Established 1999

PRZEDWYBORCZE OBLICZA POLITYKI

23 wrzesień 2011

Honor polskiej wsi

Andrzej Lepper miał dwa oblicza: twarz polityka rozmaicie ocenianego przez różnych ludzi i twarz zwykłego człowieka. Jako polityk Lepper był silny psychicznie, logiczny i pewny siebie. Na protestach, blokadach, w konfrontacji z siłami porządku, nawet w fizycznych zmaganiach, kiedy czuł za plecami poparcie kolegów i wiedział, że służy sprawie społecznej, był nie do zatrzymania. Ale jako osoba prywatna nie był do końca rozpoznany – mówi Bolesław Borysiuk, lider Partii Regionów.

Z BOLESŁAWEM BORYSIUKIEM

liderem Partii Regionów,
kandydatem do Senatu RP,

rozmawia Henryk Suchar



Andrzej Lepper odszedł w dwuznacznych okolicznościach. Tragedia byłego przywódcy Samoobrony nie schodzi z wokandy dnia, poza tym wymaga dalszych wyjaśnień. Ale swego czasu Lepper był postacią niemalże kultową. Pan zdołał go dobrze poznać.
Byłem na obiedzie w jednej z warszawskich restauracji. On też tam był w towarzystwie swojej córki studiującej wtedy prawo na UW. Podszedłem do niego. Po krótkiej pogawędce zaproponowałem, by się zapoznał z ekspertyzą, jaką sporządziłem dla premiera Leszka Millera szykującego się do pierwszej wizyty w Moskwie. Dokument poświęcony był warunkom wymiany handlowej Polski z Federacją Rosyjską. Punktowałem w nim wszystkie wyraźne przeszkody i trudności, na jakie napotykają polscy przedsiębiorcy i eksporterzy. Wytykałem, że są pozbawieni jakiejkolwiek osłony i opieki ze strony państwa, które nie ubezpiecza i nie wspiera eksportu. Nieporównanie lepsze warunki do handlu z Rosją mieli biznesmeni niemieccy, włoscy czy francuscy. Raport kończył się różnego rodzaju konkluzjami i sugestiami. Prosiłem przewodniczącego Leppera, by się z nim zaznajomił, tym bardziej, że już wtedy, jak sądziłem, Samoobrona trafnie odczytywała wagę naszych relacji gospodarczych i biznesowych ze Wschodem. – Jeśli raport pana zainteresuje, oto kontakt do mnie – dodałem przekazując mu swoją wizytówkę.


I jak to się dalej potoczyło?
Pan Lepper odezwał się po paru dniach. Podczas krótkiego spotkania stwierdził lakonicznie: Nie wszystko rozumiem z pańskich propozycji, ale wierzę panu, bo widać, że o coś pan walczy, że o coś panu chodzi. W związku z tym zobaczmy się za dwa tygodnie, będę lepiej przygotowany – dorzucił. I tak się stało. Byłem zbudowany otwartością i specyficzną gościnnością Leppera. Zaczął od komplementowania mnie i było jasne, że dobrze zna mój życiorys. Podkreślał, że wiele nas łączy: obaj się wychowywaliśmy bez ojców, obaj pochodzimy ze wsi.

Był 2003 rok.
Samoobrona była już w Sejmie, ale Lepper wyznał, że partia na gwałt potrzebuje merytorycznego doradztwa ze strony ludzi wykształconych, którzy by uporządkowali postulaty programowe, będące często od Sasa do Lasa. I którzy by opracowali autentyczny, przemawiający do wyobraźni program. Prosił, bym pomógł, gdyż wcześniej się sparzył. Bo mu oferowali pomoc różni wojskowi, ludzie z tytułami naukowymi, działacze, lecz nie dotrzymali słowa. Lepper ujawnił, że przed tymi tygrysami warszawskimi, którzy nic tylko mędrkują i nie spełniają obietnic przestrzegał go jego przyjaciel, nieżyjący już prezes Stronnictwa Demokratycznego Edward Kowalczyk. Przysięgał wdzięczność, jeśli wyciągnę do niego pomocną dłoń, bo – jak mówił – na program czeka wieś.


Wiadomo, że się pan zgodził.
Przyrzekłem, że się podejmę tej pracy, bo rozumiem sens wspierania Samoobrony, którą postrzegam jako prawdziwy, szczery ruch społeczny, w dużej mierze powstały za sprawą niezadowolenia środowiska wiejskiego. To był dramat: wielu, w tym także najlepszych rolników, biorąc za dobrą monetę zapewnienia poprzednich rządów zaciągało kredyty, modernizowało gospodarstwa. A tu klops, gdyż w wyniku transformacji uosabianej przez Leszka Balcerowicza wielu stało się niewypłacalnych. Stąd zresztą zrodziła się nazwa: Samoobrona, czyli chęć sprostania wyzwaniom wiążącym się z gwałtownymi, bolesnymi przeobrażeniami, w sytuacji gdy znikąd nie można się było spodziewać pomocy. Znane były liczne przypadki samobójstw popełnianych przez rolników nie widzących szansy wyjścia z pętli kredytowej. I nie było żadnych widoków na poprawę. Jednocześnie trzeba pamiętać o honorze ludzi polskiej wsi: dla nich niedotrzymanie zobowiązań równoznaczne było z niemożnością normalnego funkcjonowania w obiegu społecznym. Warto było wczuć się w położenie tego środowiska i mu pomóc.


Co doradził pan Andrzejowi Lepperowi?
Podzielałem jego opinię o tym, że trzeba radykalnie przenicować deklarację programową Samoobrony i wyjść ze świeżymi sugestiami. A przede wszystkim trzeba było przygotować staranną analizę warunków, na jakich będziemy przystępować do Unii Europejskiej. Był przecież AD 2003, a za rok planowano wybory do europarlamentu i referendum akcesyjne. W pół roku, z pomocą niezwykle zaangażowanych przyjaciół – profesora Romualda Polińskiego odpowiedzialnego za aspekty ekonomiczne i generała Zenona Poznańskiego darzonego niebywałym respektem w środowisku Wojska Polskiego – udało mi się powołać 14 zespołów programowych. W naszych pracach uczestniczyło 145 ekspertów o rozmaitej proweniencji ideowej, orientacji politycznej i przeszłości. Ludzi tych łączyło jednak przeświadczenie, że trzeba wesprzeć Leppera, który podjął się niesłychanie ciężkiego dzieła. Który pragnął na bazie ruchu społecznego zbudować skuteczną partię polityczną, mogącą wnieść niezbędne ożywienie do życia społecznego i politycznego Polski. I po części mogącą stać się reprezentacją olbrzymiego segmentu obywateli nie biorących udziału w wyborach parlamentarnych. Tak sobie wyobrażaliśmy misję, jaką miała do wykonania Samoobrona.


Wyzwania was uskrzydliły?
Prace poszły nad wyraz sprawnie. Przy okazji podziwialiśmy pracowitość Leppera, jego fantastyczną pamięć. Proszę sobie wyobrazić, że on nigdy nie prowadził kalendarza. Kiedy umawialiśmy się na dalsze rozmowy, powiedzmy za 3-4 tygodnie, to on nigdy tego nie zapisywał. Kiwał tylko głową. My – notowaliśmy. Zastanawialiśmy się jedynie, udając na następne spotkanie, czy Endrju (od Andrew) czy też Stary (takie mu nadaliśmy ksywy), przyjdzie, czy aby nie zapomniał. I rzeczywiście nigdy nie zawiódł. Warto nadmienić, że posiedzenia zespołu eksperckiego miały też wymiar kulinarny: starałem się zawsze poczęstować czymś kolegów. Kiedyś dostałem cudowny prezent: rozpływającą się w ustach kiełbasę z dzika, wyrabianą przez jeden z zakładów w Łukowie na mojej Lubelszczyźnie. Ugościliśmy nią pana Andrzeja Leppera. Od tamtego czasu, kuszony świetnym smakiem i opinią, że te produkty nie mają cholesterolu, Lepper często pytał, kiedy będzie kolejna szansa zdegustowania wędlin z dziczyzny. To zrozumiałe: miał problemy zdrowotne i unikał potraw, w których czaił się cholesterol.
W końcu opracowaliśmy – a kierownictwo partii go klepnęło – Program Społeczno-Gospodarczy Samoobrony. Dokument stał się przedmiotem niekonwencjonalnych debat, również w mediach. Zastanawiano się, czy Samoobrona jest w ogóle w stanie taki program realizować, jaką ma on wartość. Pytano, czy dane którymi się posłużyliśmy, są wiarygodne.


Na czym polegała istota waszych koncepcji?
Na obronie polskiego kapitału, polskich firm i przedsiębiorstw, polskiego handlu i usług i, oczywiście, polskich gospodarstw rolnych. Występowaliśmy za ograniczeniem, na wzór francuski, ekspansji wielkopowierzchniowych zagranicznych marketów i za obłożeniem ich podatkiem obrotowym. Proponowaliśmy, by środki finansowe, jakimi dysponuje Polska w formie rezerw państwowych – m.in. dewizowej i rewaluacyjnej – zdeponowanych w NBP, przeznaczyć na pobudzenie wzrostu gospodarczego. Chodziło nam o uruchomienie tanich kredytów dostępnych dla krajowego przedsiębiorcy. To był pierwszy kierunek. W drugiej kolejności akcentowaliśmy konieczność podniesienia opłacalności produkcji rolnej, mając na względzie ustabilizowanie cen na rynku rolnym, co by pozwoliło chłopu uzyskać minimum bezpieczeństwa ekonomicznego. Mowa była m.in. o umowach kontraktacyjnych: rolnik wie wtedy z góry, w jakiej cenie towar, który przygotuje, będzie kupiony i kiedy mu za niego zapłacą. Wydaje się, że były to propozycje adekwatne, normalizujące sytuację, ale do dziś ich nie urzeczywistniono. I trzecia sprawa: postulowaliśmy objęcie wsi powszechnymi ubezpieczeniami z dużym zastrzykiem budżetowym, by w okolicznościach nadzwyczajnych typu powodzie, przymrozki, surowe zimy, rolnicy wiedzieli, że państwo o nich nie zapomni. Bieg spraw przyznał rację bytu tego rodzaju rozwiązaniom.


Jednocześnie milowymi krokami przybliżała się akcesja, to i sporo uwagi poświęciliście Unii Europejskiej.
To był cały osobny rozdział. Zresztą w kontekście przystąpienia Polski do UE muszę z całą mocą odrzucić wyssane z palca twierdzenia, że Lepper i Samoobrona sprzeciwiali się naszemu wejściu. Kategorycznie temu zaprzeczam. Owszem, były opozycyjne wystąpienia oddzielnych przedstawicieli partii, ale sam Andrzej Lepper zdawał sobie wagę – i podobne podejście lansował – że przyłączenie się Polski do wspólnot europejskich jest naturalnym procesem. Stawała jedynie na ostrzu noża kwestia warunków akcesji, zwłaszcza odnoszących się do rolnictwa. W tej dziedzinie obserwowaliśmy potworne zmagania Leppera i wierchuszki Samoobrony z czołówką Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ci z PSL prezentowali zoologiczną nienawiść do Samoobrony. Irytowało ich, że liczni działacze PSL zasilają szeregi Samoobrony, m.in. Danuta Hojarska (wcześniej aktywna w ZSL i PSL) czy poseł Edward Kołas (wcześniej wójt z ramienia PSL w Sieradzkiem). Ci „zbiegowie” uważali, że PSL zupełnie nie broni polskiej wsi, że tylko reprezentuje najbogatszą część włościan. I dlatego Samoobrona musiała sformułować swoje odrębne warunki naszego udziału w Unii Europejskiej.


Lepper chciał, by negocjowano bardziej stanowczo.
Dzisiaj premier Leszek Miller przypomina, że nie raz korzystał z argumentów Samoobrony w negocjacjach zewnętrznych, nie tylko z Unią Europejską. Ale ten okres wrogości personalnej i programowej, jaka się wykształciła na styku PSL-Samoobrona, miał niestety swój dalszy ciąg uwieńczony brakiem porozumienia politycznego i programowego między tymi dwoma ugrupowaniami. Dlatego później Lepper sprzeciwiał się dokooptowaniu PSL do koalicji PiS-LPR-Samoobrona. W sumie źle się stało, że reprezentacja polskiej wsi się podzieliła, bo na tym straciło zarówno PSL jak i Samoobrona. Ale przede wszystkim ofiarą niesnasek padły polskie interesy i polska wieś. Bo uważam, że jako kraj przemysłowo-rolniczy powinniśmy z rolnictwa zrobić potężną gałąź produkcji narodowej. Państwo powinno wspierać wytwórców, również w sferze eksportu. Dziś, kiedy świat głoduje, Polska powinna zarabiać na eksporcie żywności pięć razy więcej w porównaniu do tego, co dziś z tego ma.
Jest jeszcze jeden element, który zdecydowanie wyróżniał nas na tle innych partii: głosiliśmy otwarcie na Wschód. Muszę przyznać, że także w tej materii Andrzej Lepper zawsze przyjmował opinie mojego zespołu eksperckiego. Zawsze też z nieskrywanym zaciekawieniem słuchał opowieści o moich doświadczeniach dotyczących organizacji kontaktów społecznych, gospodarczych i naukowych Polski z krajami Wspólnoty Niepodległych Państw.


Sam pamiętam, że w latach 90. przewodniczył pan Forum Gospodarczemu Polska-Ukraina-Wschód.
Ponad 2 tys. firm polskich i ukraińskich brało udział w jego działalności. Zarysowały się tendencje, które usiłowałem przełożyć na język wniosków politycznych. Lepper je akceptował i starał się realizować. Była to płaszczyzna, która stała się bliska wielu polskim przedsiębiorcom nie mającym nic wspólnego z polityką. Oni nie rozumieli, dlaczego zerwaliśmy stosunki gospodarcze i handlowe z sąsiednim obszarem wschodnim. Oczywiście, w nowej rzeczywistości trzeba je było uformować na nowych zasadach. Tymczasem żadne rządy, poczynając od gabinetów Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i Hanny Suchockiej, nie próbowały szukać rozwiązań, które by uruchomiły ten przepastny, chłonny rynek na polskie produkty i artykuły żywnościowe. Na własne ryzyko robili to jedynie indywidualni przedsiębiorcy, dając świadectwo ogromnej intuicji i odpowiedzialności nie tylko za swoje gospodarstwo, ale i za cały kraj. Bo przecież każdy przedsiębiorca, zarabiający na m.in. eksporcie, odprowadza podatki zasilające budżet, tworzy miejsca pracy. Taką szczytną, najwyższej miary patriotyczną postawę demonstrowały setki tysięcy ludzi biznesu, którzy w utrzymaniu związków handlowych z Białorusią, Ukrainą, Rosją czy Litwą, widzieli najgłębszy sens. I trafił im się sojusznik w postaci Samoobrony.


Samoobrona ma jeszcze jedną, historyczną zasługę. To w dużym stopniu dzięki niej ostygły chore emocje wokół PRL, poprzedniczki III RP.
Nie sposób jest pominąć tej kwestii, mającej nieocenione znaczenie dla kształtowania atmosfery społecznej w Polsce. Partia Leppera promowała sprawiedliwe spojrzenie na dorobek lat powojennych. Przypominała pomyślne urządzenie życia ojczyzny w jej nowych granicach, odgruzowanie i odbudowanie kraju ze zniszczeń wojennych oraz industrializację. Również kolosalny awans cywilizacyjny chłopów i ich dzieci, których miliony przemieściło się wtedy ze wsi do miast, zdobyło wykształcenie, opanowało trudne zawody zastrzeżone wcześniej tylko do kręgów rodzin tzw. inteligenckich. Czyli krótko mówiąc opowiadała się za fair play wobec Polski Ludowej. Tu, nawet przy całej swej ostrożności typowej dla polityka-chłopa, Andrzej Lepper był bardzo konsekwentny. Swoje stanowisko wyrażał m.in. w słowach, że przecież „nie sekretarze partii, a miliony Polaków zbudowały swój dom, zagospodarowały Ziemie Zachodnie i Północne”. Podkreślał, że tamte lata trzeba zrozumieć, uhonorować, ludzi uszanować. Tym bardziej, że ówczesny wysiłek narodu był symbolicznie wynagradzany. Wszyscy żyli skromnie. A najbardziej to nas wszystkich bulwersował fakt, że prawica społeczna nie tylko podważała ten dorobek. Ona także wymagała wyrzeczenia się drogi życiowej i zawodowej, żądając tego od wybitnych przedstawicieli kultury, artystów, nauczycieli, lekarzy czy inżynierów. Taki akt ekspiacji traktowano jako warunek uzyskania przepustki do dalszej aktywności społecznej w nowych realiach. Dochodziło do porażających sytuacji, gdy wnukom kazano pluć na dziadków. Tylko dlatego, że ponoć na rozkazy zewnętrzne wznosili własny dom, posyłali pociechy do szkół, na studia i zagospodarowali tereny nad Odrą i Bałtykiem. Również dzięki odwadze i wkładowi pracy setek tysięcy repatriantów, naszych rodaków, którzy przenieśli się tu z terytoriów Białorusi, Litwy, Ukrainy, Rosji i Kazachstanu.


De facto Samoobrona stanęła po stronie większości Polaków.
To tworzyło klimat zrozumienia i zgody, sprzyjający wprowadzeniu ugrupowania do grona partii atrakcyjnych programowo, bezwzględnie stosujących się do pryncypiów demokracji i wymogów parlamentaryzmu. Jeszcze muszę dodać to: otóż uważam, że zaaprobowana przez klub parlamentarny decyzja Leppera o tym, iż posłowie Samoobrony nie wezmą udziału w elekcji do Parlamentu Europejskiego (2004) była szczodrym gestem, adresowanym do tego odłamu polskiej inteligencji, który nie krępował się wspomóc Samoobronę, sympatyzował z nią, wniósł namacalny wkład w to, by ocieplić wizerunek ugrupowania. Jednak Samoobrona zapłaciła wysoką cenę za ten wybór: brak liderów partii na listach okręgowych sprawił, że wynik w eurowyborach był o wiele niższy niż oczekiwano. Bo gdyby wystartowali popularni w tym czasie posłowie, to Samoobrona miałaby nie 6, a 10-12 eurodeputowanych.


W Samoobronie w ogóle nie zawsze było ciekawie i różowo.
Pierwszy niebezpieczny sygnał odebrałem we wrześniu 2003 roku. Wtedy zakończyliśmy już prace nad programem społeczno-gospodarczym i z inicjatywy prof. Polińskiego zaczęliśmy analizować statut. Był on, w naszym odczuciu, barierą blokującą napływ do Samoobrony osób ze środowisk inteligenckich i wielkomiejskich. Bo normalnie i racjonalnie zachowująca się osoba, pytana o przystąpienie do partii mówi: Proszę mi pokazać statut i program. A wtedy obowiązujący statut był zastanawiająco lapidarny, prostacki, i aż dziw bierze, że go w ogóle sąd zarejestrował. Był to statut, zgodnie z którym pełnia władzy była w rękach jednej osoby – przewodniczącego partii. Był to statut skrojony nawet nie tyle na potrzeby partii wodzowskiej, co na potrzeby ruchu społecznego. Przygotowaliśmy więc nową redakcję, którą przechowuję do dziś jako ciekawostkę. Materiał był celem wspólnej dyskusji członków prezydium Samoobrony i gremium zarządzającego centralnym zespołem eksperckim. Doznałem wtedy szoku. To, o czym kiedyś pokątnie, sporadycznie słyszałem – czyli o dziwacznych poglądach, pomysłach i zapatrywaniach niektórych działaczy Samoobrony – na tym spotkaniu uwidoczniło się z całą wyrazistością. Posądzono nas o próbę zamachu stanu.


Brzmi jak thriller.
Tak to wyglądało. Ku naszemu zdumieni okazało się, że nasz projekt jest nie tyle uczciwą ofertą, co podstępem zmierzającym do – uwaga! – delegalizacji Samoobrony. Intryga miała polegać na tym, że w momencie, kiedy złożymy w sądzie poprawki, to wówczas zostanie wycofany stary statut, a nowy nie będzie zarejestrowany. I to by miało być podstawą do delegalizacji ugrupowania. Andrzej Lepper znalazł się wtedy w zdecydowanej mniejszości, został zakrzyczany, niemalże wygwizdany przez niektórych rozgniewanych wojewódzkich liderów. Nie chcę wymieniać ich nazwisk. Te oskarżenia doprowadziły do tego, że wielu kolegów zrezygnowało z dalszego udziału w moim zespole eksperckim. Po paru dniach zadzwonił do mnie pan Lepper i prosił, by jednak dalej pracować, i że on to będzie prostował. Ale to już był koniec. Wielu ludzi, miesiącami gorąco zaangażowanych w napisanie atrakcyjnego, nowoczesnego statutu będącego wizytówką partii, obraziło się. Moim zdaniem, ówczesny opór, majaczenie o próbie zamachu stanu było niczym innym jak tylko wotum nieufności i objawem lęku ze strony wojewódzkich przywódców Samoobrony. Oni się po prostu bali konkurencji, tym bardziej, że w ślad za naszym zespołem pojawiła się idea, by podobne do naszego think tanki, ośrodki analityczno-lektorskie powołać także w regionach.


No to przechodzimy do 2005, czyli do roku wyborów parlamentarnych i prezydenckich.
Weszliśmy do Sejmu. Nasz program był popularyzowany, na jego gruncie Samoobrona wystąpiła z wieloma inicjatywami ustawodawczymi. A że w wyścigu prezydenckim Andrzej Lepper zebrał 15 procent głosów, to warto zaznaczyć, że bez jego poparcia Lech Kaczyński nie zostałby szefem państwa. Prezydentem by był Donald Tusk. Cóż, pamiętam – tak jakby to było dziś – uroczysty obiad w warszawskiej restauracji „Ambasador”, tuż po zaprzysiężeniu Sejmu V kadencji i wyborze Leppera na wicemarszałka Sejmu. Królowały nasze posłanki, winem wznosząc wspaniałe toasty. Sypały się życzenia, gratulacje. Też zabrałem głos, chyba jako piąty. Powiedziałem: Tak, proszę państwa, dziś w naszym życiu jest wielki dzień, ale przede wszystkim zadajmy sobie pytanie, jak to wszystko mamy widzieć w perspektywie najbliższych czterech lat, które są przed nami. Poprosiłem A. Leppera, by przemyślał swoją pozycję, swoje miejsce. Zwróciłem uwagę, że dokonał rzeczy praktycznie niemożliwej: dzięki niemu do ekstraklasy awansowała drużyna właściwie podwórkowa. Mówiłem też, że teraz jest ważne, jak ją utrzymać w tym elitarnym klubie. Nie wahałem się kontynuować: Miał pan 15-procentowe, znaczące poparcie w wyborach prezydenckich. I w następnym rozdaniu albo pan jeszcze urośnie, albo pana w ogóle nie będzie. Taka jest logika polityki i każdego ruchu z impetem wchodzącego na arenę polityczną – uzupełniłem.

Był pan, zdaje się, sceptyczny wobec planowanej koalicji z PiS?
Wtedy, a później jeszcze dwukrotnie omawiałem to z Lepperem. Uzmysławiałem mu, że taka koalicja nie ma racji bytu, i to nie tylko dlatego, że mamy zbliżone środowiska wyborców. Ale też dlatego, że elektorat – zawsze przecież dynamiczny – się przelewa. Jego sympatie falują, bo taką ma naturę. Perswadowałem, że Lepper będzie miał kłopot z przebiciem większej partii, czyli PiS-u, w deklaracjach programowych, a elektorat pójdzie tam, gdzie będą ciekawsze oferty. – Pan nie przelicytuje Lecha czy Jarosława Kaczyńskiego – ostrzegałem. I jeszcze uprzedzałem, że Samoobrona powinna się trzymać opozycji, mimo że może to nie być łatwe, dlatego, że środowisko Samoobrony liczyło na uczestnictwo w koalicji; zapewniało mu to wpływ na bieg spraw krajowych i możliwość wcielania w życie programu. Do rozmowy wróciliśmy po paru miesiącach, już po pierwszym kryzysie, kiedy to mało nie została zerwana koalicja. Namawiałem Andrzeja Leppera, by nie brnął w to dalej. Zaskoczył mnie wtedy naiwną wiarą utrzymując, że prezydent Kaczyński daje gwarancję, iż teraz będzie obiektywnie, bezstronnie i uczciwie patrzył na koalicję i relacje między jej stronami.


Wcześniej to właśnie pana Lepper prosił o podanie nazwisk ekspertów, kandydatów na stanowiska ministerialne.
Do posady szefa resortu pracy i polityki społecznej wysunąłem dwie osoby: doktora nauk pedagogicznych Mirosława Rogowskiego, ówczesnego prezesa Totalizatora Sportowego, ogromnie wrażliwego na problematykę społeczną, oraz Annę Kalatę, ekonomistkę będącą blisko obrony pracy doktorskiej, wówczas pracującą w sekretariacie pani wicemarszałek Genowefy Wiśniowskiej. Lepper opowiedział się za kobietą akcentując, że takie ministerstwo załatwia bardzo ludzkie sprawy, a na nich lepiej się znają przedstawicielki płci pięknej.


Ale później przyszły gorsze dni. Samoobrona obsunęła się w sondażach i przegrała wybory w 2007 roku.
Wybory w 2007 roku toczyły się już w diametralnie zmienionej atmosferze. Należy przyznać, że tzw. seksafera bardzo mocno nadwyrężyła reputację lidera i całej Samoobrony. Było to widać, np. w Łukowie, gdzie jest olbrzymie targowisko, na którym co tydzień gromadzą się tysiące ludzi. Otóż namówiłem Leppera, żeby w ramach kampanii wyborczej spotkał się na rynku z rolnikami. Zaczęliśmy bez niego o 7. rano. O 7.45 zadzwonił kierowca Leppera informując, że są już koło Łukowa. Wtedy zakomunikowałem zebranym, że niebawem na miejscu pojawi się przewodniczący Samoobrony. I wtedy podeszła znana mi mieszkanka Łukowa, podparła się w zawadiacki sposób i powiedziała: panie pośle, a na jaką cholerę jest tu panu potrzebny Lepper? On już nas nie reprezentuje – dodała. Muszę przyznać, że w trakcie i po imprezie można było wyciągnąć jednoznaczny wniosek, że A. Lepper przeżywa ogromny kryzys zaufania u wyborców, u prostych ludzi. Kiedy zabierał głos niewielu go słuchało. Zarzucano mu, że nosi drogie buty i wyszukane garnitury, że jeździ bmw i że go ochraniają oficerowie. Pretensje były i o to, że wciągnął na partyjne listy wyborcze Leszka Millera.

To pana zbulwersowało?
I owszem, bo Łuków to miasto o robotniczo-chłopskim przekroju, a przecież Miller był kiedyś robotnikiem. A tymczasem Łuków odrzucił go, ponieważ był szefem rządu, opowiadającego się za skrajnie liberalnymi propozycjami, łącznie z podatkiem liniowym. Czyli rządu, działającego niezgodnie z tym, za czym optowała Samoobrona.
Po przegranych wyborach byli już posłowie wymusili na Andrzeju Lepperze jeszcze jedno posiedzenie klubu parlamentarnego Samoobrony. Atmosfera na sali była przygniatająca. W oczach kolegów i koleżanek widziałem ludzki żal, niepokój i rozgoryczenie. Rozlegały się żądania, by wzorem Romana Giertycha, przywódcy LPR, również Lepper podał się do dymisji, zrezygnował z fotela przewodniczącego partii. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że jest to niezgodne ze statutem i zabrałem głos, podając niejako koło ratunkowe przewodniczącemu. Uważałem, że Lepper powinien wyjść do dziennikarzy i im zakomunikować, że najpóźniej w grudniu 2007 roku zostanie przeprowadzony nadzwyczajny kongres Samoobrony. Oceni, czemu załamało się poparcie dla Samoobrony, rozstrzygnie o personaliach czy nawet o zmianie nazwy partii. Jednak niepomiernie się zdziwiłem, kiedy poseł Janusz Maksymiuk nie dopuścił do głosu Leppera, oświadczając, że i owszem, kongres się odbędzie, lecz za dwa lata. Było to naruszenie elementarnych zasad statutowych, oznaka tchórzostwa Maksymiuka. Lepper był wtedy własnym cieniem: przygnębiony, przybity. Dobrze pamiętam jego sylwetkę: zamiast wysportowanego, podtrzymującego kondycję, wyprostowanego człowieka siedział przed nami człowiek wtulony w siebie, po prostu przegrany. I już wtedy mało kto z obecnych ufał w to, że Lepper odbije się od dna i wyprostuje. Wraz z innymi kolegami uznaliśmy, że skoro Andrzej Lepper nie jest nawet w stanie porozmawiać z nami o tym co dalej, posługuje się tubą, to znaczy, że Maksymiuk mówi w imieniu Leppera.


Ostatni raz widział się pan z Lepperem po przegranych wyborach.
Osobiście żałuję, że już nigdy więcej nasze drogi się nie skrzyżowały. Ale miałem się z nim spotkać w przededniu jego śmierci. Śmierć nastąpiła w piątek, a dzień wcześniej stawiłem się w sądzie okręgowym w Warszawie jako świadek. Andrzej Lepper też miał się stawić jako strona pozwana w sprawie unieważnienia weksla wystawionego przez szefa związku zawodowego Samoobrona, czyli jego właśnie. Jednak 5 minut przed rozprawą pracownik administracji przyniósł papier usprawiedliwiający nieobecność Leppera. A następnego dnia jadę samochodem, a tu dzwoni syn i mówi: Zatrzymaj się! Akurat byłem w okolicy Pałacu Kultury i Nauki. Stanąłem i słyszę w słuchawce: Andrzej Lepper nie żyje. Dla mnie było to jak grom z jasnego nieba.
Andrzej Lepper miał dwa oblicza: twarz polityka rozmaicie ocenianego przez różnych ludzi i twarz zwykłego człowieka. Jako polityk Lepper był silny psychicznie, logiczny i pewny siebie. Na protestach, blokadach, w konfrontacji z siłami porządku, nawet w fizycznych zmaganiach, kiedy czuł za plecami poparcie kolegów i wiedział, że służy sprawie społecznej, był nie do zatrzymania. Ale jako osoba prywatna nie był do końca rozpoznany. I dziś można go tylko wyrywkowo charakteryzować. Wspominałem już o jego fenomenalnej pamięci. To, że mu nikt nie prowadził kalendarza świadczyło tylko o tym, że był nieufny. Ponadto kierował się własnym wyborami, miał swoją wizję Polski. Był niezwykle pracowity, a to nie jest dzisiaj dane żadnemu politykowi, przy całym szacunku dla wszystkich pozostałych. W ciągu doby potrafił objechać kilka województw, porozmawiać z setkami ludzi. Wszystkie spotkania – długie czy krótkie – kończyły się niebanalnie. Przekonywał, zachęcał, zdobywał poparcie. Nie mam wątpliwości: był to człowiek polskiej lewicy, lewicy społecznej i patriotycznej. Świetnie rozumiał gigantyczne dokonania, które zawdzięczamy Polsce Ludowej. Nie krył, że były także niegodziwości i nieprawości, które miały miejsce głównie w okresie powojennym, trudnym, kiedy przez kraj przetaczała się wojna domowa. Lepper szanował rolę kościoła, jego ogromną społeczną misję. Pozostawiał kwestię wyznania osobistym decyzjom. Był bardzo tolerancyjny także wobec mniejszości narodowych. Pamiętam wyjazd w Białostockie, do Sejn, nieformalnej stolicy mniejszości litewskiej w Polsce. Lepper mówił wtedy, że przodkowie jego żony byli powiązani z Litwą,


I taki nietuzinkowy człowiek targnął się na swoje życie.
To nagłe, niewyjaśnione do dziś samobójstwo mogło być tylko wymuszone! Ale chcę wierzyć, że niezawisłe organy ścigania, prokuratura i sąd udzielą jednoznacznej, czytelnej odpowiedzi. Sądzę, że decydując się na tę skrajność Lepper bronił rodziny. Ale czy mamy do czynienia z samobójstwem? Uważam, że jest to wersja mało czytelna: to nie mógł być desperacki akt dokonany z własnej woli. A że kandyduję do Senatu RP, jeżeli zostanę senatorem uczynię wszystko, by postępowanie wyjaśniające i dochodzenie dały niekwestionowaną odpowiedź na temat przyczyn tragicznego odejścia Andrzeja Leppera. Ustalenie prawdy jest ważne nie tylko dla polityków, ale również dla Polski. Bo nie może być tak, że w naszym kraju nagle giną zasłużeni ludzie. Tu nie powinno być żadnych znaków zapytania i dwuznaczności.




W wydaniu 118, wrzesień 2011 również

  1. AKADEMICKIE BIURO KARIER

    Jeden zawód to za mało
  2. ZWIĄZEK BANKÓW POLSKICH

    Zatroskanie gospodarcze
  3. TYGODNIK POWSZECHNY

    Węgiel za wszelką cenę?
  4. PRZEDWYBORCZE OBLICZA POLITYKI

    Honor polskiej wsi
  5. IMR ADVERTISING BY PR

    Przedłużenie umowy z Golden Rose
  6. 60 MILIONÓW ZŁOTYCH CO ROKU

    Jak działają biura poselskie?
  7. NA CZAS KRYZYSU

    Rozszerzenie oferty
  8. FOTOPLASTIKON

    Czar stolicy
  9. ZATRZYMAĆ MŁODOŚĆ

    Wyzwanie dla jesiennej kobiety
  10. ZARZĄDZANIE WIEKIEM

    Zysk z dojrzałości. Praktyki przyjazne osobom 50+
  11. BARBARA GAŁCZYŃSKA

    Spacer nad Nettą
  12. DECYDENT SNOBUJĄCY

    30 września - Niemoc
  13. SZTUKA MANIPULACJI

    Kurtuazje przewrotne