Established 1999

SZTUKA MANIPULACJI

2 czerwiec 2008

Owoc zakazany

Owoc zakazany to biblijna alegoria grzechu. Ucieleśnia on te ludzkie pragnienia, tęsknoty, którym ulegając popełnia się grzech, a co najmniej moralny występek, nieobyczajność – pisze Mirosław Karwat.

MIROSŁAW KARWAT


Profesor Uniwersytetu Warszawskiego


 


Co nas kusi? Kusi, bo więcej niż pociąga, nęci; to zwabia w pułapki, wikła w kłopoty. O pokusie powstałej bez żadnego podszeptu lub o kuszeniu przez kogoś jest sens mówić wtedy, gdy przedmiotem pragnień jest owoc zakazany. Tylko w żartach powiemy, że ktoś się skusił na mleko, jeśli picie mleka zalecił mu lekarz, ale jego – trudnego pacjenta – trzeba specjalnie na to namawiać albo przechytrzyć jego opór przyrządzeniem koktajlu mlecznego z owocami. Natomiast na serio nazywamy kuszeniem „namawianie do złego”, w każdym razie do czegoś niestosownego.


„Owoc zakazany” to, jak wiadomo, biblijna alegoria grzechu. Ucieleśnia on te ludzkie pragnienia, tęsknoty (włącznie czy na czele z „niezdrową ciekawością” dotyczącą rzeczy niestosownych), którym ulegając popełnia się grzech, a co najmniej moralny występek, nieobyczajność. To pojęcie powszechnie przyjęło się jako metafora rozmaitych sytuacji, które mają jeden wspólny mianownik: Przejawiasz apetyt na coś, co jest szkodliwe i dlatego zabronione; a grzeszne są nie tylko starania o to niedobre dobro, i nawet nie tylko zamiar zdobycia go, ale już sama myśl o tym, że masz na to ochotę i mógłbyś po to sięgnąć. Już takiej myśli powinieneś się wstydzić i jej żałować; powinieneś nie tylko zaniechać takich pomysłów, ale i je odpokutować.


Za metaforą „owoc zakazany” kryje się szczególny typ pragnień i dążeń. Pożądam – może tylko skrycie, ze skrupułami i wyrzutami – tego, czego nie powinienem pożądać, z różnych powodów; względnie tego, co wydaje się poza zasięgiem moich możliwości, ale okazuje się całkiem dostępne, jeśli zlekceważę zasady swojej wspólnoty i swoje własne. Pożądam wprawdzie w zakłopotaniu, ale właśnie obsesyjnie – nie potrafię o tym nie myśleć, a jeśli nawet zagłuszam „grzeszne myśli”, to i tak żyję tym, o czym nawet boję się myśleć.


Apetyt na owoc zakazany to jedna z trzech równie ambarasujących sytuacji:


(1) Może to być obsesyjne pragnienie dóbr niedostępnych (zwłaszcza – deficytowych, rozdzielanych lub przydzielanych ekskluzywnie), choć dopuszczalnych zgodnie z takimi czy innymi normami. Dosadnie określa to formuła „Nie dla psa kiełbasa”. Jednak nie każdy pies tak pokornie rezygnuje z kiełbasy. Pożądanie może przerastać w gotowość zdobycia dobra „normalnie nieosiągalnego” za wszelką cenę.


Z tym wiąże się znany z gospodarki deficytu mechanizm „załatwiania” po znajomości, urządzania się w układach kumoterskich i sitwiarskich, w drodze protekcji i dzięki wydeptaniu różnych krętych ścieżek (tak zwanych „dojść” i „chodów”). Stąd też wynika gotowość człowieka bardzo spragnionego do dziwnych przysług i nadużyć w zamian za to normalnie niedostępne dobro. Ileż świństw i draństw ludzie popełnili, by uzyskać przydział dóbr przeznaczonych nie dla siebie. Przykładowo: w ilu lokalach socjalnych zamieszkali ludzie nie tyle biedni, co zapobiegliwi i obrotni; w ilu sanatoriach odprężali się ludzie całkiem zdrowi?! Czego się nie robiło (lepiej nie mówić), by przeskoczyć w kolejce, by dostać przydział mieszkania należnego, i owszem, ale za lat piętnaście. Owocem zakazanym jest wtedy nie tyle samo dobro (np. mieszkanie, samochód na talon, stanowisko odpowiadające kwalifikacjom aspiranta), ile te kombinacje, szachrajstwa i nadużycia zapewniające pierwszeństwo wbrew regułom, przydział bez uprawnień, przekroczenie norm obowiązujących wszystkich, ale nie tych cwańszych. Do tej samej kategorii należy jednak wygrywanie wyścigu szczurów przez przebicie rywalek większą dyspozycyjnością… seksualną, eliminowanie kolegów donosami itp.     


(2) Może to być obsesyjne pragnienie dóbr niedostępnych, a zarazem zakazanych lub w każdym razie źle widzianych (których niedostępność jest rezultatem celowych ograniczeń i utrudnień, zmierzających do podtrzymywania pewnych cnót, pożądanych postaw). Wówczas usilnie i nieodparcie pragniemy czegoś może właśnie dlatego, iż nie tylko jest zabronione, ale również niedostępne.


To podniecające wyzwanie dla ambitnych i przekornych; dla tych, którzy chcą wiedzieć, jak smakuje i sama „trucizna”, i dreszczyk emocji towarzyszący obejściu lub zlekceważeniu zakazu (satysfakcja ryzykanta, hazardzisty lub przekornika). Swoją degustację tego, co jako zakazane powinno być też nieosiągalne, swój sprawdzian sprawności w staraniach o to, co niemożliwe, poza tym, że nieprzyzwoite, traktują jako próbę sił, test inteligencji, dowód podmiotowości. To ja decyduję o tym, co mi wolno – a wolno mi to, na co mnie stać ze względu na moją fantazję, gest, odwagę nieposłuszeństwa lub spryt. O mojej wartości ma świadczyć to, na co się poważyłem; jestem lepszy w tym, na co inni by się nie zdobyli.


Oczywiście, nie zawsze jest to odruch licytacji z innymi; czasem w ogóle się o nich nie myśli (także o tym, ile ich mogą kosztować nasze „zamachy” na reguły i zasady), lecz tylko o własnym niezaspokojeniu. Może narkotyki są szkodliwe, i oczywiście nie wolno ich posiadać, kupować, sprzedawać; ale ja przecież bez koki obejść się nie mogę. Ten pornofilmik na pewno jest obrzydliwy, a oglądanie koleżanki nagranej i „spopularyzowanej” podstępnie poza tym jest świństwem, ale nikt mi nie będzie dyktował, co mam oglądać; kiedy jestem czegoś ciekaw, to się z tym zapoznaję, i już.


Owocem zakazanym może być także dobro nie przypisane do niskich pobudek: przykładem jest miłość skazana na niespełnienie lub potępienie ze względu na mezalians, kastowość.


(3) Wreszcie, może to być obsesyjne pragnienie dóbr wprawdzie dostępnych, lecz zakazanych – normami religijnymi, ideologicznymi, ustrojowymi, moralnymi, pewnym tabu obyczajowym. Do „degustacji” prowokuje tu zarówno ów zakaz, jak i kontrast między zakazem a faktem, że dobro zakazane jest w zasięgu ręki, wystarczy tylko wiedzieć, czego się chce i być zdecydowanym. To powoduje gotowość do naruszenia tych norm i rygorów. Przykładem są takie zjawiska jak np.: cudzołóstwo, zdrada małżeńska; zaspokajanie żądzy zboczonej (np. pedofilia); ale też np. temperament sybaryty u duchownego zobowiązanego do nauczania, także własnym przykładem, skromności lub wręcz ascezy.  


Skusić – to znaczy: nakłonić kogoś, by sięgnął po to, co mu się nie należy; by zdobył to sposobem nierzetelnym, naruszając jakieś warunki, reguły i wymagania społeczne; by rozkoszował się tym, co jest niepożądane i wręcz zabronione; by zaspokoił zachcianki, kaprysy czy pragnienia społecznie szkodliwe, potępiane w danej wspólnocie; by uczynił coś, przed czym sam się wzdragał i czego potem sam będzie się wstydził.


Mirosław Karwat

W wydaniu 79, czerwiec 2008 również

  1. BADANIA KLINICZNE

    Rosnący rynek
  2. POLSKIE LOBBY PRZEMYSŁOWE

    15 lat działalności
  3. Z OLEJAMI PRZEZ ŚWIAT

    Pod banderą IMR
  4. PRAWDA O KORUPCJI

    Angielskie spojrzenie
  5. WYDARZENIA MIESIĄCA

    Lobbysta Schroeder
  6. SZTUKA MANIPULACJI

    Owoc zakazany