Established 1999

SZTUKA MANIPULACJI

1 grudzień 2013

Wykręt mentorski - 2.12

Chcesz się wykręcić, a masz przewagę nad tym, komu jesteś coś winien? Zrugaj go, zawstydź, naucz szacunku! – pisze prof. Mirosław Karwat.

Ten, kto się wykręca, musi się jakoś wytłumaczyć. To dlatego szuka jednego „solidnego” pretekstu, jakiejś formalnie wiarygodnej wymówki lub zręcznego wybiegu, a jeśli brak takiej zapory, to kręci, wije się, jest za, a nawet przeciw, składa meldunki z przygotowań do przygotowań itp.


Ale czy zawsze tak jest? I czy na pewno (wy)krętacz musi się usprawiedliwiać? Musi tylko wtedy, gdy w stosunku zobowiązania lub obowiązku jest stroną słabszą. Taka jest np. sytuacja kredytobiorcy wobec banku, podatnika względem fiskusa, podwładnego wobec zwierzchnika, podopiecznego w stosunku opieki (ma słuchać rodziców, zastępczego opiekuna lub kuratora). W stosunkach między partnerami równorzędnymi jest już inaczej: w takim przypadku bywa, że egzekwowanie zobowiązań, obietnic czy długów przypomina przeciąganie liny. A zdarza się również wariant cyniczny: wówczas ktoś wykorzystany zostaje porzucony właśnie wtedy, gdy oczekuje spolegliwości. Wtedy np. wierzyciel powiada sobie: nie mam już ani należnej forsy, ani przyjaciela (teraz już wiem, że nie był przyjacielem); zaś sprytny i bezczelny dłużnik myśli tak: bardzo niewygodna, krępująca była ta przyjaźń, a wystarczyło tylko się „wypiąć”, i proszę, kłopot z głowy.


Jeszcze gorzej przedstawia się sprawa w przypadku więzi między partnerem słabszym a partnerem silniejszym. Ułomność takiej więzi polega na tym, że właśnie partnerstwo – jeśli rozumieć je jako związek stron równoprawnych odwzajemniających swoje pozytywne nastawienia, mających takie same prawa i obowiązki oraz jednakową zdolność ich wyegzekwowania – okazuje się problematyczne. Silniejszy może sobie pozwolić na więcej, włącznie ze zlekceważeniem, a nawet skrzywdzeniem słabszego. Tak bywa w małżeństwach toksycznych, w których jeden z małżonków wyraźnie dominuje (nad pantoflarzem lub kurą domową), w spółkach z nierównymi udziałami akcjonariuszy, wreszcie – w koalicjach partyjno-rządowych i w sojuszach między państwami.


Co prawda, nie jest tak, że ta przewaga dosłownie zwalnia z zaciągniętych zobowiązań (np. z małżeńskich ślubów wierności, z umów w sprawie podziału nakładów i zysków, z traktatów o natychmiastowej i bezwarunkowej pomocy na wypadek agresji wspólnego wroga). W porządku normatywnym, w oczekiwaniach i wymaganiach otoczenia, ale i w sumieniu ludzi łamiących własne zobowiązania problem pozostaje i nie sposób go zbyć cyniczną demonstracją samowoli ani infantylnym rytuałem „Nie podoba Ci się? To ja odchodzę”.


Można jednak użyć tej posiadanej przewagi do… odwrócenia kota ogonem. Wykręt przybiera wtedy postać przewrotną: winny naruszenia uznawanych przez siebie norm, zaciągniętych zobowiązań… przerzuca winę na tego, kogo zawiódł, wpuścił w maliny, naciągnął lub zdradził, porzucił w potrzebie. Moralizuje, poucza, z niebywałą inwencją uzasadnia, że to poszkodowany jego postępowaniem sam sobie jest winien, że to on jest sprawcą swoich kłopotów czy strat i cierpień. Tak dzieje się we wspomnianych toksycznych związkach miłosnych i małżeńskich, kiedy to żale, pretensje i błagania sponiewieranego partnera zakrzykuje się litanią jego wad i błędów. Żona lub kochanka o temperamencie, powiedzmy, przygodowym i porównawczym dobija zdradzanego partnera opinią, że jest nudny, bezjajeczny, seksualnie mizerny, że rozczarował ją kompletnie, że tłumi jej osobowość, uziemia ją monotonią (gdy inni ją uskrzydlają). Mąż lub kochanek o usposobieniu bynajmniej nie monogamicznym, aspirujący do statusu Don Juana i macho wdeptuje w ziemię zdradzaną i upokarzaną partnerkę mieszaniną przechwałek i nokautujących porównań, a w odpowiedzi na rozliczanie swej niewierności, a nawet elementarnej nielojalności i nieodpowiedzialności (gdy np. romansuje ze wszystkim, co się rusza i prowadzi „światowe życie” za pieniądze swojej partnerki) lapidarnie puentuje, że to wszystko ma miejsce dlatego, ponieważ jest ona zrzędą.


Bardziej wyrafinowaną postacią takiego przewrotnego, a przy tym mentorskiego krętactwa jest sojusznicze wiarołomstwo rozłożone na raty, opatrywane zaś nieustannym poszturchiwaniem i pouczaniem słabszego sprzymierzeńca opuszczanego w potrzebie, wbrew jasnym traktatowym zobowiązaniom.


Dokładnie taki schemat postępowania wystąpił w zdradzie monachijskiej. Zachodni sojusznicy Czechosłowacji (Wielka Brytania i Francja), których obowiązkiem było powstrzymanie hitlerowskiej agresji, najpierw nieoczekiwanie z sojuszników i protektorów (obrońców, gwarantów bezpieczeństwa, suwerenności i integralności terytorialnej) państwa czechosłowackiego) przeistoczyli się w… mediatorów, a z mediatorów błyskawicznie w arbitrów nakazujących swojemu podopiecznemu upokarzające i niczym nie zrekompensowane ustępstwa. Oryginalna metamorfoza: z obrońcy przedzierzgnąć się w sędziego, a częściowo i w prokuratora. Czechosłowacja nie uczestniczyła bowiem w rokowaniach monachijskich w charakterze strony, lecz w roli podsądnego. W toku tych kuriozalnych negocjacji (w których dyplomaci brytyjscy i francuscy byli wyjątkowo otwarci, spolegliwi i miękcy w stosunku do roszczeń Hitlera, a twardzi wobec swojego klienta, którego mieli być adwokatem) politycy czechosłowaccy raz po raz dowiadywali się, że to oni są winni powstania kwestii Sudetów, że to ich upór jest przeszkodą dla konstruktywnego rozwiązania problemu, ba, że to ich postawa jest zagrożeniem dla międzynarodowego bezpieczeństwa i pokoju światowego.


Alianci zapłacili „od ręki”, a z cudzej kieszeni, za swój iluzoryczny święty spokój i za cyniczne kalkulacje, że skierują ekspansję niemiecką na wschód. Uregulowali rachunek za swoją doraźną grę na zwłokę… przeceną i wyprzedażą dóbr słabszego partnera. Kiedy zaś po upływie mniej niż połowy roku okazało się, że i oni zostali w swej chytrości przechytrzeni, nie kiwnęli palcem w odpowiedzi na rozpad Czechosłowacji, zbrojną agresję Niemiec i przekształcenie Czech w protektorat III Rzeszy. Oczywiście i tutaj mieli papierowy pretekst: przecież było na piśmie, że czeskie władze same proszą o ten protektorat.


Chcesz się wykręcić, a masz przewagę nad tym, komu jesteś coś winien? Zrugaj go, zawstydź, naucz szacunku!


PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT


Uniwersytet Warszawski



W wydaniu 145, grudzień 2013, ISSN 2300-6692 również

  1. FASCYNACJA MOTOCYKLOWA cz. 1

    Takie były moje początki - 22.12
  2. W IMR ADVERTISING BY PR

    Gotowe na Sylwestra IV
  3. RYNKI WSCHODZĄCE

    Co kupić, czego unikać - 20.12
  4. KRONIKA BYWALCA

    Jak Polak z Chińczykiem - 13.12
  5. UMIARKOWANY OPTYMIZM PRACODAWCÓW

    Perspektywy zatrudnienia - 11.12
  6. GOSPODARKA CHIN

    Co towarzysze upichcą? - 10.12
  7. PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ RODZINNA

    Pułapki nepotyzmu - 9.12
  8. LUBELSKI KLUB BIZNESU

    Prezes ambasadorem - 9.12
  9. MEDIATORY 2013

    Medialne lokomotywy - 9.12
  10. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Książę poetów - 23.12
  11. LADIES NIGHT

    Wesołe wróżenie w IMR - 2.12
  12. LOBBING NAUKOWY W PRAKTYCE

    Przejrzystość decyzji publicznej w Europie - 5.12
  13. PODRÓŻE SMAKUJĄ

    Gulasz, Stefan i Madziary - 4.12
  14. CZŁOWIEK I MASZYNA

    Komu roboty zabiorą miejsca pracy - 4.12
  15. DLA KONESERÓW

    Dobry rok dla whisky - 4.12
  16. LEKTURY DECYDENTA

    Wajda podejrzany - 10.12
  17. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Wielka przegrana w Wilnie - 4.12
  18. MOIM ZDANIEM

    Opinie, komentarze, sugestie
  19. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Wtorek, 31.12 – Ślina na języku
  20. SZTUKA MANIPULACJI

    Wykręt mentorski - 2.12
  21. I CO TERAZ?

    Ten język giętki - 2.12