Established 1999

SIŁA POLITYKI

31 maj 2012

Pojechać do Rygi - 29.06

Odwiedzić stolicę Łotwy? Owszem. Taki wariant niedrogiego wypoczynku sobotnio-niedzielnego w Europie proponują Rosjanom eksperci renomowanej, specjalistycznej firmy – pisze Henryk Suchar.


Fachowcy z moskiewskiego holdingu Miel-DPM twierdzą, że podróż do Rygi w weekend to dwa w jednym. Raz, że parę łyków upragnionej Europy, dwa, że nieduży uszczerbek dla zawartości portfela. Zwracają uwagę, że w republice niegdyś będącej częścią ZSRR ciągle są niezbyt wygórowane ceny. W czasie dwóch dni i nocy para z Rosji wyda w Rydze ok. 7 tys. rubli, czyli raptem 700 złotych. Ale – uwaga: są to oczywiście kalkulacje nie uwzględniające biletów lotniczych. Miel-DPM ustalił także, że decydując się spędzić okres weekendowy za granicą dwoje Rosjan mało pieniędzy zostawi w Budapeszcie, Tallinie czy w Warszawie.


Wizyta w naszej sympatycznej metropolii kosztowałaby rosyjskich Romea i Julię 8,3 tys. RUB (ca 830 PLN). Za Warszawą – jeśli chodzi o sumę dwudniowych wydatków „na dwoich” – plasują się Praga, Dublin, Lizbona, Berlin, Rzym, Amsterdam, Londyn, Paryż, Kopenhaga, Sztokholm i Oslo. Dane zaczerpnąłem z serwisu rosyjskiej agencji RIA-Nowosti. Określając wysokość minimalnego budżetu niezbędnego, by zaznać weekendowego szaleństwa w Europie, brała ona pod uwagę m.in. to, ile trzeba zapłacić za dobę w trzygwiazdkowym hotelu położonym w centrum. Uwzględniono też kwotę, jaką przyjdzie wydać za obejrzenie odwiedzanej stolicy z przewodnikiem. Teraz jest szansa, że jeśli Rosjanie uwierzą ocenom Miel-DPM, to już nie tylko Zakopane będzie dla nich ulubionym miejscem pobytu w naszym łaknącym gotówki kraju.


Delfin – 28.06


Aleksandr Łukaszenka chce rządzić jeszcze ze 20-25 lat. A później berło władzy miałby po nim przejąć syn Mikołaj, zwany pieszczotliwie Kolą. Baćka ma 58 lat, ale widocznie zakłada, że jest wieczny, i że w centrum Europy dożywotnia dyktatura ma przyszłość. Białoruski lider bawi teraz w Wenezueli, gdzie go z honorami podejmuje serdeczny kamrat Hugo Chavez. Pan na Caracas na powitanie przekonywał nawet, że oba państwa łączy już nie zwyczajny strategiczny sojusz, lecz że je „spajają więzy braterstwa”. Chavez cieszył się też, że gość przyleciał z następcą tronu. A Łukaszenka zapewniał, że będzie realizował wszystkie umowy białorusko-wenezuelskie.
– Niektórzy zaczęli kwestionować poważne perspektywy naszej współpracy. A tu przebywa mój syn Mikołaj, co powinno przemawiać na rzecz tezy, że na serio i na długo położyliśmy fundamenty współdziałania. Że będzie komu przejąć pałeczkę za 20-25 lat – dodał bez zmrużenia oka. Kola ma dopiero 8 lat, i jest nieślubnym dzieckiem, poczętym w nieformalnym związku przywódcy Białorusi z Ireną Abelską.
Matka delfina przez lata była osobistą lekarką Baćki. Junior od czterech lat na koszt podatnika jeździ z ojcem po świecie. Jest rozpuszczony jak dziadowski bicz. Kiedyś, gdy stewardessa zabroniła mu zamknąć drzwi samolotu, zagroził, że jak tylko zostanie ministrem to ją rozstrzela.
Rozpieszczają go również zagraniczni mężowie stanu, nawet głowy mocarstw, m.in. Dmitrij Miedwiediew podarował Mikołajkowi pistolet. Nie ma jak życie jak w Madrycie. Pardon, jak w Mińsku.


Emocje w Tbilisi – 27.06


56-letni miliarder chce zostać prezydentem Gruzji. A gdy już sięgnie po najwyższy urząd, to obiecuje zbliżenie z Rosją. Zainteresowanym kluczową funkcją w Tbilisi jest Bidzina Iwaniszwili, który zbił majątek po rozpadzie ZSRR. Jest udziałowcem Gazpromu, jak wiadomo firmy współtworzącej politykę zagraniczną Kremla. Do kraju na stałe wrócił z Moskwy dopiero w 2005 roku. Ambitny przedsiębiorca ma własną partię Gruzińskie Marzenie i jest w stanie zwołać na antyrządową demonstrację tysiące ludzi.


Micheil Saakaszwili pewnie słusznie widzi w Iwaniszwilim zagrożenie, mimo że sam formalnie nie bardzo może stawać w szranki podczas wyborów planowanych na przyszły rok. Jednak może obawiać się o osobistą nietykalność w momencie dojścia do władzy faworyta Moskwy. Saakaszwili stara się obrzydzić Gruzinom bogatego kandydata, ale jego wysiłki robią słabe wrażenie na rodakach mających dość niedostatku, wyrzeczeń, a także wielkopańskiego stylu życia aktualnego szefa państwa. Wymierzone przeciwko niemu wiece gromadzą coraz więcej ludzi. A rosną notowania Iwaniszwilego, zapowiadającego, że jak tylko zdobędzie stanowisko to szybko naprawi stosunki z Rosją. Nadszarpnęła je wojna, którą wojska gruzińskie sromotnie przegrały, czemu zresztą trudno się dziwić.


– W sierpniu 2008 roku Gruzja rozpętała z góry przegrany konflikt z Rosją, którego można było uniknąć – mówi pretendent do prezydentury. Twierdzi, że przywrócenie zaufania w relacjach z Kremlem jest jedyną drogą wiodącą do odzyskania Abchazji i Osetii Południowej, które odłączyły się od macierzy, korzystając z obecności wzmocnionego kontyngentu armii rosyjskiej w regionie.


Ciekawe, jak potoczy się batalia Iwaniszwilego z Saakaszwilim. Jej przebieg z zapartym tchem śledzą nie tylko Rosjanie, ale i Amerykanie, którzy teraz mają olbrzymie wpływy w Tbilisi. Ale to może nie trwać wiecznie.



Przyjaciółka znad Newy – 26.06


Polacy są jej bliżsi niż Rosjanie. Tatiana Kosinowa wie o tym od 1992 roku, gdy do nas pierwszy raz przyjechała. Wcześniej ta ceniona rosyjska dziennikarka z Petersburga współzakładała stowarzyszenie Memoriał, wspaniałą organizację ludzi dobrej woli, badającą historię ZSRR pod kątem wiedzy o ofiarach represji ery radzieckiej.


Memoriał bardzo się zasłużył, poświęcając wiele wysiłku na rzecz m.in. usuwania białych plam dotyczących tragedii katyńskiej. Kosinowa, przez Adama Michnika tytułowana zdrobniale Tanią, była gościem „Gazety Wyborczej”, gdzie opowiedziała o swoim dziele „Polski mit”. Spotkaniu patronował jeszcze Instytut Książki, który jej to opublikował, oraz renomowany miesięcznik „Nowaja Polsza” (wychodzący od 1999 roku, ale od dwóch lat wydawany przez Instytut Książki).


O zawartości „Polskiego mitu” będzie jeszcze okazja mówić, jak go tylko przeczytam, teraz chciałbym skreślić parę słów o przebiegu imprezy przy Czerskiej.


Jej jak zwykle niezawodnym „konferansjerem” był naczelny dziennika, uwielbiany przez Rosjan Michnik; na sali można było również zobaczyć m.in. Józefa Hena, dziarsko dobiegającego 90-tki, czy profesora Karola Modzelewskiego. Zasiadający w prezydium Piotr Mitzner zauważył, że tom autorstwa Kosinowej, na który składają się wspomnienia dawnych rosyjskich i polskich opozycjonistów, powstawał przez 20 lat. Ma się ukazać po rosyjsku, ale na razie mamy jedynie polską wersję.


Zdaniem historyka Andrzeja Friszkego, jest to pierwsza u nas praca traktująca o, jak to ujął, sowieckiej dysydencji. Wywołana do głosu przez moderatora Tatiana Kosinowa podkreśliła, że – jak obliczyła – między 1956-1991 Rosjanie byli zauroczeni Polską, wręcz chorowali na nią. Potem, po upadku komunizmu te uczucia zginęły, a jej rodacy skierowali spojrzenia i zainteresowania na Zachód.


Adam Michnik sympatycznie życzył bohaterce wieczoru, by „Polski mit” zapoczątkował jej karierę w polskim życiu umysłowym.


Renesans wołowego – 25.06


W Rosji ma być dużo wołowiny. Co najmniej tyle ile za cara, kiedy to imperium zaopatrywało w ten gatunek mięsa kawał świata. I znowu – za jakieś 10-15 lat – Rosjanie tak jak kiedyś chcą eksportować znaczące  ilości wołowiny. Do zakasania rękawów i rozkręcenia hodowli zachęca rodaków Władimir Putin, rozumiejący strategiczne znaczenie żywnościowej samowystarczalności. Poza tym prezydent jest świadom minionej świetności kraju jako mocarstwa mięsnego. Podobno od dawna go denerwuje, że wołowinę trzeba sprowadzać skądinąd. Na dodatek wydając na to kolosalne pieniądze – ok. 3 mld dolarów rocznie. A że rozwiązanie tego problemu jest konikiem szefa państwa, to coraz większe pieniądze budżet rosyjski przeznacza na wspomożenie branży mięsnej, zezwala ściągać bydło z zagranicy, zapraszać dobrze opłacanych specjalistów mających wesprzeć odrodzenie wołowego.


Jednym z beneficjentów hojności państwowych skarbników jest Miratorg, firma z Briańska. W ostatnim dziesięcioleciu producent ten wysunął się w Rosji na pierwsze miejsce w dziedzinie dostaw wieprzowiny – odnotowują wysłannicy tygodnika BusinessWeek. A teraz Miratorg postawił na rozwój hodowli rogacizny. I on, i inne branżowe przedsiębiorstwa, chcą uniezależnić Rosję od konieczności zakupu wołowiny. Na razie przeznaczą ją przede wszystkim na potrzeby konsumpcji wewnętrznej, tym bardziej że Rosjanie zjadają tego mięsa 17 kg rocznie, czyli dwa razy mniej niż Amerykanie. Ale mają szansę szybko ich dogonić, bo m.in. w USA popularność wołowego systematycznie spada.


Odsiecz damasceńska – 22.06


Rosjanie, Chińczycy, Irańczycy i Syryjczycy – wszyscy razem przeprowadzą zakrojone na szeroką skalę ćwiczenia taktyczne na syryjskim terytorium: na lądzie i na Morzu Śródziemnym. Bo sprzeciwiają się ingerencji innych państw w konflikt toczący się w Syrii. A one się nie mieszają? Ale do meritum; na Bliskim Wschodzie nigdy wcześniej nie robiono tak wielkich manewrów, i to w takim składzie. Mają być swoistą manifestacją potęgi rządu Baszara Asada, od ponad roku zmagającego się z podsycaną przez Zachód rebelią.


W planowanym pokazie siły weźmie udział 90 tys. wojskowych, 400 samolotów, 900 czołgów, oraz okręty bojowe. Działania potrwają  miesiąc; agencja REGNUM nie podaje tylko, kiedy się zaczną. Za to informuje, że Pekin prosił już władze Egiptu o zgodę na przepłynięcie przez Kanał Sueski 12 chińskich jednostek wojennych. Miałyby się one tam pojawić w końcu czerwca i podążyć dalej do syryjskiego portu w miejscowości Tartus, gdzie znajduje się baza morska Rosji.


I a propos Moskwy. Ta deleguje na manewry nawet atomowe okręty podwodne. Izrael na razie nie zareagował na sensacyjne doniesienia o ćwiczeniach, które przecież odbywać się będą w pobliżu jego wód terytorialnych. Poza tym widać, że Rosja, Chiny, a także Iran nie wstydzą się swych bliskich relacji, układu tak potępianego przez świat. Chcą bronić reżimu Asada po wcześniejszym „poddaniu” paru innych krajów Bliskiego Wschodu, co spowodowało uszczuplenie ich wpływów w regionie.


Krewcy milicjanci – 21.06


Znowu się pobili. W Biszkeku doszło do kolejnej bójki między oficerami milicji a słuchaczami akademii tamtejszego MSW. Rozrabiacy wzięli się za łby w  centrum handlowym Monte Karło (Monte Carlo), znajdującym się na terenie osiedla Asanbaj. Na szczęście nic złego sobie nie zrobili. Ale było ostro: latały stoły i krzesła, krewcy stróże prawa miotali doniczkami do pobliskiego basenu, emerytowany major z żoną wpadli do wody, dostało się ochroniarzom lokalu.


Jak opowiadali świadkowie, zaczęło się od prozaicznej kłótni, która – jako że biesiadnicy byli tęgo podchmieleni – rychło się przerodziła w wymianę ciosów. Niby nic wielkiego: naparzali się pijani osobnicy. Ale kirgiskie źródła podkreślają, że do awantur z udziałem przedstawicieli obydwu grup dochodzi regularnie, praktycznie niemal zawsze, gdy aktualni i przyszli milicjanci zetkną się w jednym miejscu i spotkaniu towarzyszy alkohol.


Czemu milicjanci tak się nie lubią?


Panuje przekonanie, że jedną z przyczyn niechęci jest zawiść: młodzi zazdroszczą starszym kolegom pieniędzy i pozycji, jakie tamci zdobyli dzięki latom służby. A służba w formacjach ochrony porządku w Kirgistanie to nieustanny dopływ fruktów, dojenie na każdym kroku bezbronnych, zdanych na samych siebie, obywateli.


Ciekawe tylko, że młodzież daje upust swoim emocjom przy wódce, której Kirgizi nie wylewają za kołnierz, o czym już dawno temu pisał m.in. nasz reporterski Herodot, Ryszard Kapuściński.


Wygląda na to, że po kielichu łatwiej jest wyznawać żale pod każdą szerokością geograficzną.


Uchylają drzwi – 20.06


Do serca Azji będziemy sobie jeździć bez wizy. Aż trzy fantastyczne kraje regionu otwierają wrota dla podróżnych z Unii Europejskiej. Chcą zarobić na turystach – dochody z ich pobytu z pewnością przekroczą wysokość danin pobieranych z tytułu opłat wizowych. Do Kirgistanu będzie można wjechać na 60 dni, podobnie – zdaje się do Tadżykistanu, ale do Kazachstanu – jedynie na 15. Dobre i to, bo wystawanie w kolejkach, wypełnianie papierów, bulenie wyśrubowanych stawek i kilkudniowe oczekiwanie nie należą do ulubionych czynności globtroterów i biznesmenów.


W wypowiedzi dla agencji KazTag jeden z kazachskich urzędników mówił, że każdy turysta zostawia w kraju ok. tysiąca dolarów; dzięki gościowi mają też co robić tubylcy. Wspomnieliśmy trzy państwa, a gdzie dwa pozostałe leżące w poradzieckiej Azji Środkowej? Z nimi po staremu: wygląda jakby nie potrzebowały żywej gotówki. Tam mamy do czynienia z super autokratycznymi reżimami. To z jednej strony Uzbekistan, rządzony żelazną ręką przez kapryśnego Islama Karimowa, niemającego litości dla przeciwników i nieufnego wobec cudzoziemców, z drugiej – Turkmenistan. Ten ostatni jest, ale tak jakby go nie było, bo od dawna otacza go wysoki mur biurokratyczny wzniesiony przez władze. Tam to można trafić jedynie po ścisłym sprawdzeniu przez turkmeńską ambasadę. A ta zawsze dopatruje się względów, każących jej odrzucić wniosek wizowy składany przez obcokrajowca.


Smak „Bieriozek” – 19.06


Uzbekistan ma i takie sklepy, jakie były w Związku Radzieckim. Może tam wejść tylko ten, kto posiada specjalne uprawnienia. Reporter EurasiaNet konstatuje ze zdziwieniem istnienie, w tym wypadku w Taszkencie, placówek o nazwie Diplomatic Shop. Półki uginają się tam od obfitości sprowadzanych ze świata m.in. alkoholi i kosmetyków. A można je kupić jedynie za dewizy.


Kiedyś było podobnie: w Moskwie, miastach Azji Środkowej, republikach bałtyckich były sobie „Bieriozki”, gdzie w deficytowe artykuły spożywcze i różne inne zaopatrywali się cudzoziemcy zarabiający w twardej walucie. Polacy – nie, bo wypłacano im wtedy pensje w rublach, ale uprzywilejowani Rosjanie (Radzianie? – mieszkańcy Kraju Rad) – już tak. Uprzywilejowani, czyli radzieccy dyplomaci, handlowcy, zaufani twórcy przywożący dolary z zagranicy. Zamknięty krąg. Tzw. zwykli obywatele – oczywiście nie, nawet jak sobie skądś wykombinowali zielone, bo odwiedzając Bieriozkę automatycznie się podkładali organom wewnętrznym. I teraz już w Moskwie, etc., takich sklepów nie ma: wszystko można wszędzie otwarcie nabyć.


Ale, wot, w Uzbekistanie znowu prosperują. I mogą w nich sobie buszować dyplomaci, ba, nawet dziennikarze mający akredytację lokalnego MSZ, zezwalającą na pobyt i pracę w kraju. Ale muszę kolegów ostrzec: najtańsze wino (fakt, że nie marki wino) kosztuje tam najmniej 35 dolarów. To skutek wysokich ceł na wszelkie spirytualia z importu.


Też islamiści – 18.06


Turkmeni również się biją po stronie radykalnych formacji muzułmańskich. Nie wiadomo tylko, czy są z samego Turkmenistanu, czy to obywatele Afganistanu. Do tej pory tego nie wyjaśniono, mimo że islamistów wywodzących się z tej grupy etnicznej amerykański samolot bezzałogowy zabił już parę miesięcy temu. Doszło do tego w Południowym Waziristanie, w Pakistanie. Dotychczas się uważało, że akurat Turkmeni są „uodpornieni” na wpływy talibów czy też innych organizacji terrorystycznych. Że do nich nie należą i nie walczą z bronią w ręku o kalifat, prymat islamu na terenach obejmujących m.in. Azję Środkową. A tak w ogóle, to wojująca ortodoksja cieszy się sporym poparciem w regionie. Nie zawsze otwarcie, ale można przypuszczać, że gdyby zrobiono tam tajne, uczciwe wybory to większość społeczeństw mogłaby się opowiedzieć za tymi, którzy dążą do zmiany porządku społecznego w centrum Azji. Najbardziej dopiekł lokalnym władzom Islamski Ruch Uzbekistanu, gdzie rej wodzą Tadżycy i Uzbecy, operujący z terytorium Afganistanu i Pakistanu. Teraz  być może Turkmeni, a wcześniej także Kazachowie nieoczekiwanie się ujawnili jako członkowie ugrupowań o ekstremalnym muzułmańskim zabarwieniu (w zeszłym roku dokonali w swoim kraju szeregu aktów terroru). Ale być może wszystko to – w sensie przystąpienia Turkmenów do zbrojnej opozycji mahometańskiej – jest wynikiem nieporozumienia. Bo wiadomo, że istnieje Islamski Ruch Wschodniego Turkiestanu, ale ten ma niewiele wspólnego z Turkmenami. Za to wiele z Chinami, z ich północno-zachodnią prowincją Sinkiang, dążącą do wyzwolenia, a zamieszkałą przez Ujgurów.


Giną bliscy – 15.06


Emomali Rachmon się boi, ale na razie ofiarą przestępców padają członkowie jego rodziny. Ostatnio tadżyckiemu prezydentowi zamordowano w Duszanbe szwagra. Niedawno pisałem o tym, że Rachmon drży o własne życie, i że rzekomo załatwił sobie miękkie lądowanie w Chinach na wypadek, gdyby w kraju dokonano przewrotu. Tymczasem zastrzelono Chołmumina Safarowa, dyrektora państwowego gospodarstwa leśnego, żonatego z siostrą szefa państwa. Safarow zginął rażony kulami, które trafiły go w głowę i brzuch, akurat gdy wychodził z auta. Do zamachu doszło w rejonie, gdzie znajduje się stołeczny dworzec autobusowy. Z uwagi na status denata Ministerstwo Spraw Wewnętrznych od razu utworzyło specjalny zespół operacyjno-śledczy i wyznaczyło wysoką nagrodę pieniężną za wskazanie sprawcy (-ów) zabójstwa. W miarę postępów dochodzenia może uda się wyjaśnić, dlaczego Safarow zginął. A że niczego nie ukradziono, toteż już teraz podejrzewa się motywy polityczne. Nic dziwnego: w Tadżykistanie narasta niechęć wobec rządów Rachmona, wiele grup chce jego odejścia. I tylko patrzeć, jak w tym odizolowanym, ubogim kraju dojdzie do zmiany władzy. Będąc z boku trudno jednak przewidzieć, kim będzie nowy przywódca, i kto go będzie popierał. Zainteresowanych sytuacją w Tadżykistanie jest wielu, ale najzacieklej o wpływy walczą tam Rosja, USA, Chiny, Turcja i Iran, mający silne kulturowe związki z Tadżykami, m.in. wspólny język i literaturę. Tak że Rachmon chyba ma rację zabezpieczając się na przyszłość.


Cierpliwość Putina – 14.06


Hołota nie wysadzi w powietrze stosunków polsko-rosyjskich. Bo jakie są, czy będą, zależy od Władimira Putina. Ale wobec mętów policja powinna się zachowywać bardziej stanowczo. I to mimo późniejszych ewentualnych ataków ze strony mediów, od lat ze „znajomością rzeczy” wałkujących kwestie związane z działalnością stróżów porządku. Tymczasem policja prezentuje się już profesjonalnie, ale nie może zapominać, że często ma do czynienia z mniejszościową rozbestwioną hałastrą, mającą w nosie odczucia większości. I musi ją zdecydowanie izolować, ostro przywoływać do porządku, nie patrząc na to, co powie taka czy inna gazeta lub stacja TV. Naprawdę nie jest miło przechodniowi, gdy przechadza się główną turystyczną ulicą Warszawy i jest narażony na agresję hulających w biały dzień szajek. Grup psubratów i rzezimieszków obrzucających się przekleństwami, wpadających do kafejki, napastujących Bogu ducha winnych klientów (Polaków, Rosjan, Niemców), rozbijających stoły. A tak było w Warszawie na trasie między placem Zamkowym a rondem de Gaulle’a przed meczem z Rosją. A potem władze państwa, które włożyło miliardy dolarów w organizację imprezy, musiały się tłumaczyć przed światem. Przecież to nienormalne, by premier świecił twarzą przed obcym przywódcą za wybryki marginesu. I mam wrażenie, że kiedy Władimir Putin dzwonił i rozmawiał z Donaldem Tuskiem, to bandziory odtrąbiły kolejny triumf, śmiały się w kułak, że to przez nich ta afera. I jeszcze: wiadomo, że nie wszyscy Rosjanie przepadają za Polakami – bo niby dlaczego mieliby? – i że może się zdarzyć, iż jakimś zrządzeniem losu nasza drużyna futbolowa trafi do Rosji na mundial w 2018 roku. I co wtedy? Czy bylibyśmy zadowoleni, gdyby nasi kibice byli tam szykanowani, bici i lżeni przez lokalną chuliganerię? Oczywiście – nie. Ale też władze rosyjskie by do takiej sytuacji nie dopuściły. Czyżby były bardziej gościnne? A może są tylko bardziej sprawne? Na razie mamy szczęście, że po ostatnich ekscesach Putinowi się nie znudziła polityka normalizacji kontaktów z RP. Bo gdyby jej miał dość, to – wykorzystując pretekst – już by dał sygnał do odwrotu. I znowu w relacjach Moskwy i Warszawy mielibyśmy wojnę nerwów. A to już przerabialiśmy za czasów partii, która przewrotnie wypisała na swych podręcznych proporczykach hasła prawa i sprawiedliwości.


Pożyteczny spokój – 13.06


Zdorowo probił! – rzekł pełen zachwytu sprawozdawca ORT, oficjalnej rosyjskiej TV. W tych krótkich żołnierskich słowach ocenił on pięknego gola Kuby Błaszczykowskiego. Rosjanin od początku do końca transmisji zremisowanego meczu był powściągliwy, acz konkretny, rzeczowy i dlatego obiektywny. Krótko mówiąc, taki winien być komentator sportowy, który ma nam relacjonować to co widzi, a nie krzyczeć jak opętany, potykając się o przeszkody językowe. Słuchałem słów tego dziennikarza, miotając się między przekazem ORT, którą to stację mogę oglądać jedynie w Internecie a naszą relacją. Nie żeby polska była zła, ale piszę tu o jakości rosyjskiej tylko po to, żeby nam uświadomić, iż w Rosji naprawdę wiele się zmieniło w odniesieniu do nas. Wcześniej tamtejsze stacje telewizyjne, jak już się pochyliły nad naszym krajem to zazwyczaj albo się wyzłośliwiały, albo sobie dworowały, okazując niemiłe lekceważenie. Jednak polityczny zwrot, jakiego dwa lata temu dokonali Donald Tusk i Władimir Putin najwyraźniej przynosi owoce. Moskwa oczywiście nie roztkliwia się nad Polską, ani w ogóle specjalnie się nią nie zajmuje (nie ten kaliber), ale przynajmniej patrzy na nią normalnie. Czyli normalizacja lub, jak kto woli, względna normalność. To dobrze, bo ogranicza pole działania tych sił krajowych i zagranicznych, które by chciały traktować RP jako swój taran wschodni, jako siewcę irytacji Kremla. Uważam, że zamiast się bawić w niegrzecznego chłopczyka na posyłki, lepiej się skupmy na tym, by współpracując przyjaźnie z Moskwą krzepić swój potencjał. To może i znowu będziemy Rzeczpospolitą jak się patrzy.    


Nadchodzi licho – 12.06


Emomali Rachmon może żyć w strachu. I pewnie dlatego wokół prezydenta Tadżykistanu i jego najbliższych powstaje coraz szczelniejsza ściana bezpieczeństwa. Szef środkowoazjatyckiego państwa wzmocnił ochronę osobistą, kazał rozstawić dodatkowe siły na trasie przejazdu swoich limuzyn i w pobliżu miejsc zamieszkania krewnych. Od niedawna życia Rachmona i rodziny strzeże 70 więcej przedstawicieli jednostek specnazu, wywodzących się zresztą z rejonu Dangary, matecznika lidera. Siergiej Tichomirow w portalu CentrAsia sugeruje, że warto też zwrócić uwagę na ostatnią wizytę tadżyckiego przywódcy w Chinach. Bo, jego zdaniem, poza skromną wymową formalną miała ona znaczenie kapitalne dla przyszłości Rachmona. Wymowne miało być wręczenie mu złotego klucza do bram i dyplomu honorowego obywatela maleńkiego miasteczka Shanhan w prowincji Fukien. Bo tu właśnie może kiedyś wylądować dzisiejszy tadżycki sternik, gdy powinie mu się noga w kraju, w którym nie widać oznak poprawy sytuacji gospodarczej i gdzie przytłaczająca większość ludzi żyje w nędzy. A Chińczycy mają powody, by hołubić Rachmona: nie dość, że pozwala im czerpać tamtejsze surowce, to jeszcze oddał im kawał swego terytorium. Za przekazanie Pekinowi ok. tysiąca kilometrów kwadratowych Górskiego Badachszanu prezydent miał nawet dostać od beneficjentów tego gestu pół miliarda dolarów. Ale nie tylko: również gwarancję spokojnego żywota za murem chińskim, gdyby wskutek niekorzystnego obrotu koła fortuny pozbawiony został władzy w Duszanbe. To realne: przy wszechobecnej biedzie w republice coraz bardziej prawdopodobna staje się opcja rozruchów i przewrotu na wzór tzw. arabskiej wiosny czy rewolucji kolorowej. Na razie eksplozję  hamują represje wymierzone w opozycję i zastraszanie społeczeństwa.               

Odtrutka na Euro – 11.06


Czy tylko Euro i futbol rządzą dzisiaj światem? Nie, bo w sumie my wszyscy, ale zwłaszcza półtajne, prestiżowe gremia międzynarodowe. Stara się nas do tego przekonać Hiszpan Daniel Estulin, autor „Prawdziwej historii Klubu Bilderberg”. Badacz skupia się jednak nie tylko na tytułowej instytucji, powstałej w 1954 roku, ale też opisuje inne organizacje, jego zdaniem z cienia, nieformalnie lecz skutecznie rzutujące na bieg spraw globalnych. Tak naprawdę Estulin je widzi jako rząd światowy. Dlatego, że mimo iż jest ich kilka, to te nieco zakonspirowane alianse towarzysko-biznesowo-polityczne łączy szereg postaci, a także generalny cel współdecydowania o tym, co i jak się dzieje na planecie Ziemia. Hiszpański dziennikarz pisze zatem ze znajomością rzeczy jeszcze m. in. o Radzie Stosunków Zagranicznych (Council on Foreign Relations), powołanej do życia w 1921 roku, oraz o Komisji Trójstronnej (Trilateral Commission), wyrosłej w 1973. Gwoli ścisłości, we wszystkich tych wpływowych ciałach opiniotwórczą rolę odgrywa nasz rodak Zbigniew Brzeziński, może nawet trochę demonizowany przez Estulina (nawiasem mówiąc ZB jest również diabolizowany przez Rosjan, zarzucających mu snucie różnych projektów na rzecz osłabienia im państwa). „Prawdziwa historia Klubu Bilderberg” to  sprawna fuzja faktografii, narracji detektywistycznej i mocnego thrillera. Ale zarazem ta sensacyjna lektura może stanowić pożywkę dla adeptów teorii spiskowych. Wiele tam też ciekawych zdjęć owych „złowrogich” decydentów. Zatem żeby zróżnicować własne  spojrzenie na rzeczywistość tworzoną poza krajowymi  rogatkami przez potentatów spod różnych szerokości geograficznych, na pewno warto sięgnąć po tę książkę. Niedawno ją wznowiło wydawnictwo Sonia Draga.


Rosja wpieriod – 8.06


Jest długo wyczekiwane Euro, to może parę słów o reprezentacji Rosji, która jest naszym rywalem w grupie. Drużyna ta sięgnąć ma po najwyższe trofea. Nie moje to zdanie, lecz szefa Rosyjskiego Związku Futbolu, pana Siergieja Fursienki. Tak powiedział: Jedziemy na turniej, żeby wygrać. Nawiasem mówiąc, rosyjska agencja prasowa RIA-Nowosti przypomina, że dwa ostatnie mistrzostwa Europy w piłce nożnej wygrywała kadra grająca w jednej grupie z Rosjanami. To może teraz na nich kolej? – pyta komentator. Dodaje, że ma wrażenie, iż piłkarze są w dobrym nastroju. – Gracze, trenerzy, dziennikarze podkreślają, że w łonie Sbornej panuje życzliwa atmosfera, co powinno sprzyjać dobrej pracy – zaznacza. Boi się tylko, by ta atmosfera nie przerodziła się w nadmierną pewność siebie. Tym bardziej, że zły wynik w pierwszym meczu sprawi, iż emocje wokół zawodników i w nich samych ulegną pogorszeniu. A wtedy klapa. Ale komentator RIA-Nowosti wierzy w to, że w finale, planowanym na 1 lipca w Kijowie na stadionie Olimpijskij, reprezentacja Rosji odniesie zwycięstwo. Autor Artiom Kuźniecow charakteryzuje także przeciwników Sbornej w grupie eliminacyjnej. Pisze, że tym razem nie ma tam takich potentatów jak Hiszpanie, ale za to są gospodarze Polacy. Nie używa tu żadnych przymiotników. Za to obdarza nimi pozostałe dwie drużyny, oceniając je jako średniej klasy: „starzy znajomi” Grecy i nieustępliwi Czesi. Tak naprawdę, już po dzisiejszym wieczorze z grubsza wiadomo będzie, kto jest jaki, i jak to się dalej potoczy. A także, czy rację ma monsieur Fursienko, prorokujący prymat Rosji.


Sypią groszem – 6.06


Azerowie, czy jak kto woli Azerbejdżanie, zaczęli pożyczać pieniądze na niesłychanie korzystnych warunkach. Czyli je praktycznie rozdają, chcąc pokazać, że są już dość zamożni, by pomagać innym. Spora kwota, ponad 370 mln dolarów, dostała się ostatnio Serbii. Ma być za nią wybudowany 40-kilometrowy odcinek autostrady E-763, biegnącej do Rumunii, Czarnogóry i Włoch. Kredyt opiewa na 15 lat i jest nisko oprocentowany (4 proc.). Został jednak obwarowany dwoma warunkami. Ustalono, że projekt realizowany będzie siłami firmy z Azerbejdżanu, i że nie będzie mógł być współfinansowany przez Armenię. Dlaczego? Bo to kraj, z którym Azerowie mają na pieńku od dawna, na pewno od czasu, kiedy Ormianie zbrojnie zajęli Górski Karabach, uważany przez Baku za absolutnie azerską ziemię.
Pod koniec zeszłego roku władze Azerbejdżanu postąpiły jeszcze szczodrzej, udzielając pożyczki w wysokości 755 mln USD Gruzinom. Ci mają ją przeznaczyć na ułożenie gruzińskiej części magistrali kolejowej Baku-Tbilisi-Kars (Turcja).
Azerowie wykazują dobroduszną hojność nie tylko w okolicy, ale nosi ich nawet na kontynent amerykański. Ich beneficjentem stał się m.in. Meksyk, który otrzymał 8 mln dolarów, tyle że na utworzenie w stolicy parku przyjaźni meksykańsko-azerbejdżańskiej. A Afgańczycy załapali się na ponad milion USD, które przyrzekli wydać na szkolenie policji. Wykaz tych, co zyskali dzięki wspaniałomyślności Azerbejdżanu, jest o wiele dłuższy. Prezydent Ilham Alijew jest z tego dumny. – Azerbejdżan stał się politycznym potentatem, odgrywającym rolę na arenie światowej. Biorąc pod uwagę nasze zasoby teraz będziemy też odgrywać rolę potentata finansowego – chełpił się szef państwa. To on dysponuje gotówką. I opozycja pyta go, skąd ta rozrzutność, skoro Azerbejdżan sam ma do rozwiązania tyle problemów społecznych.
Ważne, żeby szafarzom gotówki nie przewróciło się w głowie, zwłaszcza że Azerbejdżan kroczy ostatnio od sukcesu do sukcesu: m.in. został członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i przeprowadził pomyślnie konkurs piosenki Eurowizji.


Wegetują na kredyt – 5.06


Sąsiedzi biedują. Coraz więcej Białorusinów musi pożyczać pieniądze, żeby przeżyć. Portal Rosbałt pisze, że 300-procentowa dewaluacja rubla, do jakiej doszło w zeszłym roku, spauperyzowała gros obywateli. Z drugiej strony, owszem, pomogła reżimowi zlikwidować deficyt w handlu zagranicznym i uciułać pewien zapas waluty. Kryzys najbardziej dotknął mieszkańców prowincji. Jest naprawdę źle: niektórzy przypominają już bohaterów powieści Władysława Orkana (i nie tylko ich), którzy, jak pamiętamy, brali „na krechę” towary pierwszej potrzeby, zwłaszcza artykuły spożywcze. Maksim Szwejc, który problem rozgryzł dla Rosbałtu, napisał, że klienci w różnym w wieku – najczęściej mimo wszystko starsi – kupują „na zeszyt” chleb, mleko, masło, ser, śledzie, wędliny, wodę mineralną. I to się upowszechnia. Młodzi, jak podkreśla autor, na razie wstydzą się takich praktyk, a znani w okolicy alkoholicy po prostu nie mają szansy nic w podobny sposób załatwić. Z relacji Szwejca można się też dowiedzieć, że płace na białoruskiej wsi rzadko kiedy sięgają 100 dolarów. Traktorzysta w kołchozie przeciętnie zarabia 70 USD. Pozwala mu to jedynie na swego rodzaju wegetację. Dziadowskie wynagrodzenia zarazem sprawiają, że podupada krajowy handel. Perspektywy również nie są wesołe, co zresztą może martwić polskich producentów, którzy dosłownie opanowali sąsiedni rynek, od dawna zalewając go popularnym tam naszym jedzeniem. Teraz popyt może się drastycznie zmniejszyć. I reasumując: białoruski dobrobyt – czyli względny dostatek w porównaniu do sytuacji w innych byłych republikach radzieckich – okazał się być mocno na wyrost. A tak się nim puszył Baćka Łukaszenka.


Gorzałka drożej – 1.06


Gdzie są granice wytrzymałości psychicznej i finansowej Rosjan? Władze będą je znowu testować, radykalnie, bo aż o 1/3 podnosząc minimalną cenę flaszki okowity. Urząd państwowy o tasiemcowej nazwie Rosalkogolregulirowanie, trzymający pieczę nad gorzałką, złowróżbnie doniósł, że podwyżka może nastąpić lada dzień. To naprawdę zła wiadomość dla obywateli kraju, gdzie wódka jest swego rodzaju napojem narodowym. Nawiasem mówiąc, od dawna kłócą się z nami, kto pierwszy przedstawił recepturę produkcji siwuchy, twierdząc, że to Iwanow, Nikitin, Kuzniecow czy Siemionow. I aby tę doniosłą prawdę wbić do głów patriotycznie nastawionym spożywcom co pewien czas media publikują specjalne materiały mające ją potwierdzać. Ale do rzeczy. Otóż niebawem koszt nabycia jednej butelki goriaczitielnogo napitka wzrośnie do co najmniej 125 rubli (czyli ok. 4 dolarów); wcześniej było 98. To ciągle mniej niż w Polsce, rywalizującej z sąsiadami o palmę pierwszeństwa w konsumpcji tego krzepkiego płynu, ale trzeba jednak  uwzględnić niższe tam niż u nas przeciętne zarobki. I to tyle o naszych przewagach nad słowiańskimi braćmi. A żeby skompletować informację o zaplanowanym skoku ceny puzyria (pęcherza), jak nierzadko Rosjanie określają półlitrówkę, dodam jeszcze, że przemyśliwano nad ustaleniem ceny minimum na poziomie 140 rubli. Ale najwyraźniej uznano, że w kraju jest już dość niepokojów i demonstracji. I tyle pisania na ten weekend, w który niejeden(na) z nas raczyć się będzie mrożoną wódeczką. I pewnie też niejeden(na) sięgnie po oryginalny rosyjski trunek, który coraz łatwiej dostać w Polsce. Ostatnio odwiedzałem dwa nieznane mi wcześniej stołeczne sklepy, gdzie można kupić gorzałeczkę prosto znad Wołgi, np. takie gatunki jak popularna Zielionaja Marka czy Kałasznikow. Ale gdzie one są, koteczku, to spróbuj sobie sam ustalić.


Henryk Suchar


Od redakcji DECYDENTA


Gdy decydentna dręczy pragnienie, to nie można go narażać na długotrwałe poszukiwania. Podajemy więc: „Russkij Gastronom” na Saskiej Kępie przy Placu Przymierza (tam, gdzie niegdyś było kino Sawa) oraz sklep „Matrioszka” przy ulicy Dereniowej na Ursynowie (stacja metra Imielin). 


W wydaniu nr 127, czerwiec 2012 również

  1. NIEDOBÓR TALENTÓW

    37% pracodawców nie może znaleźć pracowników - 26.06
  2. KLUB DECYDENTÓW 50 PLUS

    Pomysł startuje - 25.06
  3. KONIEC GORĄCZKI ZŁOTA

    Ratowanie blasku - 22.06
  4. RYNEK BADAŃ KLINICZNYCH

    Rośnie, ale wolno - 20.06
  5. PRZED WIZYTĄ METROPOLITY CYRYLA

    Od futbolu do miłości - 18.06
  6. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    "O karykaturze polityki"
  7. GRECKIE POŻEGNANIE

    Z EUR czy / i EURO 2012? - 15.06
  8. LEKTURY DECYDENTA

    "Miastowi" - 20.06
  9. HISZPANIA NA WIRAŻU

    Bankowa korrida - 14.06
  10. PR FORUM 2012

    Sztuka komunikacji po raz dziewiąty - 12.06
  11. OBRONA AUGUSTOWA

    Za południkiem 22 E - 11.06
  12. POLSKA - GRECJA

    Konfrontacja poza boiskiem - 8.06
  13. CZERWONA KARTKA

    Toksyczne koszulki na Euro - 6.06
  14. SPOJRZENIE POZA ZAŚCIANEK

    Gry, których nie znamy - 5.06
  15. POLACY BUDUJĄ DOMY

    Za 8,5 pełnych rocznych pensji - 5.06
  16. POLACY ŻYJĄ CHWILĄ

    Kupujemy ad hoc i nie odkładamy na emeryturę - 5.06
  17. RYNEK FARMACEUTYCZNY 2012 - 2014

    Generycznie i innowacyjnie - 4.06
  18. ZBYT ŚMIAŁE ZAPĘDY MINISTRA GOWINA

    Deregulacja czy degradacja zawodów?
  19. DZIEDZICTWO PRZEMYSŁOWE

    Wartość i atrakcja - 2.06
  20. DEBATA W "KUŹNICY"

    Czy przyszłość ma lewicę? - 3.06
  21. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Piątek, 29.06 – Odruchy wymiotne
  22. SZTUKA MANIPULACJI

    Zupa na gwoździu - 3.06
  23. SIŁA POLITYKI

    Pojechać do Rygi - 29.06
  24. I CO TERAZ?

    Opaska Temidy - 22.06