Established 1999

PSL NA WSI

9 czerwiec 2009

Złowieni w sieć obietnic

Tymczasem jedyne, co na długo znikało ze wsi, to emisariusze poszczególnych partii. Wieś znowu zostawała sama, ze starą biedą i nowymi obietnicami, z dawnymi kłopotami i nadziejami, wyczekująca. Do następnych wyborów. Do kolejnego najazdu partyjnych harcowników – pisze Karol Jurasz.

KAROL JURASZ



Jeszcze nigdy w powojennych dziejach polska wieś nie miała tylu swoich przedstawicieli we wszystkich organach władzy. Ale wiejskie rodowody posłów, senatorów, ministrów, wojewodów czy marszałków, nie są dziś żadnym wyznacznikiem wspólnej troski o dobro wiejskiego elektoratu. Wystarczy podać porażające wprost proporcje dysparytetu dochodowego – już ponoć 33 do 100. Przypomnijmy jeszcze niezwykle niski poziom cen na produkty rolne i już dla każdego będzie jasne, kto najbardziej cierpi z powodu zamrożenia gospodarki i kosmicznego tempa zbijania inflacji.


Wydawać by się mogło, że w obronie warunków godziwej egzystencji swojego elektoratu, powinni stawać przede wszystkimi ci, którym wieś dała mandat. A tych upoważnień rozdzieliła sporo. Właściwie nie wiadomo dlaczego każdy polityk, obejmujący swoje stanowisko z wiejskiego przyzwolenia, zachowuje się tak, jakby
otrzymał w posagu balon
nadęty atrakcyjnymi obietnicami. Z takim wyposażeniem zaczyna szybko robić karierę, czego od lat dowodzi obserwowana praktyka.


W poprzedniej epoce politycznej działalność partyjna niemal każdemu kojarzyła się z nieustannym obiecywaniem. Poszczególne partie, działające na polskiej niwie politycznej, różniły się nie tylko poziomem składanych publicznie obietnic, ale także terminami ich realizacji. Wiodąca partia, głównie ustami jej przywódcy, miała niepisane prawo obiecywania najwięcej i najkrótszych terminów realizacji. Pomniejsi musieli zadowalać się znacznie skromniejszymi obiecankami.


Dotychczas na wsi chyba nie było takiej partii – a zapewne w najbliższej przyszłości także nie będzie – która by niczego nie obiecywała. Natomiast każda roztaczała przed zwolennikami wizję świetlanej przyszłości. Może partyjnym przywódcom w decydujących momentach zabrakło odwagi Churchila, który kiedyś obiecał swojemu narodowi “krew, pot i łzy”. Tyle, że to było w trudnych, wojennych czasach. Dziś mamy pokój, inne partie, inne obietnice, inne oczekiwania.


Taką partią, która zawsze niewiele obiecywała, było ludowe stronnictwo. Partia naprawdę małych obietnic, ale znacznie większych oczekiwań i nadziei. Dawanych zwłaszcza tym “ co ze wsi”. A tych “co ze wsi”, nieustannie obdarowywanych obietnicami nie tylko przez PSL, jest przecież kilkanaście milionów. Ogromny, nigdy nie zagospodarowany w pełni, elektorat. Tylu ludzi – od wyborów do wyborów – karmionych jest słowami na kredyt.


Wytworzyła się sytuacja niczym w bankrutującym banku. Łatwowierni kredytobiorcy nadal ufają, że bank może będzie wypłacalny, zaś kolejnym kredytodawcom przyświeca nadzieja, że do audytu politycznego może nigdy nie dojdzie. Jak bardzo płonne są to oczekiwania kredytodawców, pokazują niezliczone sondaże opinii publicznej, wyniki głosowań w różnych wyborach. Niestety,
polityczny audyt
nie ustaje. Trwa. Weryfikacja następuje powoli lecz zdecydowanie.


Pesymiści, których więcej jest wśród terenowych działaczy PSL niż w centrali przy Grzybowskiej, twierdzą, że ich ludowy statek nie wytrzymał zderzenia z lodową górą wiejskiej rzeczywistości. Jest tylko kwestią czasu, kiedy pójdzie na dno. Optymiści, będący w zdecydowanej mniejszości, zwłaszcza ci, piastujący określone funkcje we władzach, nieustannie wmawiają sobie i innym, że wprawdzie po zderzeniu pokazały się tu i ówdzie pęknięcia i przecieki, ale statek nie nabiera wody, płynie do celu, orkiestra gra, zabawa trwa.


Wiejska rzeczywistość, z jej nie rozwiązywanymi od dziesięcioleci dylematami, rzeczywiście przypomina górę lodową. Nie tylko z powodu ich rozmiarów. Pomiędzy opłotkami od dawna tańczą chocholi taniec bieda, bezrobocie, brak perspektyw. Plagi te o zróżnicowanej dramaturgii, nawiedziły już prawie każdą polską wieś, dotknęły niemal każdego wiejskiego wyborcę, wywołując u niego poczucie politycznego osamotnienia, zaprawione goryczą egzystencjalnej klęski.


Na ten ogromny, wprawdzie rozbudzony, ale politycznie niedoświadczony elektorat wiejski, gwałtownie została zarzucona gęsta sieć różnego rodzaju konkurencyjnych fundacji, pseudopolitycznych sekt, rywalizujących zaciekle partyjek i partii stricte politycznych, krzykliwych organizacji związkowych. Naruszony został spokój funkcjonowania dotychczasowych politycznych potentatów, jakby uśpionych mocnym ukorzenieniem się w wiejskim krajobrazie. Budząca się z politycznej drzemki wieś została wręcz zelektryzowana deszczem demagogicznych obietnic. Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej miały znikać wszystkie trapiące wiejskich wyborców plagi. Nie tylko bieda, bezrobocie, brak perspektyw. Wszystkie. Wystarczy tylko wypełnić czek lub kartę do głosowania.


Tymczasem jedyne, co na długo znikało ze wsi, to emisariusze poszczególnych partii. Wieś znowu zostawała sama, ze starą biedą i nowymi obietnicami, z dawnymi kłopotami i nadziejami, wyczekująca. Do następnych wyborów. Do kolejnego najazdu partyjnych harcowników.


Gdyby od tego, ile demagogii przypada na hektar, zależała zamożność naszych rolników, to z pewnością okazałoby się, że już mamy najbogatszą na świecie wieś. Jednakże daleko jej mieszkańcom do stanu pełnego nasycenia. Okazuje się, że na ten darmowy “nawóz polityczny,” najszybciej przyswajalny przez wszelkie wiejskie organizmy, zapotrzebowanie nieustannie wzrasta. Pytanie tylko, co i kiedy na nim urośnie?


Demagogia jest od dawna podstawowym daniem Samoobrony, podawanym wiejskiemu społeczeństwu na gorąco, niejako do natychmiastowej konsumpcji. W biedniejącym, zdesperowanym środowisku, a takim dziś jest wieś, owszem wywoływało to jednorazowy efekt. Trudno jednak przekuć go w trwały sukces polityczny. Na dłuższą metę przypomina lek, do którego trzeba dopiero
dopasować jakąś chorobę
wynikającą ze słabości państwa. Na razie stara się leczyć wszystkie, nie tylko wiejskie, przypadłości polityczno-gospodarcze. Ale jest to plaster, którego skutki są podobne do tych, jakie daje naklejenie go nie na chorą nogę, ale na jej protezę.


Na wsi, niestety, nie maleje zapotrzebowanie na agresywne wyrażanie niezadowolenia z przeprowadzonych reform ustrojowych, transformacji, prywatyzacji. Samoobrona, jako partia ludzi, którzy raczej nie skorzystali na przeprowadzeniu reform, znakomicie kanalizuje postawy roszczeniowe, nieustannie szafując obietnicami różnego kalibru – jednym raj, drugim stryczek. Do ich sztandarowego hasła – “oni już byli”, a w domyśle “już obiecywali”, należy dodać – teraz nasza kolej. Teraz prawo do obiecywania powinno trafić w nasze ręce. Oni doskonale wiedzą, że sieć demagogicznych obietnic zazwyczaj przynosi najobfitszy odłów łatwowiernego elektoratu. Gorzej, że ich śladami starają się podążać inni.


Obietnice polityczne, gospodarcze czy socjalne, niezrealizowane we właściwym terminie, demoralizują obie strony. Obiecujący, który się z nich nie wywiązał, staje się zakładnikiem własnych deklaracji. Pamięć wyborców jest jednak krótka, zaś łatwość sukcesu wyborczego skłania do eskalacji kolejnych obietnic.


Największe sukcesy w każdej partii, nie tylko ludowej, odnoszą etatowi obiecywacze. To nic, że raz obiecują w Krakowie, raz w Pacanowie. Łatwowiernych słuchaczy, którzy znów im uwierzą, znajdą zawsze. Taka jest już natura wyborcy, który lubi słuchać tego, na co sam bezskutecznie oczekuje. Więc łatwiej uwierzy efekciarskiemu demagogowi niż temu, który wprawdzie pokazuje ten sam cel, jednakże nie ukrywa towarzyszącego mu znoju oraz wylicza koszty jego realizacji. A na takie postawienie sprawy stać niewielu polityków.


Dzisiejsza wieś jest polem nieustannych zmagań politycznych. Boisko do politycznej gry zaczyna się tuż za rogatkami miast. Dziś wiemy, że najmniejsza frekwencja i głosy na “nie” w unijnym referendum było na wsi. Tam, gdzie dziś jest najwięcej niezdecydowanych, przeciwnych, zdezorientowanych, tam okopują się partie opozycyjne, przeciwne naszemu wejściu do unii. Przy okazji, wystawiają
na polityczne stragany
jedyny chodliwy towar – europejską moralność, straszą nas unijną niewolą, wręcz zagładą tożsamości narodowej. Na szczęście ich “argumentacja” traci już siłę przebicia się do świadomości głosujących, ponieważ idea unijnej przynależności, zaciekle atakowana przez jej przeciwników, zyskała niezwykłą tarczę ochronną w osobie naszego papieża


Tej partii potrzeba sukcesu. Nie kadrowego, przekładanego na czasowe funkcje we władzach. Sukcesu autentycznego, wynikającego ze zrozumienia podstawowych potrzeb wsi i ludzi ją zamieszkujących. Nie polegającego na nieustannym dryfowaniu raz w prawo, raz w lewo. Tej partii nie wolno bez końca zastanawiać się czy ma przyjąć postawę rywala czy partnera postkomunistycznej lewicy. Nie może też prowadzić w nieskończoność wewnętrznych sporów o wszystko. Bo Stronnictwo rozpadnie się na dobre w wewnętrznej, bratobójczej walce o tymczasowe łupy. Robi to Samoobrona, i – jak dotychczas – naprawdę źle na tym wychodzi. Wszak odszczepieńców partyjnych jest tam najwięcej. Wprawdzie wyniki badania opinii publicznej wskazują na wzrost jej popularności, ale jest to raczej wynik chwytliwej retoryki roszczeniowej, niezwykle utalentowanego krasomówczo lidera, a nie jasności i trafności programowej. Nastąpiło wyciszenie politycznego przytupu, tak jakby nieco zrzedły im szeregi partyjne.


Rodzi się pytanie dlaczego nowoczesna ludowa partia, a za taką chce w naszym społeczeństwie uchodzić PSL, nawet nie próbuje – przy tej okazji – zagospodarować dla siebie choćby kawałka politycznego ugoru? Bezczynność i nieobecność w politycznych rozgrywkach nigdy nie przynosiła korzyści, a raczej przykre rozczarowania. Obecne mogą być jeszcze bardziej przykre, bo z Unią w tle.


O autentycznie trwałym sukcesie ludowej partii i rozwoju jej szeregów decyduje nie tylko program, ale również ludzie zdolni go zrealizować. Śmiem twierdzić, że ani jednego, ani drugiego w Samoobronie nie ma. Bo niby skąd ma być? Z pustej butelki to nawet Witaszek Lepperowi nie naleje. Chociaż zapewne – jako znakomity restaurator – umie to robić, tyle że z pełnej. Ten błędny
szlak tymczasowych łupów
chociaż dla niektórych członków tej partii może być chwilowo atrakcyjny, nie jest drogą do sukcesu. To szlak nieuchronnej politycznej klęski. Źle, że działające na tej samej niwie Stronnictwo, praktycznie podąża w tym samym kierunku. Parafrazując wiersz znanego poety, można zawołać – ludowcy, ludowcy wy się źle bawicie. I to z obu partii. To co dla was jest polityczną igraszką, dla mieszkańców wsi jest trudną grą o przeżycie.


Wewnętrzne spory w ludowych partiach, nieustanna walka z kimś, a nie o coś, czego przykładem są zaskakujące zmiany kadrowe, należą do najbardziej skrywanych tajemnic. Dowodzą również tego, że władze – a także poszczególni członkowie partyjnych gremiów – nie bardzo wiedzą co robić w niezwykle trudnej sytuacji wsi i rolnictwa. Dość długo trwający kryzys przywództwa, nieustanne oskubywanie ludowych liderów – niczym pawi – z ozdobnych piór autorytetu, szacunku i powagi, nie sprzyja tworzeniu atmosfery politycznego i społecznego wizjonerstwa. Na naszych oczach rodzą się swoiste, polityczne zaścianki.


Nie wiadomo czy są to autentyczne źródła partyjnej słabości. Pytania o jakość struktur terenowych, o ich dyscyplinę, o liczebność personalną zaplecza, o to, czy Ludowe Stronnictwo lepiej niż Samoobrona wyraża aspiracje i oczekiwania przeciętnego mieszkańca wsi, są również pytaniami o przyszłość i rozwój jego szeregów, o realne wpływy polityczne. Do tego dochodzi kolejne pytanie czy obecni liderzy ludowych partii, mają odpowiednią ilość zaufanych i właściwie przygotowanych ludzi, na których by mogli się oprzeć w realizacji własnej wizji polityki? Co oni mają biedni zrobić, skoro ławka rezerwowych była bardzo krótka, a od niedawna jest prawie pusta? Gdzie są przedstawiciele młodzieżowego zaplecza? Gdzie nowe twarze, nazwiska?


Niestety, również w ludowych organizacjach zapomniano o permanentnym szkoleniu oraz doborze uczciwych i wykształconych kadr nie tylko do profesjonalnego sprawowania władzy, ale także do pełnienia nie mniej ważnych funkcji partyjnych. To początek politycznej atrofii Stronnictwa. Do partyjnych anegdot należy zaliczyć wypowiedź jednego z ludowych posłów, który na prośbę o przedstawienie argumentów dlaczego głosował przeciw partyjnemu awansowi młodego, zdolnego człowieka, odparł z rozbrajającą szczerością: “Argumentów nie mam, ale jestem przeciw,
bo taka jest moja natura”.
Czyżby o politycznym wizerunku tej partii miała decydować bliżej nierozpoznana natura jej członków, a nie ich polityczne poglądy, argumentacja zgodna z rozwojowymi interesami Stronnictwa wyborców?


Na dorobek ludowej partii składają się osiągnięcia poprzednich pokoleń. Jednak o jej obecnym obliczu decyduje taktyka i skuteczność dzisiejszych działań. To, co się dzieje tu i teraz. Szybkość reakcji PSL-u na niektóre ważkie wydarzenia i podejmowane decyzje, porównywalna może być jedynie z refleksem szachisty. Długi namysł, który nie zawsze skutkuje wyborem dobrej decyzji, może był uzasadniony w latach minionych, kiedy gospodarka, życie społeczne i polityczne, ocenzurowane, pozbawione wiarygodnej informacji, kręciły się na zwolnionych obrotach. Czekano na to, co powie wiodąca siła narodu. Dziś niektórzy działacze i politycy Stronnictwa są za tym, by kłopoty rządzącej lewicy wykorzystać do przebudowy koalicji, do znaczących, personalnych zmian w układzie rządzącym. Niejako przy okazji zmian w sposobie sprawowania koalicji z ich perspektywicznym udziałem, zamierzają wykonać kilka wewnętrznych roszad kadrowych. Skrywane ambicje przywódcze, nieustanne zapędy personalne, brak inicjatyw odnowicielskich, nie akceptowanie gestów zachęcających do współpracy z innymi partiami, zdają się świadczyć o zbliżającym się kolejnym przegrupowaniu czarnych chmur nad niektórymi głowami przywódców Stronnictwa.


Obawiać się należy, że przy okazji tego kryzysu, może nastąpić nawrót starej choroby w tej partii, czyli ponowne wyciąganie z lamusa znanych, równie nie medialnych, jak i nie wizjonerskich postaci. I co gorsza, może to być potraktowane jako jedyna recepta na sukces, jakim będzie polityczne przetrwanie okresu “burz i naporu”.


Chciałoby się głośno zawołać – ludowcy, wy wreszcie dajcie polskiej wsi jakąkolwiek szansę! Stwórzcie jej – w oparciu o nasze bilanse, unijne środki i własne programy – realną wizję rozwojową, a nie traćcie sił i energii na sprawy naprawdę drugorzędne. Bo zbyt długo zwodzona wieś – być może już niedługo – powie wam “dość”, chcemy nareszcie wyplątać się z sieci waszych obietnic. I rzuci się w ramiona innej partii.


Obecny kryzys jest nie tylko szansą na stworzenie własnego, wizjonerskiego, programu przebudowy i rozwoju wsi, rolnictwa, lecz również rozwoju ludowej, nowoczesnej partii. Partii, która będzie się liczyć w politycznych przetargach, wyborach, która będzie aktywnie obecna wszędzie tam, gdzie dzieją się rzeczy ważne nie tylko dla wsi.


Jest prawdą, że naturalna grupa społeczna, jaką są rolnicy, liczebnie kurczy się. Zapewne w przyszłości zejdzie do statystycznego niebytu. Lecz nie może tego uczynić jej dotychczasowa awangarda polityczna, czyli Polskie Stronnictwo Ludowe. Dlaczego jego władze nie bardzo chcą włączać się do toczącej się obecnie gry politycznej, mimo rozlegających się tu i ówdzie syren alarmowych. Zbyt długo trwa kolejne “czekanie na Godota”. A przecież życie polityczne nie znosi próżni. Żeby działać, trzeba być. I odwrotnie.


Karol Jurasz



W wydaniu 46, lipiec-sierpień 2003 również

  1. NIEUCZESANE REFLEKSJE

    Krajobraz przed bitwą
  2. ZESPÓŁ "MAZOWSZE"

    Niestrudzeni ambasadorowie
  3. PRAWO TELEKOMUNIKACYJNE

    Nowe dyrektywy UE
  4. TROSKI PRZEDSIĘBIORCY

    Czas kobiet
  5. MEDYCYNA

    Sercowa sprawa
  6. ŚRODOWISKO I SAMORZĄDY

    Będą pieniądze
  7. PUNKT WIDZENIA

    Nasz czas
  8. SZTUKA MANIPULACJI

    Pochwały
  9. PSL NA WSI

    Złowieni w sieć obietnic
  10. PUNKT WIDZENIA

    Wszyscy na "nie"
  11. MILITARNY PR

    Pustynny come back
  12. ARCHIWUM KORESPONDENTA

    Królewskie lobbowanie
  13. 7 CUDÓW KOMUNIZMU

    Bajkowe brzmienie
  14. EUROPEJSKIE SPOJRZENIE

    Będzie trudno
  15. DECYZJE I ETYKA

    Letnia szkoła decydenta
  16. TELEINFORMATYKA

    Od idei do praktyki