Established 1999

REENACTING

10 maj 2009

Żywa historia dla wszystkich (2)

Jest reenacting machiną czasu dla wszystkich – dla tych, którzy go uprawiają, dla rozmiłowanej w nim i szybko rosnącej na świecie publiczności, a także dla twórców filmowych. Garściami czerpie z tego zjawiska np. Steven Spielberg. W Polsce brak jeszcze dobrych organizatorów imprez tak dobrze oddających ducha epoki, ale zapewne i to z czasem się zmieni – pisze Grzegorz Czwartosz.


GRZEGORZ CZWARTOSZ


Co pion wychowawczy Ministerstwa Obrony Narodowej i ta część społeczeństwa, którą jeszcze obchodzi jakaś historia, mogą czerpać z reenactingu? Jeden tylko przykład z wąskiej dziedziny



Po walce PRL z cichociemnymi i spadochroniarzami gen. Sosabowskiego w krajowych muzeach prawie nie ma pamiątek po wielkiej bitwie o holenderskie mosty w drugiej połowie września 1944 r. Tymczasem dla Polski tamtejsza batalia 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej to jeden z większych polityczno-wojskowych dramatów II wojny. “Ostatnią wielką” rocznicą tego wydarzenia – jak ze smutkiem stwierdza się na świecie z powodu odchodzenia kombatantów – będzie w 2004 roku 60. rocznica tego największego w dziejach desantu powietrznego.



Z inicjatywy reenactorów 1. SBS w styczniu 2003 r. otwarta zostanie w Tomaszowie Mazowieckim wystawa poświęcona całej operacji “Market-Garden”. Lwią część eksponatów wystawią prywatni kolekcjonerzy-reenactorzy. Sami je dowiozą, profesjonalnie opiszą i prawidłowo skonfigurują. I sami, tak jak potrafią, “obywatelskim public relations”, nagłośnią ten fakt w mediach. Bez wyciągania ręki po pieniądze do MON lub Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, choć mieliby do tego moralne prawo. Jeśli rzecz w Tomaszowie wypadnie pomyślnie zostanie powtórzona w 2004 r. w łódzkim Muzeum Tradycji Niepodległościowych.



Uczą się duzi, uczą się mali



Nawet odtwarzanie historii wojennych równolegle ukazuje życie codzienne danej epoki wraz z towarzyszącymi mu przedmiotami. Tu najostrzej wychodzi nieumiejętność wykorzystania reenactingu w polskich mediach. Podczas, gdy elementy historycznego wyposażenia wojskowego można kupić nawet w ciągu kilku miesięcy, to wielu lat mozolnego, codziennego śledzenia aukcji internetowych i katalogów antykwarycznych wymaga zakup cywilnych przedmiotów codziennego użytku z danej epoki.



Reenactorzy występujący publicznie i odtwarzający np. historię jednostki wojskowej z II wojny, mają stosowne do epoki pojazdy, radiostacje, namioty, koce, śpiwory, łóżka polowe, zegarki, przybory toaletowe, ręczniki, piżamy, bieliznę, papierosy, zapałki, papeterie, pióra, portfele, dokumenty osobiste, książki, prasę, radioodbiornik lub gramofon z płytami, kosmetyki, lekarstwa, środki opatrunkowe, mapy, napoje, naczynia i racje żywnościowe. Znakomite repliki tych ostatnich produkuje się współcześnie. Jeśli reenactor ma wadę wzroku nie wolno mu wystąpić w oprawkach okularowych innych, niż poprawne historycznie. Wszystkie te przedmioty są niewspółmiernie trudniejsze do wyśledzenia na rynku kolekcjonerskim, niż militaria.



Dorośli i młodzież uczą się na pokazach reenactingowych nie tylko historii powszechnej, ale także dorobku myśli technicznej i wzornictwa przemysłowego, historii mediów, plakatu, propagandy i public relations. Także historii gospodarki, gdy widzi się serie plakatów pod hasłem “Kupujcie obligacje wojenne!”. Do reenactingu np. z okresu II wojny przynależy też cała działalność artystyczna tamtych czasów. Widzowie zachodnich pokazów żywej historii oglądają więc filmy, jakimi relaksowano nieszczęśników wyznaczonych np. do pierwszej fali desantu w Normandii i słuchają muzyki sławnych big bandów ery swingu.



Jest reenacting machiną czasu dla wszystkich – dla tych, którzy go uprawiają, dla rozmiłowanej w nim i szybko rosnącej na świecie publiczności, a także dla twórców filmowych. Garściami czerpie z tego zjawiska np. Steven Spielberg. W Polsce brak jeszcze dobrych organizatorów imprez tak dobrze oddających ducha epoki, ale zapewne i to z czasem się zmieni.



Prawo “po uważaniu”



W 60. rocznicę sławnej operacji “Market-Garden” w Europie i Stanach Zjednoczonych odbędzie się wiele plenerowych pokazów rodem jakby z filmu “O jeden most za daleko”. Ale nie w Polsce – na przeszkodzie staje nieżyciowe prawo. Z pokazem takim nie mogą nas nawet odwiedzić reenactorzy zachodni. Szkoda, bo ta operacja wojskowa z nie tak odległej historii jednoczy siły zbrojne Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Polski w sposób niewymagający przypominania, że polska obecność w NATO to nie przypadek, ani wolta świadomości historycznej Polaków.



Poza pogłębianiem wiedzy historycznej, kolekcjonerstwem i utrzymywaniem kontaktów z kombatantami, czasami w reenactingu trzeba pokazać się z bronią albo z niej wystrzelić. Potrzeba taka zachodzi w przypadku wart i salw honorowych lub podczas pokazów batalistycznych. Na Zachodzie broń reenactingowa jest bezpieczna, bo albo zasilana amunicją ślepą, albo też przerobiona na broń gazową-hukową, gdzie gazem jest czynnik nieszkodliwy. Tymczasem żywiołowej fali reenactingu w Polsce nie przewidziała Ustawa o Broni i Amunicji i nie są u nas możliwe ani salwy honorowe reenactorów, ani pokazy taktyczne w polu.



Jeśli prawo nie przewiduje nieszkodliwych ludzkich namiętności – rodzi się czarny rynek i patologie. Na goryczy wypływającej z niemożności uzyskania w Polsce pozwolenia na broń kolekcjonerską bez protekcji, korupcji lub odpowiedniego życiorysu korzystają półlegalni detaliczni importerzy deaktywowanej broni historycznej. Niepokojące jest to, jak łatwo ta broń do Polski jest wwożona. Myliłby się ten, kto sądzi, że przekracza granicę rozmontowana na czynniki pierwsze i skrzętnie ukryta – jest wręcz przeciwnie. Technika wwozu deaktywowanej broni z II wojny pokazuje, że równie dobrze można wwieźć na oczach służb granicznych broń pełnosprawną. Wwożone eksponaty to najczęściej broń profesjonalnie deaktywowana przez brytyjskie ministerstwo obrony, niemniej w chwili wwozu nie ma ona wymaganego zaświadczenia od polskiego rusznikarza o trwałym pozbawieniu cech użytkowych. Nie ma go, bo została kupiona za granicą… itd.



Towarzyszy temu osobliwy stosunek policji do prawa i broni “bez papierów”, jaką wcale nie pokątnie handluje się na polskich bazarach. Krajowi reenactorzy potrafią wskazać, na których bazarach broń z II wojny (bez zaświadczenia o deaktywacji) leży na wierzchu, na których zaś nigdy jej się nie spotka. Tam, gdzie broń leży na wierzchu, tam lokalny komendant policji sam jest kolekcjonerem broni i częstym gościem bazaru. Tam, gdzie broni takiej się nie spotka, tam komendant przestrzega prawa. Sprawdziłem tylko dwa bazary wskazane przez reenactorów – zgadza się. Za 1000 zł można stać się właścicielem fabrycznie nowego (po profesjonalnej brytyjskiej deaktywacji) pistoletu maszynowego lub karabinu bez polskiego świadectwa deaktywacji.



Wyjść z cienia



Bez zdroworozsądkowej nowelizacji Ustawy o Broni i Amunicji nie widać wyjścia z tej patowej sytuacji. Licencjonowanym sprzedawcom broni palnej nie opłaci się importować pojedynczych egzemplarzy historycznej broni i legalizować jej deaktywacji. Z drugiej strony, opisanej powyżej półlegalnej, nieodwracalnie zniszczonej wewnętrznie broni, czasem o nietypowych dziś kalibrach, nie kupują przestępcy, lecz stateczni kulturalni ludzie, idealiści mówiący niedzisiejszym językiem o patriotyzmie, tradycji i dobrym wychowaniu – historycy, prawnicy, działacze społeczni i inni zatrudnieni w różnych zawodach. Marzą tylko, aby tak jak na Zachodzie wyjść kilka razy w roku na pokaz reenactingowy w mundurze ulubionej jednostki wojskowej i uczyć widownię żywej historii.



W tym środowisku prawie wszyscy się znają i znane są prawie wszystkie indywidualne przypadki bezskutecznego, legalnego, uzyskania pozwolenia na historyczną broń palną. “Pozwolenia na broń kolekcjonerską mają ubecy, esbecy, milicjanci, policjanci, dawni aparatczycy, wojskowi – wszyscy, którzy nie są i nie zamierzają być reenactorami, którzy nie wyjdą ze swoją wiedzą historyczną do ludzi i którzy nie czują pasji popularyzatorskiej. Przeciętny człowiek, nie związany z polityką lub służbami mundurowymi, nie ma szans na uzyskanie pozwolenia na broń kolekcjonerską. Procedura złożenia podania o takie pozwolenie rozpoczyna się od upokarzającej rewizji w domu, a kończy na odmowie pozwolenia. Bez znajomości albo łapówki rzecz jest nie do załatwienia” – mówią dwaj pragnący zachować anonimowość polscy reenactorzy.



Częściowym rozwiązaniem byłaby, powszechna na Zachodzie, legalizacja 8-milimetrowego naboju hukowego równolegle z obecnym 6-milimetrowym. W standardzie 8 mm produkuje się repliki niektórych typów broni dla stowarzyszeń żywej historii. Nabój 6 mm jest dla reenactingu bezużyteczny z kilku przyczyn, z technicznymi na czele. Sprawy zaszły za daleko, aby w obecnym stanie prawnym policja, służby graniczne i reenactorzy wyszli z tego z twarzą. Najwyższy czas dostrzec polski reenacting i zadbać o abolicję dla obu stron. Mimo wszystko sytuacja nie zasługuje na to, by zadziałało prawo akcji i reakcji – na zatrzymanie reenactora ujawnienie w trzech służbach mundurowych niedopełniania obowiązków służbowych i relatywizmu wobec prawa.



Kto chuligan, kto reenactor?



Nieszczęściem polskiego reenactingu jest powszechna psychoza bandytyzmu. Przeciętny obywatel, widzący umundurowaną i uzbrojoną postać, nie odróżni przecież historycznych mundurów od ubrań różnej maści bojówkarzy. Nieodpowiedzialność niektórych stowarzyszeń surwiwalowo-obronnych, a nawet członków harcerstwa i Wojska Polskiego, nie będą pomagać krajowym miłośnikom żywej historii.



Oto przykłady. W nocy z 5 na 6 października br. na stację paliw przyjechał samochód z zamaskowanymi młodymi ludźmi w kominiarkach i uzbrojonymi w broń maszynową. Po skorzystaniu z toalety odjechali. Struchlały personel stacji, po uprzednim zabarykadowaniu się, powiadomił o wszystkim policję. Ta przechwyciła osobników na drodze. Byli to harcerze wracający z Manewrów Techniczno-Obronnych, a ich “uzbrojenie” stanowiły znakomite repliki karabinków automatycznych i pistoletów maszynowych. W ich produkcji stosuje się technologię metalizacji próżniowej, stąd nawet żołnierz lub policjant nie rozpozna od razu i z pewnej odległości, że przedmiot taki jest repliką. To zdarzenie reenactingiem nie jest.



Podczas leśnych wycieczek dwukrotnie byłem świadkiem akcji cudacznie umundurowanych band, z których jedną – w cywilnej części Puszczy Kampinoskiej – prowadził podporucznik WP w swoim kompletnym oporządzeniu i mundurze z dystynkcjami. Banda straszyła turystów replikami broni i wrzaskami nakazywała opuszczenie terenu, na którym chciała ćwiczyć – cywilnego obszaru unikatowych w Europie wydm leśnych, do których przyjeżdżają naukowcy z całego świata. Rzecz działa się pod Kazuniem, skąd być może pochodził podporucznik, ściślej – z tamtejszej jednostki wojskowej. To zdarzenie także reenactingiem nie jest.



Wyżyny głupoty obserwowałem w innym lesie, gdzie na cywilnym terenie znajduje się wojskowa bocznica kolejowa. Tam inna banda w zlepku różnych mundurów NATO dokonywała symulowanego napadu na pociąg wojskowy w trakcie rozładunku – pociąg pilnowany przez uzbrojonych wartowników! Rzecz skończyła się dziką awanturą, a mogła zakończyć się oddaniem strzałów do napastników z plastikowymi karabinami. Szkoda, że oficerowi dyżurnemu, który był przy pociągu, nie przyszło do głowy wezwanie policji, bo surwiwal i tzw. wychowanie obronne nie może być chuligaństwem, mimo kolejnych luk prawnych także w tej dziedzinie. To zdarzenie szczególnie nie ma nic wspólnego z reenactingiem.



 


Jak w takiej atmosferze prowadzić reenactingowe ćwiczenia w terenie w historycznym umundurowaniu? Dopóki środowisko stowarzyszeń żywej historii nie stworzy silnego lobby i, np. na wzór amerykański, nie powoła do życia szanowanej przez władze federacji, dopóty będzie nierozpoznawalne. Tak było kiedyś na Zachodzie.



Co zatem przyświeca idei reenactingu? Mówi cytowany przed miesiącem Krzysztof J. Czuj z USA: “Weterani z Normandii amerykańskiej 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej mówili nam, że elita tej dywizji, zwiadowcy, byli polskimi chłopakami z Chicago. Pytali, dlaczego nie kultywujemy ich tradycji. Nam bliżej do żołnierzy WiN, AK, II Korpusu, czy też 1. SBS. Wszystko, co robimy, czynimy w hołdzie dla nich. Tu przecież dociera cała polska prasa. Widzimy, jak wielkie rozgoryczenie panuje wśród żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych, którzy nie wrócili do kraju, albo byli zmuszeni do jego opuszczenia. Nie dla nich są w III RP awanse na kolejne stopnie wojskowe rezerwy; nie dla nich są rehabilitacje; nie dla nich jest satysfakcja moralna. Nie do opisania jest przykrość, jakiej zaznają, gdy widzą w polskich mediach upadek procesu wychowania w WP. Mamy olbrzymi szacunek dla tych ludzi i cały nasz wysiłek jest wyłącznie im dedykowany”.


Tak samo na te kwestie patrzą reenactorzy w Polsce.



Grzegorz Czwartosz

W wydaniu 39, listopad 2002 również

  1. ARCHIWUM KORESPONDENTA

    Lobbysta w imię Boga
  2. REENACTING

    Żywa historia dla wszystkich (2)
  3. PUNKTY WIDZENIA

    Imperatyw uczciwości
  4. PUNKTY WIDZENIA

    Rekord ilościowy
  5. POLSKA - EUROPA

    Lobby antyunijne atakuje
  6. NIERUCHOMOŚĆI - Promocja

    Czas transakcji
  7. POLITYKA I BIZNES

    List do prof. G. Kołodki
  8. UBEZPIECZENIA

    Zagrożenia i możliwości
  9. TROSKI PRZEDSIĘBIORCY

    Krowa na łańcuchu
  10. TYKAJĄCE USTAWY

    W Sejmie i w Senacie
  11. NIEUCZESANE REFLEKSJE

    Primum non nocere
  12. STOWARZYSZENIE COBATY

    Wspólne budowanie
  13. ALTERNATYWY

    Taki kraj...
  14. FUNDACJA NA RZECZ POLSKI

    Polak potrafi
  15. śRODOWISKO

    Ekopriorytety
  16. SZTUKA MANIPULACJI

    Sugestia
  17. DECYZJE I ETYKA

    Znaczenie kontekstu
  18. PRAKTYKA LOBBINGU (cz. 1)

    Kogo naśladować?
  19. POLITYKA ZAGRANICZNA

    Nie stanie się cud