Established 1999

TP NR 14

3 marzec 2015

Cztery strony Paschy - 30.03

W chrześcijańskiej tradycji zachowała się nie jedna, lecz cztery opowieści o wydarzeniach, które świętujemy w Wielkanoc.

 


Dom ze złota [Anna Goc i ks. Adam Boniecki]


Pytani o to, jak im się to udało, podnoszą wzrok do góry. I odpowiadają: jakimś cudem.


W ludzi od nowa uwierzyli, choć równie dobrze można powiedzieć, że w ich gesty uwierzyć nie mogli, całkiem niedawno. Pan Leszek podczas wizyty u lekarza, gdy ten podał mu rękę na pożegnanie. Pan Tomasz pierwszego dnia w pracy, gdy szef powierzył mu klucze do magazynu. A Pani Aneta spacerując po swojej niewielkiej działce pod Krakowem, gdzie – dzięki pomocy innych właśnie – niebawem miał stanąć jej dom.


Każdy z nich, podobnie jak setki innych bezdomnych z Krakowa, są stałymi bywalcami dwóch domów Dzieła Pomocy św. Ojca Pio. Kim są szukający wsparcia w Dziele Pomocy św. Ojca Pio? Przychodzą zarośnięci, brudni, pachnący niestrawionym alkoholem i nietrzymanym moczem. Po mieście poruszają się jak po wielkim domu: wiedzą, gdzie się umyć, gdzie zjeść, gdzie przenocować. Ich opowieści, choć mają taki sam koniec, bardzo się różnią. – Zwykle zabrakło w domach, które kiedyś mieli, pomocnej dłoni. Zwłaszcza wtedy, gdy to ich zachowanie było źródłem problemu. Trudno im sobie wyobrazić, że wracają do rodziny, której kiedyś byli podporą, nie mając już teraz nic do zaoferowania. Trudno im od nowa uwierzyć w siebie i w innych ludzi – mówi brat Piotr, który codziennie pomaga im w łaźni.

Cztery strony Paschy [Piotr Sikora]
W chrześcijańskiej tradycji zachowała się nie jedna, lecz cztery opowieści o wydarzeniach, które świętujemy w Wielkanoc.
Piotr Sikora pokazuje, że każda z narracji ewangelicznych inaczej przedstawia ostatnie dni Jezusa, Jego śmierć oraz doświadczenie spotkania Zmartwychwstałego przez uczniów. Wyjaśnia też, jak te różnice wpływają na rozumienie tekstu ewangelii oraz własnej sytuacji religijnej współczesnego czytelnika. Najstarsza opowieść – Marka – ma charakter paradoksalny. Jezus, który w początkowych partiach tekstu jawi się jako pełen mocy, przeżywa mękę i śmierć w bezsile i opuszczeniu. Jeszcze bardziej osobliwy jest fragment o zmartwychwstaniu – który nie zawiera żadnych widzeń zmartwychwstałego Jezusa – gdyż głosi, że autentyczne doświadczenie Zmartwychwstałego nie ma żadnej uchwytnej postaci. Wersja Mateusza, choć ma podobną strukturę co Marka, zawiera o wiele więcej symbolicznych wyjaśnień, w ten sposób opisując doświadczenie religijne znacznie „wyższej temperaturze” niż paradoksalne doświadczenie, w które wtajemnicza Marek.


 


Przewodnik o. Kłoczowskiego po Triduum Paschalnym
To czas wieńczący rok liturgiczny, w którym na nowo przeżywamy ziemskie życie Chrystusa.
Wielki Czwartek
Wielki Czwartek jest zamknięciem Wielkiego Postu, jest przyjęciem grzeszników – tych, którzy przez 40 dni wewnętrznie pracowali, by się nawrócić i odnaleźć na nowo Pana, a on przeprowadzi nas przez tajemnicę życia i śmierci. I jednocześnie otwiera na największe tajemnice wiary Wielkich Dni.
Wielki Piątek
To dzień, w którym liturgia milknie przed tajemnicą Krzyża. Po wejściu celebransa wszyscy uczestniczący w wielkopiątkowym nabożeństwie słuchają opisu Męki Pańskiej. Co roku powtarza się Męka Pańska według św. Jana. Niezwykły tekst! Jest – jak zawsze u Jana – głęboko mistyczny, a jednocześnie tak trzeźwy, że mógłby być podręcznikiem dla politologów – jak z popularnego proroka zrobić zbrodniarza. Precyzyjnie ujawnia mechanizm ludzkiej niegodziwości.
Wielka Sobota
Jezus spoczywa w grobie. Co się z Nim stało? W dość tajemniczym fragmencie Listu św. Piotra mowa jest o tym, że Jezus, odchodząc z tego ziemskiego życia, wstąpił do piekieł – powtarzamy to w Credo. Cóż to znaczy? Znalazł się w piekle? Nie. To miejsce, w którym sprawiedliwi Starego Testamentu – patriarchowie i prorocy, począwszy od Adama i Ewy – oczekiwali zbawienia. Chrystus wyprowadza ich z otchłani. Malarze (jak Andrea Mantegna) bardzo pięknie przedstawiali właśnie ten moment.

Adam Rotfeld: Wietrzny pokój Europy [Paweł Reszka]
D
opiero dziś zaczynamy sobie uświadamiać, że należy bronić swojej wolności i bezpieczeństwa również poza obszarem Unii – mówi w „TP” były minister spraw zagranicznych. Czy Polacy mają powód się bać? 60 proc. z nas jest za przywróceniem poboru do armii – zauważa w rozmowie z Adamem Rotfeldem Paweł Reszka, dziennikarz „TP”. – Nie ma powodu, byśmy się bali – odpowiada były minister spraw zagranicznych. –  Polska jest dziś w całkowicie innej sytuacji niż w 1939 r. Wówczas byliśmy zagrożeni przez dwa sąsiednie mocarstwa i skłóceni niemal ze wszystkimi pozostałymi sąsiadami. Teraz jest odwrotnie. Mamy poprawne, dobre lub bardzo dobre stosunki niemal ze wszystkimi sąsiadami. Jesteśmy członkiem największego sojuszu obronnego w historii świata. W wywiadzie udzielonym „TP” Adam Rotfeld odpowiada też na pytanie, dlaczego USA czy NATO nie udzielają pomocy wojskowej Ukrainie. – Stany Zjednoczone ani NATO nie mają wobec Ukrainy tego typu prawno-międzynarodowych zobowiązań sojuszniczych. Ukraina nie jest członkiem NATO. Zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” sformułowana w art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego dotyczy członków Sojuszu – mówi Rotfeld. Zaraz jednak dodaje: – Europa dopiero dziś zaczyna sobie uświadamiać, że należy bronić swojej wolności i bezpieczeństwa również poza obszarem Unii – wszędzie tam, gdzie wartości europejskie są zagrożone. Joschka Fischer, były szef niemieckiego MSZ, napisał niedawno, że w Donbasie toczy się konflikt o przyszłość Europy. A Fischer do jastrzębi raczej nie należy. Takich głosów jest coraz więcej.


Józef Hen: Teraz zostałem sam [Aleksandra Dudek i Marek Zając]
Kiedyś mówię Konwie: „Mrożek zmarł”. On na to: „No, mało nas zostało. Ty, ja i Różewicz” – opowiada w wywiadzie dla „TP” znany pisarz. – Człowiek z natury jest dobry, czy zły?   Mnie się zdaje, że w człowieku jest i to, i to – mówi Hen. – Możesz wybrać. Często powtarzam, że w życiu nie zawsze wiedziałem, co zrobię, ale zawsze wiedziałem, czego nie zrobię. I to chyba jest ważniejsze; może dlatego nigdy się tak do końca nie zeświniłem? Zresztą robiąc czasem pewne rzeczy – nie miałem wątpliwości, że potem będę się ich wstydzić. Jak wtedy, w batalionie pracy w Uzbekistanie, gdy pod czyjąś nieobecność wziąłem za niego porcję chleba. Jak 90-letni pisarz patrzy dziś na kobiety? – Montaigne twierdził, że opowiadanie o przeżyciach z kobietą jest niemal tak samo rozkoszne, jak samo zbliżenie. Kiedyś mówię do Janusza Majewskiego: „Teraz wiem, że to prawda!”. W moim wieku to już kwestia autoironii. „Ilekroć widzę piękną kobietę, to się zastanawiam…”. No właśnie – zastanawiam się, a kiedyś się nie zastanawiałem.


          


Dokąd pędzą Polacy? [Mariusz Sepioło]


Bieganie staje się nad Wisłą coraz popularniejsze. Zdrowy tryb życia? Rywalizacja? Moda? Jakie są motywacje biegających Polaków? Z badań firmy ARC Rynek i Opinia z przełomu 2012 i 2013 r. wynika, że bieganie jest ulubioną sportową aktywnością 36 proc. ankietowanych. Rośnie zainteresowanie maratonami i innymi biegami długodystansowymi. W zeszłym roku Bieg Niepodległości (10 km) w Warszawie ukończyło ponad 12 tys. osób, o ok. 6 tys. więcej niż dwa lata wcześniej. Skalę zjawiska pokazuje „Narodowy Spis Biegaczy” z 2014 r., zorganizowany w ramach akcji „Polska Biega” – pisze Mariusz Sepioło. – W badaniu wzięło udział blisko 61 tys. osób: biegają kobiety i mężczyźni, w każdym wieku, z różnym stażem i doświadczeniem. Jedną z nielicznych specyficznych cech jest miejsce zamieszkania – większość pochodzi ze średnich i dużych miast. Aż 80 proc. uważa, że bieganie uzależnia. – Najchętniej biegam przed rozmowami kwalifikacyjnymi – mówi Jakub Sypień, student ostatniego roku dziennikarstwa z Torunia. – Lubię sobie wtedy myśleć, że ten facet, który za chwilę ma mnie sprawdzić, podnosi się z łóżka gdzieś o 7 rano, kiedy ja wracam już z biegu. Kiedy on o 7.30 dopija kawę, ja już jestem po prysznicu. A kiedy się spotykamy, on ma zmęczone spojrzenie, a ja jestem świeży, wypoczęty i bardzo zmotywowany.


PILCH: UPORU ŻYCZĘ, UPORU [Katarzyna Kubisiowska]
„Jest trochę lepiej. Mogę pisać na klawiaturze. A kłopoty z głosem spowodowane są nie tyle operacją, co stymulowaniem elektrycznym, bo przez mój mózg przepływa prąd. Może to się cofnie?” – mówi Jerzy Pilch.
Chory na parkinsona pisarz wraca na łamy „Tygodnika Powszechnego”: w przyszłym numerze opublikujemy kolejny odcinek jego autobiografii.
Katarzyna Kubisiowska: Pamiętasz dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłeś swoje nazwisko w druku?
Jerzy Pilch: Lato 1968 r. Harcerski dwutygodniku „Na Przełaj”, rubryka KMA – Klub Młodych Autorów. Wysłałem jakąś pierwszą pierdołę – pamiętnik. Te godziny, które spędzam przy pamiętniku, są święte itd. Typowe wynurzenia grafomana. KMA to wziął, zobaczyłem swoje nazwisko w gazecie i postanowiłem zostać pisarzem totalnym, wykorzystującym wszystkie gatunki literackie – poezję, eseistykę, nawet utwór dramatyczny napisałem, któremu dałem tytuł „Mgła”. W KMA debiutował też Zdzisław Jaskuła – i jemu udało się przebić.


Zuzanna Ginczanka: Gwiazda Syjonu [Jarosław Mikołajewski]
Ginczanka pozostawiła jasny ślad we wszystkich, którzy ją spotkali. Tropię jej tajemnicę, choć coraz trudniej ją uchwycić. Pozostał mi ostatni świadek jej życia – w „TP” portret tragicznie zmarłej żydowskiej poetki.
Zuzanna Ginczanka to może nawet bardziej materiał na film niż na artykuł czy książkę. Pierwszy kadr mógłby rozgrywać się tutaj, w Paryżu, w mieszkaniu ostatniej przyjaciółki poetki. Ostatniej, która żyje i ma się świetnie nie tylko „jak na swoje 96 lat”. Co dzień chodzi na pływalnię, przepływa cztery baseny. Owszem, przed tygodniem upadła i się potłukła, ale co robić? Wstała, poszła do przyjaciółki na urodziny i wróciła do domu. Tak, to mógłby być ten pierwszy kadr filmu – do dr Ludwiki (Lusi) Stauber przychodzi ktoś taki jak ja, w równym stopniu zafascynowany Zuzanną Ginczanką, co zdezorientowany jej wieloznacznością. Z nadzieją, że uda mu się w końcu ją złapać. Dostrzec ten główny rys, który sprawiał, że pozostała we wszystkich, którzy ją spotkali, a ucieka tym, którzy próbują zobaczyć ją w opowieściach. Ta myśl towarzyszy mi od 10 lat, kiedy napisałem pierwszą opowieść o niej.


Popiół na pół [Ryszard Koziołek]
„Kamień był już odsunięty, a Bolek siedział na grobie po prawej stronie, w tym głupim białym dresie, i gapił się na urnę. Ostrożnie ją otworzył i przesypał część jej zawartości” – w świątecznym wydaniu „Tygodnika Powszechnego” publikujemy wielkanocną opowieść Ryszarda Koziołka.
W niedzielę, około 11-tej zadrżał mi telefon w kieszeni. Wiadomość zawierała tylko zdjęcie bez tekstu. Widać było na nim wyciągnięte przed siebie ręce na tle oświetlonego słońcem górskiego zbocza. Ręce trzymały coś jakby czerwony słoik, nad którym unosiła się siwa chmurka. Ucieszyłem się i posmutniałem równocześnie. Więc jednak to zrobiły. Wolałbym być świadkiem zdarzeń niż słów, ale tak to jest z tymi, co za dużo czytają, a za mało żyją. Zawsze spóźnieni, żałują i czytają opowieści tych, co byli na koloniach, w wojsku, wcześnie rano na grzybach, w środku nocy na cmentarzu, lub po prostu tych, co przybyły na czas. „Przybyły”, bo to opowieść kobiet, którą teraz tnę, przekształcam i dokładam inne słowa, ponieważ skoro nie było mnie przy zdarzeniu, muszę zastąpić je znaczeniem. Po to właśnie jest sens – rekompensuje nieobecność. Jest naszą odpowiedzią na nieprzeżyte życie innych ludzi, które usiłujemy pojąć, ale także własne, kiedy jest przeżywane jako ciągły niewczas.


Paweł Bravo: Cudowne warzywo
„Są piękne, całkiem z wyglądu nietutejsze i mają niepodobny do niczego, intrygujący smak” – w rubryce „Smaki” Paweł Bravo pisze o karczochach. I podaje przepis na karczochy zapiekane z parmezanem.
Mdła, bezobjawowa zima sprawiła, że nie było okazji przepijać do słów „lody ruszyły, panowie przysięgli”. Ale i tak w chwili, gdy tydzień temu pierwszy raz zanurzyłem ręce po łokcie w skrzynce z prawdziwą zieleniną na straganie niezastąpionego Pana Ziółko w Fortecy, poczułem, że jest mnie jakby więcej. Patrząc na ziemię, która spływała w zlewie z kupionej od niego rukwi i młodziutkiej sałaty dębowej, omal się nie popłakałem: na razie koniec ze sterylnymi zestawami liści w paczkach. Przez moment się nawet zawahałem, czy nie zaszaleć i nie poszukać gdzieś karczochów, choć zazwyczaj pilnie unikam ich kupowania w Polsce. Bo po prostu nie warto. Są piękne, całkiem z wyglądu nietutejsze i mają niepodobny do niczego, intrygujący smak. Ale raczej w teorii, bo w praktyce docierają do nas raczej już wymęczone i zeschnięte. Nawet przy bardzo świeżych okazach najlepszych odmian trzeba odrzucić co najmniej jedną trzecią całości; kupując je tutaj, musimy być jeszcze bardziej okrutni, odciąć co najmniej połowę, a nieraz i więcej, zostawiając praktycznie samo dno kwiatowe i krótkie kikuty osłonek. Ale smak jest tylko wątłym echem tego, czym potrafi powalić świeżo ścięty karczoch, usmażony po prostu bez niczego na oliwie lub lekko nafaszerowany pastą z pietruszki i mięty.


Jerzy Sosnowski: List dwudziesty drugi – opowiadanie
Wydarzenia, o których obecnie głośno, znalazły wielu wymownych i znających się na rzeczy dziejopisów. Trudno nie dziękować za ich pełną zapału działalność i retoryczną swadę, zwłaszcza że opowiadają o sprawach znanych im przecież jedynie ze słyszenia. Skoro i ja postanowiłem, dostojny Zachariaszu, włączyć się w ich chór, to wcale nie dla pustej sławy, przemijającej jak wszystkie rzeczy tego świata. Co prawda w odróżnieniu od nich byłem naocznym świadkiem, a nawet w pewnej mierze aktorem, który wszakże, jak przyznaję bez śladu wahania, nie ma prawa wychodzić na koniec z innymi, by przyjąć na skronie laur. Przeciwnie: przyznasz mi z pośpiechem rację, gdy powiem, że pod wieloma względami mój skromny udział w wypadkach był pożałowania godny, choć i sprzeciwiłbyś się zapewne, jak wszyscy, na szeptem zwróconą uwagę, że był zarazem poniżej mojego poziomu. Najważniejsza kwestia brzmi jednak następująco: uważam, że warte upamiętnienia są wszystkie okruchy historii, nawet jeśli w uderzający sposób zdają się pozbawione większego znaczenia. Na jakiej bowiem drodze my, śmiertelni i słabi, mielibyśmy orzekać, co okaże się w perspektywie wieków zbędną odroślą, co zaś pniem, na którym dobry ogrodnik zaszczepi kiedyś drzewo wydające najpożywniejsze owoce?


Mistrz i Katarzyna [Bartek Dobroch]
W mediach głośno o planowanej restauracji ołtarza Wita Stwosza. Nieliczni wiedzą, że w bazylice Mariackiej kończą się prace nad renowacją arcydzieła innego mistrza z Norymbergii. W „TP” Bartek Dobroch pisze o przedstawiającym żywot św. Katarzyny XVI-wiecznym poliptyku Hansa von Kulmbacha, który przez dziesięciolecia spoczywał w skarbcu bazyliki Mariackiej.
Jak w przypadku wszystkich prac konserwatorskich, zaczęło się od fotografii analitycznych. W podczerwieni niektóre warstwy stają się niewidoczne, a inne uczytelniają się: pokazuje się rysunek i podmalowanie, to, jak była zmieniana kompozycja, np. profil twarzy. Ultrafiolet z kolei ujawnia późniejsze nawarstwienia. W końcu wykonano także zdjęcia rentgenowskie, na których widać chociażby zniszczenia dokonane przez drewnojady. Ujawniły się także dziury, które zostały wycięte na zamki i klamki w czasie, gdy kwatery Hansa von Kulmbacha służyły za… drzwi szafy.

Erbarme dich: Historie pasyjne –recenzja [Anita Piotrowska]
„Erbarme dich” – holenderski dokument, który próbuje
przebić się z muzyką Bacha do zbiorowej podświadomości.
Film zostanie pokazany na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Owrzodzone nogi, braki w uzębieniu, różne odcienie skóry, cudaczne stroje – tak wygląda amsterdamski chór bezdomnych, który ćwiczy właśnie partię z bachowskiej „Pasji według św. Mateusza”. Jest wśród nich młody, zarośnięty mężczyzna w rockandrollowej koszulce, który już za chwilę zawiśnie na krzyżu w otoczeniu innych bezdomnych udrapowanych w biblijne szaty. Przy dźwiękach „Können Tränen meiner Wangen”. Nie jest przypadkiem, że uznany holenderski dokumentalista Ramón Gieling rozpoczyna swój najnowszy film od takich właśnie twarzy. W „Erbarme dich. Matthäus Passion Stories” reżyser przepisuje oratorium pasyjne na codzienne doświadczenia różnych ludzi, tych zwyczajnych i tych niezwykłych. Ów podział zostaje zresztą dość szybko unieważniony.


Cyprian Kozera i Grzegorz Klein z Iraku: Tatuaż z Chrystusem
Dwekh Nawsha, Męczennicy: taką nazwę nosi chrześcijańska samoobrona, walcząca w północnym Iraku z dżihadystami. Wśród jej żołnierzy spotkaliśmy ochotników z Zachodu.
Biuro Asyryjskiej Partii Patriotycznej to niczym niewyróżniający się dom w mieszkalnej dzielnicy Dohuk – miasteczka położonego w północnym Iraku, na terenach kontrolowanych przez Kurdów. Tylko solidna, choć rdzewiejąca barykada z blachy przed wejściem sugeruje, że polityka to nie jedyna aktywność, jakiej oddają się domownicy. Liczba mężczyzn w mundurach, którzy krążą po dwupiętrowym budynku, nie pozostawia wątpliwości: to także siedziba Dwekh Nawsha (czytaj: Dueh Nusza). Gdy latem 2014 r. formowano z ochotników pierwsze oddziały chrześcijańskiej samoobrony, Daesh okupował już Mosul, drugie co do wielkości miasto w Iraku i zbliżał się do Irbilu – stolicy autonomicznego irackiego Kurdystanu, dotąd spokojnego. Iraccy chrześcijanie musieli uciekać. Wraz z marszem ekstremistów, wyludniały się wioski, pustoszały chrześcijańskie miasteczka. Wszyscy uciekali na północ i wschód – do bezpieczniejszych części Kurdystanu. Kim są ochotnicy z Zachodu, walczący w szeregach chrześcijańskiej samoobrony, skąd przybyli, jakie są ich motywacje?


Monika Andruszewska z Pisków koło Doniecka: „Modlę się za nich wszystkich”
Jest prawosławnym księdzem, Ukraińcem. Pracował na Krymie, a gdy Rosja zajęła Półwysep, musiał uciekać. Dziś towarzyszy żołnierzom i cywilom w Donbasie. To jego opowieść. Nie trzeba podawać mojego imienia. Wolałbym, żeby nie było też napisane dokładnie, do której Cerkwi należę. Starczy tyle: ojciec prawosławny, który walczy w obronie swojej ziemi. Napisz, że wojna dotyka nawet duchownych – moja rodzina została na Krymie. Moja naszywka z napisem „Kapelan” odrywa się od munduru z charakterystycznym trzaskiem odczepianego rzepa. Ten dźwięk odróżnia mnie od żołnierza. Zobacz, przyczepię znowu. „Kapelan”. Trzask. Odrywam. Znów żołnierz. Oderwanie naszywki – my mówimy na nie: szewron – trwa kilka sekund. Tyle, co lot pocisku moździerzowego. Myślę, że gdyby oddział, któremu towarzyszę, wpadł na przykład z zasadzkę, to oderwanie kapelańskiego szewronu byłoby moim moralnym obowiązkiem. Nie ratowałbym życia, zasłaniając się Bożą służbą. Poszedłbym do niewoli ze swoimi chłopcami. Albo na rozstrzelanie. – Jak Jezus Chrystus? – Nie, po prostu jak ukraiński żołnierz. Mój mundur jest znoszony tak samo, jak mundury żołnierzy. Śpię z nimi, jem z nimi. Zobacz, mam tak samo brudne ręce, zabłocone buty. Nikt nie zwraca już na to uwagi.


Jakub Mejer z Kenii: Za kulisami safari
Dla turystów z Zachodu to spełnienie marzeń. Dla wielu mieszkańców Afryki Wschodniej to jedyny sposób na przetrwanie. Ci pierwsi zwykle nie dostrzegają ciemnych stron safari.
Safari – słowo w języku Suahili oznaczające podróż – fascynuje turystów, mających ochotę na „egzotykę” (tak reklamują je polskie biura podróży). Długo był to luksus zarezerwowany dla najbogatszych. Dziś, dzięki tańszym połączeniom lotniczym, coraz więcej Europejczyków stać na podglądanie hipopotamów. Dalej nie jest to tanie: w polskich biurach podróży wycieczki „z elementami safari” zaczynają się od 4 tys. zł, a „pełnoprawne” safari to 7-8 tys. zł od osoby. Co nie przeszkadza, że Kenia i Tanzania również w Polsce pojawiają się na liście popularnych wakacyjnych kierunków. Według Polskiego Związku Organizatorów Turystyki, Kenia była czternasta na liście najpopularniejszych państw odwiedzanych przez klientów polskich biur podróży w 2014 r. Jednak turystyka, wpisana w ekonomię Wschodniej Afryki, jest także źródłem konfliktów. Parki narodowe istnieją na terenach zabranych siłą lokalnym plemionom przez białych. Dochód z biletów (zagraniczny odwiedzający płaci tu nawet 300 zł za dzień) zwykle nie trafia do lokalnej społeczności. W 2005 r. prezydent Kenii obiecał przekazywać część zysków jednego z popularniejszych parków żyjącym w okolicy Masajom – do dziś pozostało to przedwyborczą obietnicą…


Najbiedniejszy prezydent świata [Szymon Opryszek]


Mówią o nim: Don Kichot w ciele Sancho Pansy. José Mujica, lewicowy przywódca Urugwaju, opuścił polityczną scenę – jako uosobienie zapomnianego określenia „mąż stanu”.


Wrzesień 2013 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ. W roli głównej znów on. „Poświęciliśmy stare, niematerialne bóstwa na rzecz świątyni Boga-Rynku. On organizuje naszą gospodarkę, politykę, życie, daje nam stopy rynkowe, karty kredytowe, czyli ułudę szczęścia. Wydaje nam się, że urodziliśmy się tylko dla konsumpcji. Kiedy nie możemy już konsumować, mamy uczucie frustracji” – mówił pewnym głosem. Światowa prasa przemilczała „filozoficzne” przemówienia, jakie wygłaszał José Alberto Mujica Cordano. Dopiero gdy hiszpański dziennik „El Mundo” określił prawie 80-letniego dziś Urugwajczyka mianem „najbiedniejszego prezydenta świata”, zagraniczni dziennikarze zaczęli odwiedzać niewielką farmę w Rincon del Cerro, 20 kilometrów od stołecznego Montevideo.


Tu, w betonowym domku, razem z trzynogą suczką Manuelą, mieszka była już teraz (kadencja Mujicy dobiegła końca w marcu) „pierwsza para” Urugwaju.


 


Francuski łącznik [Szymon Łucyk]
Konwoje humanitarne, które organizował 30 lat temu, uratowały zdrowie lub życie setkom Polaków. Alain Michel mówi, że w Polsce odkrył, co
znaczą braterstwo i solidarność. Z pomocą humanitarną docierał do wielu zakątkach Europy i świata: do wojennej Bośni, do Rumunii i Nigerii, Iraku i Armenii. Ale na początku tej drogi była Polska czasów komunizmu. I wstrząs, który wywołała w nim tutaj wizyta na oddziale dziecięcym pewnego szpitala. To był rok 1984. Dziś Michel wspomina: – Wtedy nie miałem jeszcze nic wspólnego z pomocą humanitarną. Jednak prowadziłem szkołę jeździecką i miałem ciężarówkę, którą można było użyć do transportu. Poza tym kusiła mnie awanturnicza wyprawa za „żelazną kurtynę”. Tak ruszyłem po raz pierwszy do Polski.


DODATEK:


Tadeusz Kantor: czasy, przestrzenie, ludzie


 


„Tygodnik Powszechny” 14/2015 z dodatkiem w kioskach od wtorku 31 marca


 

W wydaniu nr 160, marzec 2015, ISSN 2300-6692 również

  1. NAJDROŻSI ARTYŚCI NA ŚWIECIE

    Warhol, Picasso, Bacon, Richter, Rothko - 27.03
  2. PUNKT WIDZENIA

    Coraz głębszy kryzys w mleczarstwie - 27.03
  3. WARTOŚCIOWE PODPISY

    Czatuj na autografy - 19.03
  4. Z KRONIKI BYWALCA

    Wystawa prac Stasysa - 16.03
  5. W IMR ADVERTISING BY PR

    Wiosenne strony kobiety - 12.03
  6. SAMODZIELNA BUDOWA KOLEKCJI

    Świat należy do młodych - 16.03
  7. DIAMENTY SĄ WIECZNE

    Ale po co one Putinowi? - 13.03
  8. LEKTURY DECYDENTA

    Książę w domku z kart - 16.03
  9. WARSZAWSKIM POWSTAŃCOM

    Muzeum i Legia - 9.03
  10. ZŁOTO Z ODZYSKU

    Świeci równie mocno - 9.03
  11. RYNEK SZTUKI

    Rekordowy rok - 6.03
  12. TP NR 14

    Cztery strony Paschy - 30.03
  13. ROSYJSKA POLITYKA

    Wojna i pokój - 2.03
  14. POLSKA MASONERIA

    Stabilność, prawo i pokój - 2.03
  15. RYNEK WINA

    Czy król abdykował? - 2.03
  16. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Wtorek, 31.03 – Stan biednego umysłu
  17. A PROPOS...

    Paranoje - 24.03
  18. W OPARACH WIZERUNKU

    Konformiści - 1.03
  19. I CO TERAZ?

    Tam wszystko możliwe - 18.03
  20. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Nie udawajmy Greków - 18.03
  21. WIATR OD MORZA

    Siostry i bracia rolnicy - 2.03
  22. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Jadaj zdrowo, decydencie - 23.03