Established 1999

PUBLIC RELATIONS

3 maj 2009

W oparach niemożności

Wraz z II wojną światową zakończył się nieco romantyczno-przygodowy sposób uprawiania dziennikarstwa, w tym korespondencji wojennej. To, na co pozwalały wojskowe władze amerykańskie i niemieckie w tamtym okresie, czyli na nieograniczone wałęsanie się dziennikarzy po linii frontu, dziś może już być tylko marzeniem mediów – pisze Grzegorz Czwartosz.

GRZEGORZ CZWARTOSZ



senior account executive
ACES Warsaw Public Relations



Zjem własny krawat, jeśli talibowie pokażą ciało choćby jednego zabitego żołnierza amerykańskiego” – powiedział sekretarz obrony Donald Rumsfeld w odpowiedzi na przechwałki talibów o zabiciu ponad 20 komandosów biorących udział w rajdzie na Afganistan 19 października. Gdy nie ma możliwości weryfikacji faktów przez czynniki niezależne pozostają już tylko takie metody walki z propagandą przeciwnika. Rolę specjalistów PR muszą wówczas brać na siebie najwyżsi urzędnicy państwowi, jako jedyni dysponujący sprawdzoną informacją.



W wojnie z międzynarodową koalicją talibowie zastosowali wszelkie wzorce taktyczno-medialne wypracowane w 1991 r. przez wojska Saddama Husajna i doskonalone przez siły serbskie w 1999 r. Ukrywanie pojazdów i składów wojskowych wśród obiektów cywilnych, przemieszczanie żołnierzy w otoczeniu cywilów i ostrzał artyleryjski z terenów szkół, szpitali, misji humanitarnych, zakładów farmaceutycznych lub obiektów sakralnych to idealna metoda prowokacji i ukazania w mediach “moralnego zwyrodnienia” przeciwnika, gdy ten źle rozpozna sytuację i zaatakuje.


Fala krytyki administracji amerykańskiej za bezradność wobec propagandy talibów i części mediów arabskich płynie do ojczyzny public relations z wielu stron świata. W zgodnej opinii obserwatorów politycznych i specjalistów PR na USA mszczą się teraz wieloletnie zaniedbania w klasycznym rządowym PR czasu pokoju (szczególnie zaniedbanym przez Amerykę na Bliskim Wschodzie), tym drastyczniej więc problem ten narasta w sytuacji interwencji wojskowej. Nawet zatrudnienie na stanowisku zastępcy sekretarza stanu superprofesjonalistki public relations i public affairs Charlotty Beers nie zmieni zaistniałej sytuacji szybko i skutecznie.



Druga przegrana bitwa



Za pierwszą przegraną batalię Stanów Zjednoczonych w walce z al Kaidą można uznać fakt nieograniczonej działalności telewizji na terenie objętym interwencją zbrojną. Dodajmy – telewizji, której przeciwnik USA nadał przywilej relacjonowania wydarzeń.


Drugą przegraną bitwą Ameryki jest batalia o poziom świadomości społecznej Afgańczyków. Amerykańskie siły zbrojne, wzorem rynku korporacyjnego, prowadzą działalność community relations stosując w tym celu najlepsze wzorce PR zaczerpnięte z cywilnego sektora działalności publicznej. Zaznaliśmy tego i my, gdy podczas tegorocznych ćwiczeń US Army w Polsce żołnierze amerykańscy wyremontowali wiejską szkołę i przygotowali kilka imprez dla społeczności lokalnych.


Podstawową kwestią owego community relations nie są jednak parady, lub akcje dobroczynne, lecz przekazanie odpowiedniego zasobu informacji społeczeństwu, w które nagle wdziera się wojna. Spójrzmy zatem, jakim językiem przemawia rząd amerykański do społeczności, w której życie nagle wkracza US Army. Warto tu ukazać choćby jeden przykład historyczny, by porównać go z kolejną barierą niemożności, z jaką zetknęli się Amerykanie podczas akcji w Afganistanie. Barierę tę wyznacza ok. 75-procentowy wskaźnik analfabetyzmu wieloetnicznego społeczeństwa zamieszkującego ten kraj.


Wojsko nie służy do dawania sygnałów ostrzegawczych. Raz wyprowadzone z koszar ma szybko zrobić porządek i wrócić do kwater” – słowa te wypowiedział w 1990 r. gen. Colin Powell, ówczesny szef połączonego komitetu szefów sztabów amerykańskich sił zbrojnych, a obecny sekretarz stanu USA. Idealnie oddają one prosty i kategoryczny przekaz, jaki od dziesięcioleci niesie Pentagon różnym społeczeństwom na kolejne wojny toczone przez Amerykę.


Ilustrację artykułu stanowi ulotka, jaką spadochroniarzom alianckim nakazano rozdawać wśród (tylko teoretycznie przyjaznej) społeczności francuskiej po inwazji na Francję 6 czerwca 1944 r. Ulotka-odezwa gen. Dwighta D. Eisenhowera miała ukierunkować stosunki społeczne i podstawowe zasady bezpieczeństwa po wkroczeniu na ląd zasadniczych sił inwazyjnych atakujących od strony morza. Jest to bodaj ostatnia w historii tak bogata w treść ulotka przeznaczona przez wyzwolicieli dla wyzwalanych.


Istnieją pewne podobieństwa pomiędzy Francuzami z 1944 r., a Afgańczykami z 2001 r. Oba społeczeństwa miały swoje powody, by z mieszanymi uczuciami witać wyzwolicieli. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, część ludności Normandii źle, a często wręcz wrogo, odniosła się do alianckiej operacji inicjującej wyzwolenie Francji. Powody tego były różne i nie tu miejsce na ich wyliczanie. Choć fakt ten był szokujący dla aliantów, to jednak odezwa głównodowodzącego swoim stanowczym tonem dobrze wpisała się w specyficzne napięcie pomiędzy aliantami a Francuzami.


W swojej odezwie generał nakazuje członkom ruchu oporu stosowanie się do przedinwazyjnych instrukcji. Apeluje, by nie narażać niepotrzebnie życia i czekać na sygnał do zdecydowanych akcji przeciwko Niemcom. Nawołuje do “podporządkowania się twardej dyscyplinie”.


Znaczne fragmenty tekstu poświęcone są szacunkowi generała wobec francuskiego patriotyzmu i waleczności. Nie mniejsze są partie tekstu z wyrazami ubolewania nad niemożliwymi do uniknięcia ofiarami i zniszczeniami spowodowanymi inwazją. Kolaboranci znajdą tu dla siebie zapis, iż będą z dotychczas piastowanych stanowisk odwołani, a społeczeństwo francuskie staje przed perspektywą demokratycznych wyborów swoich przedstawicieli. Na zakończenie Dwight D. Eisenhower wyraża nadzieję na francuską stanowczość, heroizm i wiarę w umiłowanie wolności.


Dokument ten, jako idea pierwszego kontaktu obcej armii z autochtonicznym społeczeństwem, nie zestarzał się i może być przeszczepiany na grunt współczesnych operacji wymuszania i utrzymywania pokoju. Pod jednym wszakże warunkiem – przyswojenia zawartej w nim informacji. Treść ulotek dla Afgańczyków z konieczności zawiera zaledwie od jednego do kilku zdań.


Na tym tle podziw budzi sprawność decyzyjna i organizacyjna administracji amerykańskiej, dzięki której błyskawicznie zrzucono Afgańczykom pół miliona prostych radioodbiorników. Za ich pośrednictwem dociera do Afganistanu kolejna w historii wersja językowa “Głosu Ameryki”.


Gdy przy okazji wrześniowego ataku terrorystycznego na Amerykę mówi się o faktach, które obserwujemy po raz pierwszy, nie można pominąć milczeniem pierwszego w historii zaangażowania techniki satelitarnej w wojnie propagandowej. Jedna z ulotek zrzucanych nad Afganistanem zawierała tylko dwa wyrazy – “jesteś obserwowany”. Zasadniczy motyw ulotki tworzy satelitarne zdjęcie tablicy rejestracyjnej samochodu mułły Omara.


Nie mają racji publicyści oskarżający Stany Zjednoczone o “wyjątkowy cynizm” polegający na druku ulotek dla ubogich Afgańczyków na papierze kolorem i formatem przypominającym dolary. Pomysł ten nie jest wprawdzie tak stary, jak historia ulotek dystrybuowanych z powietrza (ta liczy już 195 lat!), niemniej wywodzi się z II wojny światowej. Dla zwrócenia uwagi na ulotki drukowano je wówczas z rewersami funtów, franków, jenów i dolarów. Metoda ta jest powszechnie przyjęta na świecie.



Rzecznik prasowy wielokrotnego użytku



Wraz z II wojną światową zakończył się nieco romantyczno-przygodowy sposób uprawiania dziennikarstwa, w tym korespondencji wojennej. To, na co pozwalały wojskowe władze amerykańskie i niemieckie w tamtym okresie, czyli na nieograniczone wałęsanie się dziennikarzy po linii frontu, dziś może już być tylko marzeniem mediów.


Wraz z rozwojem techniki wojskowej i handlu bronią, zanikaniem niepisanych honorowych reguł prowadzenia działań wojennych i obniżaniem się społecznego poparcia dla stosowania siły w polityce zagranicznej władze wojskowe całego świata nie szukają dodatkowych świadków wielu swoich poczynań, szczególnie świadków wywodzących się z mediów.


Ubezwłasnowolnienie dziennikarzy podczas konfliktów zbrojnych stało się tym łatwiejsze, że stali się oni zależni od dysponentów środków transportu wojskowego. Jest to czynnik niezmiernie ważny w sytuacji zaniku klasycznych linii frontu oraz przeniesienia i tak już rozproszonych działań wojennych na wielkie obszary. Po przywróceniu w USA części prawodawstwa zimnowojennego, lub nawet sięgającego korzeniami II wojny światowej (skrytobójstwa i trybunały wojskowe), media tym bardziej nie powinny oczekiwać pomocy władz. Wzrosła za to rola rządowych rzeczników prasowych. Współczesny rzecznik prasowy sił zbrojnych otrzymał wielką moc przemieszczania w terenie dywizji przeciwnika. Medialny globalizm z jego odbiorem niemal dowolnej telewizji satelitarnej w niemal dowolnym punkcie świata sprawia, że sugestywnie podaną fałszywą informacją można sterować ruchami wojsk przeciwnika, jeśli ten połknie przynętę.


Historia wojny nad Zatoką Perską w 1991 r. zna największy taki przypadek. Tuż przed atakiem na Kuwejt i Irak wojska koalicji upozorowały wiele działań oczyszczających z sił irackich kuwejcką strefę przybrzeżną, o czym poinformowano media. Następnie Pentagon rozdał najważniejszym stacjom telewizyjnym kasety wideo z utrwalonym w bliskowschodniej scenerii treningiem żołnierzy do morskiego desantu na Kuwejt. Kilkadziesiąt godzin później atak międzynarodowej koalicji antyirackiej ruszył… z lądu.


Public relations, jakkolwiek by nie drwić z setek definicji tego zawodu, to jednak przede wszystkim głoszenie prawdy. Teoretycznie zatem rzecznik prasowy sił zbrojnych po świadomym wprowadzeniu w błąd mediów, nawet w zamian za uratowanie setek własnych żołnierzy, powinien bezpowrotnie odejść z funkcji, a wręcz z zawodu.


Nowe metody prowadzenia interwencji zbrojnych wyprzedziły rozważania etyczne nad uprawianiem PR na szczeblu państwowym. Jak dotąd nie zdarzył się także głośny bojkot wojskowego rzecznika prasowego, mimo że oburzone po ataku na Kuwejt i Irak amerykańskie media zażądały od Pentagonu ustalenia nowych reguł współpracy. Uzgodniono je, lecz po oświadczeniu, iż walka z al Kaidą będzie się toczyć na tajnych frontach nikt nie ma złudzeń co do wartości tych ustaleń.


Nie ma, i nigdy w historii nie było, możliwości pełnego usatysfakcjonowania mediów w sytuacji konfliktu zbrojnego i z tą prostą prawdą trzeba nauczyć się żyć. W 1991 r. Pentagon uczynił wiele, aby powrócić w jak największym stopniu do metod pracy z mediami niczym z II wojny światowej. W podzięce wiele mediów okrzyknęło interwencję w Iraku… wojną najgorzej obsłużoną przez rządowy aparat PR.


Grzegorz Czwartosz



W wydaniu 29, styczeń 2002 również

  1. ŚRODOWISKO

    Jest gorzej, będzie lepiej
  2. OKIEM SOCJOLOGA

    Walory sytuacji kryzysowych
  3. ALTERNATYWY

    Spektakl...
  4. POLACY W NIEMCZECH

    Brak równowagi
  5. UNIA EUROPEJSKA

    Droga do polskiego lobbingu
  6. ISLAM

    Religia i polityka
  7. GLOBALIZACJA A EDUKACJA

    Dlaczego będzie inaczej?
  8. PRZYKŁAD NIEMIECKI

    Demokracji trzeba bronić każdego dnia
  9. PUNKTY WIDZENIA

    Tańsze farmaceutyki
  10. PUNKTY WIDZENIA

    Przewietrzyć stereotypy
  11. WIRTUALNE WYBORY

    Science fiction?
  12. PUBLIC RELATIONS

    W oparach niemożności
  13. ARCHIWUM KORESPONDENTA

    Od bawarki do krawata
  14. DECYZJE I ETYKA

    Czy myć ręce, czy nogi?
  15. SZTUKA MANIPULACJI

    Sugestia natrętna
  16. SPRAWA LEPPERA

    Test polskiej demokracji
  17. UNIA EUROPEJSKA

    Lobbyści w parlamencie
  18. BUSINESS CENTRE CLUB

    Popieramy, ale...
  19. RYNEK LEKÓW

    Jest o co walczyć