Established 1999

W OPARACH WIZERUNKU

1 lipiec 2016

Celebrytyzm i celebrytyzacja

Skąd się wzięło to dziwne, mocno sztuczne w polszczyźnie, słowo „celebryci”? I dlaczego tak się zakorzeniło, choć na odległość zalatuje makaronizmem? Widocznie dobrze określa istotę nowego fenomenu w popkulturze masowej. Etymologią i semantyką tego terminu zajmiemy się – następnym razem – osobno. Nie bez powodu w każdym razie karierę robią również słowa pochodne. Publicyści, a nawet uczeni mówią o celebrytyzmie, gdy chodzi o pewien wzorzec kulturowy określający sposób funkcjonowania osób uznawanych za powszechnie znane i popularne. I o celebrytyzacji, gdy wskazują na tendencję do propagowania i w jakimś stopniu upowszechniania się takiego wzorca – zwłaszcza w zachowaniach osób publicznych uchodzących dotychczas za „poważne” ze względu na powagę lub wręcz majestat zajmowanego stanowiska, pełnionej funkcji, odgrywanej roli – pisze profesor Mirosław Karwat.

Prof. dr hab. Mirosław Karwat, Uniwersytet Warszawski

W tym sensie mówi się o celebrytyzacji nie tylko świata mody, estrady czy sportu, ale również światka aktorów, reżyserów, twórców sztuk plastycznych, literatów, naukowców, wreszcie – polityków, a nawet duchownych czy lekarzy.

Celebrytyzacja oznacza, że ludzie ci zarażają się – ze zwykłej ludzkiej próżności, ale i z pragmatycznej kalkulacji (bo to autopromocja także w roli zawodowej) – manierami i nawykami celebrytów. To znaczy czym?  Ich pozerstwem, ekshibicjonizmem, demonstracyjnym narcyzmem, snobizmem, sitwiarstwem (bo błyszczę w zamkniętym kręgu samych swoich, tyle, że z transmisją dla plebsu), egotyzmem, wręcz kabotyństwem. Wtedy nawet to, w czym są profesjonalistami, zaczynają robić „pod publiczkę” i z myślą nie o wykonaniu swego zadania, spełnieniu obowiązku zawodowego i społecznego, lecz z myślą o egocentrycznej satysfakcji, w dążeniu do potwierdzenia swojej ważności czy domniemanej doskonałości. Najważniejsze, to „zaistnieć” (w świadomości i w pamięci publiczności), być i pozostać „rozpoznawalnym” (tak aby każdy wiedział, że ja jestem i kim jestem), znaleźć się i utrzymać w centrum uwagi, zyskać i utrzymać możliwie najwyższą pozycję w rankingu zainteresowania i częstotliwości przekazu. Jestem wart tyle, ile razy o mnie mówią, ile razy mnie pokazują, podsłuchują czy podglądają.

Mechanizm ten działa na podobieństwo… listy przebojów. Każdy z „celebrytów” zachowuje się tak, jak gdyby sam był piosenką na liście przebojów, a nawet koszulką, która się najlepiej i najdłużej sprzedaje. Bo też mentalność celebryty to współczesne, najnowsze wcielenie „charakteru merkantylnego”, o którym tyle pisał Erich Fromm, czyli mentalności człowieka, u którego wszystko jest na sprzedaż, włącznie z intymnością i prywatnością. Co prawda, to prywatność i intymność bardziej udana i inscenizowana  niż realna, bo przeznaczona na pokaz i na sprzedaż.

I tak np. polityczny celebryta słynący – właśnie jako celebryta, w kręgu dyletantów, a nie znawców i pasjonatów polityki – raczej ze swego kapelusza, łysiny i dość oryginalnej żony niż ze swoich poglądów, planów lub dokonań politycznych – całkiem serio przyjmie tytuł „najpiękniejszego mężczyzny roku”. A inny nie zawaha się spróbować sił w turnieju tańca czy w konkursie na najładniejszy ogródek.

Jednak błędem byłoby tłumaczenie celebrytyzmu wyłącznie ułomnością ludzkiej natury  (w tym duchu, że wszyscyśmy mniej lub bardziej próżni, spragnieni swoich choćby pięciu minut sławy i splendoru). A kiedy już mowa o tych psychicznych uwarunkowaniach, to trzeba widzieć w epidemii narcyzmu, ekshibicjonizmu i egotyzmu, kabotyństwa „chorobę społeczną” o głębszych uwarunkowaniach cywilizacyjnych, kulturowych, także (!) ekonomicznych, a nie po prostu sumę licznych indywidualnych dewiacji. To zasługuje na osobną analizę, spróbujemy do tego wrócić.

Taka psychologizacja byłaby błędem również w postaci przekonania, że celebryci są tacy, jacy są i zachowują się tak, jak się zachowują, po prostu dlatego, że sami tego chcą, bo taka ich, psiamać, natura. Ot, tacy zachłanni kolekcjonerzy „lajków”. Niekoniecznie! Wielu z nich to desperaci tłumiący poczucie godności i własne poczucie niesmaku poczuciem konieczności (cóż, trzeba się zniżyć do tego poziomu, by nie wypaść z obiegu, skoro takie są reguły gry w mediach). I równie wielu – to konformiści poddający się presji otoczenia, a wystraszeni podświadomie odczuwanym brakiem własnej indywidualności, oryginalności. Własną, osobistą nijakość łatwo zamaskować odwróceniem relacji: nic nie jest ciekawe, sensacyjne lub np. piękne, ba, niezwykłe samo w sobie czy nawet w porównaniu z czymś podobnym lub odmiennym, lecz zdaje się takie ze względu na osobę (Jakie on wina pija! Jaki seks ona woli! Jaka kuchnia im smakuje!)

Powtarza się tu zjawisko znane skądinąd – z socjologii mody. Mianowicie: brak własnego pomysłu i własnego stylu znakomicie można rekompensować „byciem w kursie” i „byciem na topie” w tendencji dominującej i obowiązującej. Zauważmy przecież: celebryci wcale nie są oryginalni! To, czym nas absorbują – jeden po drugim i na przemian jeden z drugim – to cały czas te same sensacje plotkarskie i „ustawki”: kto z kim się zszedł lub rozszedł, kto kogo nie lubi lub wielbi, kto jaką suknię lub marynarkę (jakiej marki!) włożył, ile warte są jego nowe buty, co gotuje w piątki, a co w niedziele – itd. itp. Monotonia! Choć ożywiana wdechem emocji (No, no, ten też! Taki piękny, a taki chory – kto by pomyślał? Zresztą, jak widać, jest sprawiedliwość na tym świecie).

Ale nie zapomnijmy też o tym, że w wielu przypadkach – na przykład u wspomnianych już polityków, także u działaczy społecznych, inicjatorów aktywności społecznej, włącznie z duchownymi-społecznikami – wejście na ścieżkę celebrytyzmu okazuje się „zawodową koniecznością”, gdyż tego wymaga dobro sprawy, podejmowanej inicjatywy czy misji. Wiadomo, tego wymaga marketing, promocja, PR, od tego zależy wynik kampanii wyborczej lub rezultat publicznej zbiórki. I oto mamy przed oczami polityka w slipkach nie od byle kogo na basenie, fajnego księdza w pozie playboya na kawasaki, naprawdę inteligentną aktorkę opowiadającą jednak nie o swoich kreacjach i poglądach artystycznych, lecz o walce ze zmarszczkami; publicystę-myśliciela wygłupiającego się w reklamie (reklamie społecznej, co prawda) lub w jakimś turnieju, reality show „dla dobra sprawy”.

PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT

Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 176, lipiec 2016, ISSN 2300-6692 również

  1. USA: DWOJE KANDYDATÓW

    Walka o najważniejszą w świecie prezydenturę
  2. DEMOKRACI WYBRALI

    Hillary Clinton - First Mrs. President?
  3. DEMOKRACI W FILADELFII

    Apel o partyjną jedność
  4. LEKTURY DECYDENTA

    Magia szkicu
  5. I CO TERAZ?

    Amerykańskie wybory - kolej na demokratów...
  6. I CO TERAZ?

    Trump - ma co chciał
  7. KACZYŃSKI O POLSCE

    Droga do jedynowładztwa
  8. I CO TERAZ?

    Erdogan rozdaje karty
  9. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Sułtan to miał klawe życie...
  10. A PROPOS...

    ...rwetesu w GOP
  11. WIATR OD MORZA

    Czy kiedykolwie dojrzejemy
  12. A PROPOS

    Nicea, czwartek wieczór
  13. I CO TERAZ?

    Wiadomo...
  14. WIATR OD MORZA

    Pochwała Macierewicza
  15. LEKTURY DECYDENTA

    Czytać, jak to łatwo powiedzieć
  16. HAJOTY PRESS CLUB

    Wianków strojenie
  17. Z KRONIKI BYWALCA

    Co robi Rosja
  18. I CO TERAZ?

    Powrót do przeszłości
  19. PODRÓŻE DECYDENTA

    W Krainie Rumianku
  20. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Mordujące państwo
  21. A PROPOS...

    ...warszawskiego szczytu NATO i bezpieczeństwa "wschodniej flanki"
  22. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Chińczyki trzymają się mocno...
  23. I CO TERAZ?

    Bringo...
  24. RADA PRZEDSIĘBIORCZOŚCI

    Krytycznie o prawie według PiS
  25. LEKTURY DECYDENTA

    Wierny Adolfowi do dzisiaj
  26. W OPARACH WIZERUNKU

    Celebrytyzm i celebrytyzacja
  27. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Polak-Anglik dwa mohery