IMR ADVERTISING BY PR
Kosmetyki w skarpetkach
Jeśli ma się odpowiednie produkty, to takie połączenie będzie idealne. więcej...
Rzymski i rzymskokatolicki rodowód słów „celebra”, „celebracja”, „celebrować” (świętować, czcić uroczyście, odprawiać ceremonię adoracji czegoś) jeszcze nie tłumaczy w pełni sensu terminów „celebryta”, „celebrytyzm”. Gdyby na tym poprzestać, to musielibyśmy tylko pozostać zaskoczeni i zdziwieni tym, jak ewolucja znaczenia słów i użytku z nich zaprzecza ich pierwotnemu znaczeniu. Otrząśniemy się z tego zaskoczenia, jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę świeży wpływ współczesnych języków zachodnich. Samo określenie celebrity nie powstało przecież u nas w zrewidowanym spadku po rodzimej tradycji językowej, ale zadomowiło się jako nabytek z importu. Angielskiemu słowu pokrewne jest inne: publicity (por. też francuskie publicitè) = reklama, rozgłos – pisze profesor Mirosław Karwat.
W ten sposób narodziło się – również tu, nad Wisłą, Wartą i Odrą – jakościowo nowe pojęcie. Słowo celebryta oznacza nie tylko kogoś, kto „jest znany z tego, że jest znany” (choć to istotny wyróżnik ludzi zaliczanych do tej kategorii), ale przy tym kogoś, czyja obecność na scenie publicznej (konkretnie: na estradzie, na boisku, na wybiegu dla modelek, w okienku telewizyjnym, w miejscach wprawdzie ekskluzywnych jak rozmaite kluby czy salony, ale objętych mechanizmem bądź podglądu, podsłuchu, przecieku, bądź transmisji na żywo dla mas) jest celebrowana. Celebrowana – przez kogo? Przez media i przez ich zachłannych, łapczywych odbiorców, łaknących nie informacji o głodzie w świecie, o szczegółach i skutkach międzypaństwowych traktatów czy o kursach walutowych, lecz wiadomości z kuchni, garderoby i łóżka modelek, sportowców, gwiazdorów kina, z sali sądowej (spektakularne rozwody, niebotyczne alimenty) i z urzędu skarbowego (ile ten sukinsyn zarabia nie ruszając palcem w bucie).
To oczywiście straszna profanacja i bluźnierstwo, gdy ktoś ma takie skojarzenia, tak niestosowne porównania i ośmiela się je wypowiedzieć, jednak trudno nie zauważyć pewnego stopnia podobieństwa między celebrowaniem (uroczystym odprawianiem) nabożeństwa a iście nabożną czcią i fascynacją, z jaką miliony ludzi śledzą wydarzenia z biznesowego, politycznego, artystycznego czy innego mikroświatka, komentują zmiany w życiu osobistym znanych figur, personalne animozje, skandaliczne incydenty, dziwactwa i perwersyjne upodobania. Nie zawsze zresztą rozumiejąc, iż spora część takich sensacji lub relacji utrzymanych w konwencji reality show to właśnie inscenizacja, rzucanie żeru gawiedzi w imię autopromocji.
Ale i to nie wyczerpuje jeszcze sensu słowa-wytrychu celebryci.
Powinniśmy jeszcze dodać, iż celebryci to zarazem ludzie, którzy celebrują samych siebie, swoją własną obecność na scenie, to znaczy pochłonięci są permanentnym popisem, autoreklamą, wsłuchani w echo swoich wypowiedzi i występów. Szczyt uspołecznienia w ich funkcjonowaniu to grupowe (w kręgu znajomków i rywali o podobnym statusie) kąpanie się i babranie się we własnym sosie. Upajają się własną „sławą”, popularnością, domniemaną ważnością, święcie wierzą w swoją niezwykłość i w społeczną ważność własnych fanaberii, wypowiadanych banałów lub głupstw czy przeżywanych osobistych perypetii.
Jest to rodzaj samoobsługi. Ale dwojaki.
Po pierwsze, celebryta sławi samego siebie. I każdą chwilę, gdy ma się pojawić, przypomnieć o sobie, aranżuje i reżyseruje tak, jak kobieta, która nie wchodzi po prostu – jak każda inna – na salę balową, lecz „ma wejście”. Dla pewności efektu sięga w tym celu po ekshibicjonizm i repertuar skandalistyki.
Po drugie jednak, mimo skrajnego egocentryzmu (bo każdy celebryta to pępek świata, dla samego siebie jedyny) celebryci potrzebują podobnych sobie. W jakim celu? Aby błyszczeć na tle innych (zwłaszcza w korzystnym porównaniu i kontraście), aby licytować się w przetargu, kto ważniejszy, sławniejszy i kto kogo upokorzy, ale też, by upozorować, że poza mną samym są też jacyś inni ludzie, którym ja imponuję (choćby to mieli być tylko zazdrośnicy i rywale), a nawet tacy, którzy mnie podziwiają, wielbią lub zwyczajnie lubią (bo fajny ze mnie gość). Potrzebują kumotrów, kumpli, nawet pasożytów (na takiej samej zasadzie, jak miliarder stary dziad musi mieć u swego boku „laskę”, która mogłaby być jego prawnuczką).
Toteż angielskie słowo celebrity oznacza też wąski krąg ludzi spragnionych poczucia ekskluzywności (na podobieństwo dawnej arystokracji), ale zarazem publiczności, która miałaby śledzić ich przepych, ich luksusowe próżniactwo lub trwonienie „ciężko zarobionej forsy”. A publiczność kupuje ten pokaz, chłonie tę relację z „wielkiego świata” – na zasadzie uczestnictwa per procura, to znaczy identyfikując się (jak kibice w sporcie) z życiem, sukcesami i perypetiami owych wybrańców. Zwykli ludzie zarabiają tak jak zarabiają, mieszkają tak jak mieszkają, jedzą to, co jedzą, żenią się, płodzą i chrzczą dzieci, ale myślami i uczuciami są wśród tych, których znają tylko z ekranu (z seriali Dallas, Dynastia), z internetowej plotkarni, ze zdjęć w Fakcie czy Superekspressie. Cudzy blask kompensuje im półmrok własnej egzystencji.
Podsumujmy tę słownikową pedanterię.
Celebryta to ktoś, kto namiętnie celebruje swoje własne występy w spektaklach w treści zupełnie prywatnych, lecz natrętnie upublicznionych. A w tym prywatnym ekshibicjonizmie i narcyzmie, w celebrowaniu samego siebie, jest publicznie celebrowany. Zresztą, za publiczne pieniądze.
PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski
BIBLIOTEKA DECYDENTA
Tajne więzienia CIA w Polsce
Główną postacią powieści jest porucznik kontrwywiadu ABW, Ewa Górska, a sama powieść zawiera dwa wiodące wątki, doskonale znane z historii najnowszej RP: sprawę „Olina” oraz sprawę tajnych więzień CIA w szkole wywiadu w Starych Kiejkutach. więcej...