Established 1999

MY A SPRAWA UKRAIŃSKA

9 marzec 2014

Obłuda, brak wyobraźni i odpowiedzialności - 10.03

Współczuję bratniej Ukrainie. Współczuję nie tylko ofiar, rozdarcia i rosyjskiej inwazji oraz marnych perspektyw gospodarczych. Współczuję również posiadania przywódców, którym do obalenia Janukowycza śpieszyło się tak bardzo, że nie oglądali się na żadne niebezpieczeństwa (dziś są zaskoczeni rezultatami własnej zagrywki va banque i kompletnie bezradni), a pierwszą decyzją przy władzy (w sprawie języka) podkreślili, że sami Ukrainę dzielą, a nie łączą – pisze Mirosław Karwat.

Wywołali wilka z lasu. I przede wszystkim współczuję takich sojuszników i obrońców jak polscy politycy i polskie media – pisze Mirosław Karwat.


W przedstawianiu dramatycznych wydarzeń na Ukrainie obowiązuje zaśliniona obłuda, a zwłaszcza podwójna miara. „Cała” Ukraina przeciw Janukowyczowi, bo druga połowa Ukrainy, która głosowała na Janukowycza, to już nie Ukraina. Bunt na Majdanie to głos ludu, tu jest Ukraina. Zamieszki i demonstracje we wschodniej Ukrainie to już tylko wichrzycielstwo, warcholstwo i długie ręce rosyjskiej agentury, rosyjska piąta kolumna. Miotacze bruku i benzynowych koktajli to pokojowi manifestanci, natomiast demonstranci z przeciwnej strony, np. z Doniecka, to szumowiny, krzykacze i ciemniaki. Odsiecz polskich mediów i polskich polityków dla Euromajdanu to naturalny odruch solidarności w walce narodowowyzwoleńczej i słusznej rewolucji, natomiast wypowiedzi rosyjskich dyplomatów, polityków i biznesmenów to oczywista ingerencja w sprawy wewnętrzne Ukrainy. Jak w okularach o dwóch różnych szkiełkach. Po obu stronach (nie tylko rosyjskiej, ale i polsko-majdańskiej) powróciła propaganda w najbardziej prymitywnym wydaniu. Nawet język dyplomacji zastępowany jest językiem propagandy.


Ukraińska epopeja mainstreamowych polskich mediów to szczyt obciachu, złego smaku i amatorszczyzny. Płonący żarem i strzelający nabojami słownymi korespondenci w hełmach – brakowało im jeszcze opasek z Polską Walczącą, a może i butelki z benzyną albo granatu (przeszkadzał w tym chyba tylko mikrofon i brak trzeciej ręki). Małpowali Milewicza, ale nie do końca: on jednak głównie relacjonował, oni wygłaszali filipiki, wykłady o wredności Rosji i deklaracje „jesteśmy z wami – przeciw nim”. Zwłaszcza korespondentki w hełmach, spazmujące w swych przemówieniach na pograniczu orgazmu, to widok budzący konsternację. Podobnie jak infantylizm w relacjach z Majdańskiej bitwy – jako żywo przypominający popularne dziś „rekonstrukcje” i „inscenizacje”, czyli zabawy w powstanie, rzeź Woli czy „bolszewika goń, goń, goń”.


Dziennikarz tym różni się – podobno – od agitatora, propagandysty czy komisarza politycznego przy oddziale partyzantów, że jest dociekliwy, stara się z zachowaniem dystansu i bez uprzedzeń ustalić i przekazywać fakty (w miarę możliwości wszystkie istotne fakty, bez ich tendencyjnej selekcji, hierarchizacji czy przemilczania). Za obowiązek uważa niezniekształcanie obrazu zdarzeń przez własne emocje i własne ego. Pamięta o różnicy między informacją o faktach a komentarzem, zwłaszcza oceną. Nie zastępuje relacji z wydarzeń swoją psychodramą. Nie popisuje się na tle wydarzeń – zwłaszcza tragicznych, na tle ludzi, z którymi rozmawia, lecz sam ustawia się w tle, bo ważny jest temat i obiektywizm w jego naświetlaniu, a nie jego nastroje. W każdym razie takie są standardy, jeśli dziennikarz przedstawia się jako niezależny i rzetelny. Wolno mu agitować, wychwalać pod niebiosa lub obrzydzać, o ile czyni to pod sztandarem ujawnionej partyjności.


Niewiele lepsza była i pozostaje dominująca tonacja komentarzy publicystycznych w kraju: najważniejsze to „dać świadectwo”, opowiedzieć się po właściwej stronie (a nie ważyć racje różnych stron), zaś w analizach pozbawionych epitetów policzyć, ile mamy czołgów przeciw ruskim.


Nie pierwszy raz w historii (a w mediach to już staje się regułą) tragedia narodu przeistaczana jest w szopkę.


Gdyby ten marny teatrzyk naszych mediów sprowadzał się tylko do mącenia ludziom w głowach, wbijania do głowy mitów i zaklęć, uproszczeń i obłudnych przemilczeń, do wyłączania myślenia w imię rytualnie i histerycznie pojmowanej poprawności, to byłoby pół biedy. Choć już ta połówka to grzech śmiertelny ze strony mediów powołanych podobno do tego, by ludzi rzetelnie informować, kształcić, uczyć myślenia, i w ten sposób, przez upodmiotowienie obywateli, umacniać demokrację. Ale kabotyńskie występy korespondentów na polu walki (w roli współbojowników, nie obserwatorów i sprawozdawców) i zagrzewanie do walki z bezpiecznych tylnych okopów w redakcjach i studiach telewizyjnych nie były tylko medialnym przekazem. Było to współsprawstwo. Media prowadziły politykę – politykę propagandowej krucjaty, pod sztandarem Przedmurza. Prowadziły swoją wojnę z Rosją. Wojenkę niedużego kalibru – z pozycji pchły kąsającej niedźwiedzia. A reakcja rosyjska? Chcieliście wojny, no to ją macie, skrumbrie w tomacie. I nie skończyło się na propagandowej kontrkanonadzie w rosyjskich „reżymowych” mediach. Dziennikarze jednak, jak zwykle, nie wiedzą, że słowa mają konsekwencje – także polityczne, dyplomatyczne, gospodarcze, nawet militarne.


Co gorsza, widać wyraźnie, że większość oświadczeń i decyzji polskich polityków powstawała bardziej pod naciskiem tej medialnej psychozy niż na podstawie rzetelnych, kompetentnych i poważnie potraktowanych ekspertyz, analiz specjalistów, raportów wywiadowczych itd. Zdumiewa wręcz skala dyletantyzmu i braku elementarnej zdolności przewidywania. Zamiast rzeczowej, zobiektywizowanej analizy źródeł i charakteru konfliktu rozdzierającego Ukrainę, a wykorzystanego w mocarstwowej polityce rosyjskiej, zamiast diagnozy rozkładu interesów grupowych i politycznych identyfikacji w społeczeństwie ukraińskim, analizy układu sił wewnętrznych i zewnętrznych – rytualne deklaracje, że jesteśmy „po właściwej stronie” i egzorcyzmy (wypędzanie Janukowycza i rosyjskiego diabła). Zamiast koniecznej powściągliwości (choćby dla dobra popieranej strony konfliktu) – poselskie desanty i teatralne występy na Majdanie. O ile w pierwszej fazie dystans usiłował zachować rząd i lewicowa część opozycji, o tyle po snajperskich wyczynach i upadku Janukowycza, a tym bardziej po niespodziance na Krymie, tama już zupełnie puściła i nasi politycy popłynęli z falą medialnie kreowanych emocji.


W punkcie wyjścia (od chwili, gdy rozpoczął się Euromajdan) przyjęto zgodnie – w schematach medialnych, w analizach publicystycznych, w komentarzach ekspertów i w oświadczeniach polityków – taką wizję ukraińskiego konfliktu, że to po prostu eurointegracja kontra rusowasalizm, to zaś jakoby tożsame z buntem całego ludu Ukrainy przeciw Janukowyczowi. Tylko gdzieś po kątach pobrzmiewały głosy o gospodarczych kosztach i przesłankach każdej z tych opcji, o oligarchizacji państwa ukraińskiego – i uwikłaniu wydarzeń w wewnętrzne rozgrywki oligarchów, o kulturowym i językowym rozdwojeniu Ukrainy i związanej z tym problematycznej tożsamości, wreszcie – o tym, że i „pomarańczowa rewolucja”, i późniejsze wybory ujawniają głębokie podziały i zamrożony tylko, a nie przezwyciężony wewnętrzny konflikt, rozpołowienie tego społeczeństwa i państwa. Polskie media, a za nimi polscy politycy, nawet niektórzy eksperci bezkrytycznie przyjęli optykę Majdanu („my jesteśmy Ukrainą”). I stronniczo włączyli się do tego konfliktu (niektórzy w roli wręcz podżegaczy), jako współsprawcy destabilizacji, zamiast – zgodnie z polską racją stanu, wymogami równowagi politycznej i bezpieczeństwa w Europie, w świecie – przyczyniać się w miarę możliwości do rozładowania lub złagodzenia konfliktu, stabilizacji, do nakłonienia wszystkich wewnętrznych i zewnętrznych stron rozgrywki, aby rozstrzygnąć ją w trybie negocjacji i mediacji. A był na to czas i potrzeba, by zapobiec rosyjskiej interwencji. W tym trzeba było pomóc Ukrainie, zamiast wiecować z pozycji turystów. Obalenie Janukowycza i „zagranie Rosji na nosie” uznano zgoła za… sukces naszej polityki wschodniej. Późniejsze oburzenie polskich polityków rosyjską kryptoinwazją na Krymie, oparte na może nawet szczerym zdziwieniu i zaskoczeniu, wygląda ładnie w kategoriach moralizatorskich, lecz jest podszyte hipokryzją (sami też jątrzyli) i brakiem profesjonalizmu. Jak u dziecka z zapałkami.


Profesjonalnie prowadzona polityka zagraniczna opiera się na realistycznej i kompetentnej analizie sytuacji w danym regionie czy państwie, na rozpoznaniu, „co w trawie piszczy”, a na tej podstawie do zdolności przewidywania. Przy czym zdolność przewidywania nie polega na przewidywaniu tego, czego byśmy sobie życzyli, ale na rozpatrywaniu różnych możliwych wariantów rozwoju wydarzeń i zrozumieniu, od czego zależy urzeczywistnienie określonych wariantów. Moi koledzy-uczeni zajmujący się kompetentnie i nie na zamówienie polityczne problematyką wschodnią już od początków Euromajdanu stwierdzali, że to pachnie rozłamem w społeczeństwie ukraińskim i rozpadem państwa. Wątpię jednak, by takie przestrogi docierały do naszych zadufanych polityków, przyzwyczajonych, by eksperci twórczo komentowali i uzasadniali ich deklaracje i posunięcia. Profesjonalizm dyplomacji w obliczu wewnętrznych problemów zdezintegrowanego państwa sąsiedniego polega m.in. na tym, że rozpoznany i oszacowany jest zasięg nastrojów i tendencji separatystycznych, tym bardziej takich, które krystalizują się w ruchy społeczne. Takie jest m.in. zadanie dyplomatów, wywiadu i ekspertów. Albo nie wykonano takiej roboty, albo też ktoś ją zignorował. W obliczu kontrofensywy (wewnętrznej i zewnętrznej) na wschodzie Ukrainy polskie elity obudziły się – zaspane, nieprzytomne – z ręką w nocniku. Oburzone są oczywiście tymi wydarzeniami i działaniami, nie własną krótkowzrocznością.


Rozziew między poczuciem obowiązku i posłannictwa a gospodarską inwentaryzacją widać dziś w kwestiach sankcji wobec Rosji. Nasi krzyczą, gdy inni – liczą. Choć i tu przebija obłuda: namawiamy innych do poważnych sankcji, na które nas samych nie stać. Co prawda, gdybyśmy pierwsi dali przykład takiego realnego poświęcenia (a to byłby prawdziwy sprawdzian solidarności z Ukrainą „Majdańską”), chyba wiele by to nie zmieniło (poza naszą własną sytuacją). Ale zauważmy: polscy politycy wzywają bardziej do sankcji (w tym wypadku mało prawdopodobnych i w ograniczonym stopniu skutecznych) niż do mediacji czy międzynarodowego arbitrażu. Wolą polaryzację i konfrontację niż studzenie wojennej atmosfery i poszukiwanie innych środków dla zapewnienia terytorialnej integralności Ukrainy. Rytualne gesty i frazesy wciąż przeważają nad pragmatyzmem przynoszącym realne efekty w tym klinczu. Wystawa karykatur Putina w polskiej telewizji zapewne skłoni go do opuszczenia Krymu?


Paranoiczną wymowę ma sytuacja, gdy w odpowiedzi na Putinowską politykę faktów dokonanych nasz establishment rytualnie zwiera szeregi w atmosferze nabożnej jednomyślności (bo wróg już u bram) i szantażu emocjonalno-moralnego (równać do szeregu, bo na alarm trąbią). Niech nikt się nie waży roztrząsać legitymizację zmian politycznych na Ukrainie, reprezentatywność nowych władz i koszty „europeizacji” dla Ukraińców, gdy Rosja pokazała zęby. „Bratnia pomoc” Rosji na zaproszenie Janukowycza, który już na Ukrainie nie mieszka i krymska „samoobrona” to oczywiście tragigroteska. Ale czym innym jest potępienie agresji i aneksji, a czym innym przemilczanie i zakrzykiwanie problemów, których wcześniejsze nierozwiązanie – w parze z błędami Polski i Zachodu – umożliwiło ten szokujący krok.


Życzę Ukrainie, by miała więcej szczęścia do przywódców, do sąsiadów i do przyjaciół. A nam, byśmy nie poddali się euforii naszych polityków i dziennikarzy, którzy doczekać się nie mogą, aż ktoś Rosji przyłoży i marzą o tym, by jak najszybciej odgrzać zimną wojnę (z granicą tym razem nie na Łabie, ale u nas), byśmy stali się państwem frontowym i by nasz kraj zaszczyciła jak największa liczba rakiet i amerykańskich żołnierzy. Może jednak skończy się ten festiwal oszołomstwa?


MIROSŁAW KARWAT


(Artykuł ukazał się także dzisiaj w „Dzienniku Trybuna”) 


PS. Redakcja DECYDENTA nie podziela niektórych poglądów Autora, ale uznała, że zawarte w tekście spostrzeżenia i przemyślenia warte są poddania pod dyskusję.

W wydaniu nr 148, marzec 2014, ISSN 2300-6692 również

  1. SZTUKA RZĄDZI FINANSAMI

    Najdrożsi artyści świata - 18.03
  2. ŚNIADANIE PRASOWE W IMR

    Zabawa kolorami Golden Rose - 18.03
  3. IMR ADVERTISING BY PR

    Umowa z "Joanną" - 10.03
  4. GPW W WARSZAWIE

    Największa akcja edukacyjna - 10.03
  5. LEKTURY DECYDENTA

    Cesarzowa Europy - 26.03
  6. MY A SPRAWA UKRAIŃSKA

    Obłuda, brak wyobraźni i odpowiedzialności - 10.03
  7. INWESTYCJE W WHISKY

    Kosztowny wybór - 5.03
  8. TP nr 13/2014

    Chleb, Polacy i Ukraińcy - 27.03
  9. FASCYNACJA MOTOCYKLOWA cz. 4

    Zloty, podróże, imprezy - 4.03
  10. Z KRONIKI BYWALCA

    Bliska współpraca - 24.03
  11. AKADEMIA LOBBINGU

    Są jeszcze miejsca - 3.03
  12. SZTUKA KOMIKSU

    Bawi i potrafi zarabiać - 3.03
  13. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Poniedziałek, 31.03 – Stare newsy
  14. SZTUKA MANIPULACJI

    Przewrotna obstrukcja - 3.03
  15. I CO TERAZ?

    Cytat - 3.03
  16. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Trzeba było pomyśleć dwa razy - 17.03
  17. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Nieco odtajniona CIA - 26.03
  18. 49 WOJEWÓDZTW

    Pomysł słuszny, czy nie? - 3.03