Established 1999

LIST W SPRAWIE LEKTUR

10 sierpień 2015

Letni "Browar" - 10.08

Szanowny Panie Redaktorze, zwyczajowo zaglądam na strony DECYDENT.PL, bo lubię niesztampowe traktowanie rozmaitych spraw, a tutaj stosunkowo często na takie właśnie trafiam.

Lubię też wzmianki o książkach, które pojawiają się w dwóch blokach, a które traktuję poważnie i zazwyczaj zgadzam się z oceną i z tym, że DECYDENT poleca lub wstawia na swoją półkę. W sierpniowej odsłonie natrafiłem na wzmiankę o książce pt. „Browar”, a jej krótkie omówienie skłoniło do kupna i do przeczytania. Temat jest mi bliski, a nawet bardzo bliski… Po pierwsze, lubię „browar”, jak nazywa się czasami piwo. Po drugie, w jakiś sposób świadkowałem piwnej prywatyzacji. A po trzecie lubię tego typu literaturę. Przeczytałem, więc „Browar” i od razu siadłem i napisałem (nie wiem, jak to nazwać) recenzję, analizę, rozbiór. W każdym razie napisałem i wysyłam…


Jeżeli zdecyduje Pan o zamieszczeniu tego tekstu, to bardzo proszę o zachowanie moich personaliów do wiadomości Redakcji.


LETNI „BROWAR” TOMKA P. CHENCZKEGO


„Można i tak, można i tak” – jak mówi anegdota o handlarzu maścią na szczury, który zachwalał jej niebywałą skuteczność tym, że po złapaniu szczura wystarczyło oną maścią posmarować mu ogon, a dany szczur lądował w ciągu kilku godzin w szczurzym niebie, albo i piekle, a na uwagę potencjalnego kupca, że przecież gdy się takiego szczura już złapie, to przecież można takowego od razu „bez łeb” i gotowe…, tenże handlarz refleksyjnie skomentował zacytowaną na wstępie tego zdania frazę i spokojnie dalej zachwalał swój specyfik, wołając: „Maść na ściury! Maść na ściury!”


Przypomniała mi się ta anegdota o handlarzu antyszczurzą maścią, gdy przeczytałem 470 stron książki pt. BROWAR, którą napisał Tomek P. Chenczke, a wydawnictwo Wielka Litera mu ją wydało. Każdą książkę napisać „Można i tak, można i tak”, a nawet jeszcze inaczej… Tomek P. Chenczke napisał ją akurat chyba właśnie „jeszcze inaczej…” Jest to książka – że tak to określę – bogata. Bogata nie tylko w liczbę stron, ale w liczbę wątków, a przede wszystkim postaci. O ile wątki są różne, to postaci już nie, aczkolwiek są to i mężczyźni, i kobiety, będący w różnym, choć na ogół w podobnym wieku, a z pewnością – znowu – choć zdarzają się dwukrotnie starsi jedni od drugich, to wszyscy mocno doświadczeni przez życie i tacy, o których zwykło się mawiać, że z niejednego pieca chleb jadali.  Wszyscy oni są tymże „jadaniem” mocno zmęczeni, jak i zmęczona jest najczęściej ich garderoba.


A tutaj mamy absolutny i to światowy przegląd: od sweterka w „wyrazistym” kolorze, kupionego w przypływie odpływu zdrowego rozsądku za całe 350 funtów w londyńskim butiku, poprzez drogie koszule i jeszcze droższe garnitury, po garnitury tańsze znacznie, jak choćby np. ten za 350 zł, który został kupiony przez jednego z głównych bohaterów w przeddzień rozpoczęcia przez niego pracy w renomowanej kancelarii prawnej. A wiecie, co łączy tę całą kolekcję? A to, że wszystko na bohaterach wygląda tak, jakby wcześniej już ktoś w ich ubraniach albo spał, albo ich jakość pozostawiała wiele do życzenia mimo kwoty uwidocznionej na rachunku, której wysokość ma/miała tłumaczyć jej marka na metce. Oczywiście, można tez przyjąć, że bohaterowie BROWARU, to gromada abnegatów, ale jeżeli nawet, to z pewnością nie wszyscy… 


Idąc dalej „ciuchową” ścieżką, mamy różnego rodzaju prezentację wyrobów przemysłu i rzemiosła obuwniczego z połowy świata, bo to i mokasyny z frędzlami i bez, lakierki do smokingów (wydaje się, że niezłej firmy, bo wytrzymują wiedeńską bryję pośniegową w drodze do taksówki), cały przegląd tzw. adidasów (nie, nie – autor nie nazywa tak tego rodzaju butów, bo jest, co wynika z tego, co spod ręki mu wychodzi, znawcą wszelkich trendów modowych i dziwić się należy, dlaczego jeszcze nie zdecydował się na prowadzenie, wzorem np. Kasi Tusk lub Tomka Jacykowa blogu modowego), butów wyjściowych i na co dzień, krótkich i dłuższych, to znaczy wyższych, bo z cholewką, wsuwanych i wiązanych i to pod same kolana, na szpilce i płaskie… No, po prostu, tyle par butów, to ja widziałem ostatni raz w dawnym Domu Obuwia, mieszczącym się przed laty w jeszcze dawniejszym, a obecnie znowu tak się nazywającym, Domu Braci Jabłkowskich…


Co? Że dużo coś o tych ciuchach? Właśnie, prawda? A przecież BROWAR, to nie książka o modzie, a jeżeli nawet, to tylko trochę, więc? Muszę przyznać, że po przeczytaniu 470 stron tej książki, mogę powiedzieć tylko tyle, że NIE WIEM. Po prostu, nie mam bladego pojęcia, po co i dlaczego autor, Tomek P. Chenczke, tyle miejsca najpierw zmitrężył penetrując „salony mody”, poczynając od tzw. ciuchlandów, na wytwornych butikach i pracowniach obuwniczych i krawieckich bogów, kończąc, a potem tak wiele czasu poświęcił na czasochłonne polowanie na komputerowe czcionki, aby zapełniać półki, tzn. strony swego BROWARU, taką masą kompletnie zbędnych szczegółów garderoby przynależącej do każdej, ale to KAŻDEJ postaci, pojawiającej się w książce.


Tych postaci też jest caaała menażeria, a każda z tych postaci ma imię i nazwisko. No, może tylko jeden masażysta-imigrant figuruje jako Khalid, ale to w Belgii, a wiadomo, jaki tam mają stosunek do imigrantów, choć na zewnątrz, to wygadują różne wzniosłe hasła… A…, nie wiadomo też czemu autor pozbawił nazwiska jedną kobietę i jednego mężczyznę, którzy nie są – jak się okazuje w trakcie lektury – li tylko ozdobnikiem dla książki? Mało tego, nie da się ich też przegapić nawet w tłumie z uwagi na ich wzrost i sylwetkę. Oboje mają razem 4 metry wzrostu i muszą ważyć ze dwa cetnary z dobrym okładem. Mało tego, facet występuje jakby w dwóch wcieleniach i przez całą książkę przewija się jako niejaki Wiktor. Być może jego nazwisko było czymś w rodzaju tajemnicy państwowej i jego ujawnienie groziło autorowi śmiercią lub kalectwem? A może po prostu autorowi zabrakło inwencji do wykreowania owemu Wiktorowi jakiegoś nazwiska?


Że niemożliwe? A jak to? W życiu przeczytałem tysiące książek. Różnych, najróżniejszych… Ale tylko w jednej, jedynej występowało więcej, no, może nie bohaterów, co postaci. Pewnie ciekawi was, Drodzy moi Czytelnicy, a potencjalni konsumenci produktu Chenczkowego BROWARU, jaka to była książka? To była książka… telefoniczna! Taaak! T e l e f o n i c z n a! Tylko w niej nie mogłem trafić za wątkiem, bo co się przyzwyczaiłem do jakiejś postaci, to natychmiast pojawiała się nowa i nowa, i nowa… I tak jest w BROWARZE Tomka P. Chenczkego. Są tu Aborygeni, Australijczycy, Belgowie, Holendrzy, Szwajcarzy, Austriacy, cały wachlarz imigrantów skądkolwiek i zewsząd, wśród których nie mogło zabraknąć tych pochodzenia żydowskiego, no i Polacy…


Myślę, że ten kalejdoskop postaci jest spowodowany chęcią Autora ukazania co najmniej dwóch, trzech, a może i czterech procesów… Pierwszym jest z pewnością przeludnienie świata. Drugim – globalizacja. Trzecim – przenikanie się wszystkiego i wszystkich ze wszystkimi i z wszystkim. A czwartym – ludzka… małość, kierowanie się niskimi, niestety, pobudkami. Taaak! Tomek P. Chenczke w tym wypadku wie, co i o czym pisze. Bo Autor nie jest z tych, co o czymś piszą, bo wydaje im się, że coś tak właśnie wygląda. Nie! Tomek P. Chenczke WIE, jak to wygląda. WIE, bo jest, a raczej BYŁ jednym z tych ludzi, którzy te procesy, te mechanizmy poznali od wewnątrz. Bo Tomek P. Chenczke przez lata żył w takim świecie, żył w jego trybach. Był takiego, tego świata trybikiem. Może sam o tym nie wie i może właśnie dlatego  swoim „browarnianym” alter ego uczynił podświadomie Marcina Ziębę, który był dobrze zapowiadającym się prawnikiem, ale porzucił ten zawód (o tym, dlaczego, dowiecie się, czytając BROWAR), został dziennikarzem, ale i do tej profesji nie ma przekonania. Wypowiada gorzkie zdanie: „Jestem koszem na śmieci mojego zawodu”, ale nie wiadomo którego? A może tego byłego i tego obecnego? A może…


Oprócz kompletnie zbędnego przeglądu pt. jak ubierają się ludzie, podobnie zbędnych opisów udręki dalekich lotów samolotami i takichże opisów np. ilości włosów i jak ufryzowanych na głowach niemal wszystkich postaci książki czy też wnętrz rozmaitych samochodów, od tych bardzo zaniedbanych i tych wyglądających nieskazitelnie, Tomek P. Chenczke pomieścił w swym BROWARZE tyle gatunków piwa, tzn. tyle wątków, że jest ich chyba więcej niż gatunków piwa produkowanych na całym świecie. A wiadomo, że w takiej masie trafić się muszą i takie, co do których rodzi się tylko jedno pytanie – PO CO? Bo PO CO np. w BROWARZE kompletnie od czapy wątek jakiejś kuriozalnej organizacji feministycznej pod nazwą LIGA i to jeszcze przystrojonej w „ramię zbrojne”, czyli bojówkę o nazwie (o, bogowie! – litości!!!) „Odwet”? Czyżby Tomek P. Chenczke chciał w ten sposób zadrwić z takich organizacji i z ich ideologii? Jeżeli tak, to udało mu się to średnio. Bo PO CO cała ta mitręga z wędrówką prawniko-dziennikarza, czyli bohatera książki, śladami zamordowanej modelki? Czy tylko po to, żeby ukazać ciężki los dziewcząt z prowincji, które chcą „do miasta”? Bo PO CO męczenie się nad jakimś ni to dziennikiem, ni to pamiętnikiem tejże i poświęcanie mu kilkunastu stron książki, który czyta się z myślą, że może będzie tam zapis jakichś wydarzeń, które albo coś wyjaśnią, albo wręcz przeciwnie, a tymczasem… Po przebrnięciu przez te kilkanaście stron czytelnik dochodzi do wniosku, że PO CO to?


Jeżeli chciał coś przez to pokazać, to nie pokazał! Kropka! Poza rozmydleniem głównego wątku, który zresztą przytłoczony innymi ledwo zipie, zyskał jedynie zamiast rosnącego zaciekawienia, narastającą irytację czytelnika, w tym wypadku moją. Mało tego, niektóre wątki – jak ten, nazwijmy go, rodzinny modelki i ten o owej feministycznej organizacji – są niemiłosiernie rozwleczone, ich treść banalna, a ich zakończenie wydaje się bardzo sztuczne i takie, którego autor szukał na siłę… Tak jest też, niestety, z głównym wątkiem BROWARU, czyli z tym wszystkim, co wiąże się ze sprzedażą udziałów w nim przez twórców tegoż i „ojców” jego sukcesu rynkowego.


I tu do Autora, Tomka P. Chenczkego, mam największą pretensję! Bo znając mechanizmy, metody, procedury, sposoby postępowania poszczególnych ludzi, ich sposób myślenia, słowem – po prostu WSZYSTKO, albo prawie wszystko, co występuje w tego rodzaju transakcjach, prześlizgnął się nad tym niczym mistrz jazdy figurowej, ale czytelników zostawiając przy tym na lodzie bez łyżew! Tak się, nie robi. Przez to BROWAR robi się letni! A przecież wiadomo, czym jest letnie piwo i to podawane przy dzisiejszych upałach, które czytelnik MUSI wypić, kupując je. Tak się nie robi,


Takiego BROWARU polubić, niestety, nie mogłem i nie polubiłem. Niestety, bo odkładając książkę czułem rozczarowanie, a może nawet i zawód. I to jakby podwójny. Po pierwsze – wydaje się, że Autor oszukał swą pasję, którą bez wątpienia ma i o której z taką swadą opowiadał choćby w rozmowie pomieszczonej w weekendowym (24-26.07) numerze „Polska – The Times”. Po drugie – czuję, że oszukał siebie i nas, swoich czytelników. To pierwsze jest w dużej mierze „zasługą” osoby, która była redaktorem książki. Ewidentny trud Tomka P. Chenczkego za tej osoby sprawą zachował się niczym para, która miast napędzić maszynerię, uszła w gwizdek.  A teraz to DRUGIE…


Napisałem już, że Autor prześlizgnął się nad głównym wątkiem. Ale powracając do sformułowania o tym, że „oszukał siebie i nas” i wyjaśniając je, napiszę tylko, że Tomek P. Chenczke wie dlaczego tak postąpił, a ja się tego tylko mogę domyślać…


I jeszcze jedno… Wspomniałem wyżej o irytacji czytelnika. Może ona być wynikiem samej konstrukcji BROWARU. Mam tu na myśli pisanie książki metodą charakterystyczną dla układu scenariusza filmowego – ujęciami i to krótkimi, a do tego Autor przenosi czytelników, z miejsca na miejsce jakby przerzucał wory z ciuchami (sekondhendy  podbiły Polskę, niestety). Czytelnik nie zdąży przywyknąć do australijskiego rozpalonego słońcem „dustu”, a Autor pyrga nim do tonącego w bryi pośniegowej Wiednia, albo rzuca go z zamrożonej Warszawy na antypody do klubu dla tamtejszych dżentelmenów… Stąd ból głowy, a i influence jakoweś mogą się przydarzyć… Ale to też jest częściową winą wydawnictwa „Wielka Litera” i osoby redaktorującej BROWAR..


I to by było na tyle… To, co napisałem nie będzie – mam nadzieję – odebrane jako złośliwe krytykanctwo i czepianie się. Myślę, że do tej pory Autor od NIKOGO nie usłyszał naprawdę SZCZEREJ recenzji. Moja – mam nadzieję –  taką jest. Może i trochę złośliwa, ale na pewno bez złych intencji pisana! Wręcz przeciwnie. Tomek P. Chenczke pisarstwu chce się poświęcić, a ja chcę jedynie zaznaczyć na Jego pisarskich mapach mielizny, rafy i podwodne skały, które są, istnieją, ale – proszę mi wierzyć – pozostają niewidoczne dla niewprawnego (przepraszam za to „niewprawne”) oka… Byłaby wielka szkoda, a piszę to z PEŁNĄ świadomością, gdyby początkujący autor „rozbił się”, albo tylko nieco „uszkodził” przy następnym „rejsie”!


Moc serdeczności i życzeń wytrwałości,


(nazwisko znane redakcji)

W wydaniu nr 165, sierpień 2015, ISSN 2300-6692 również

  1. ŚWIATOWA RADA ZŁOTA INFORMUJE

    Popyt na kruszec spadł, ale nie w Europie - 13.08
  2. LIST W SPRAWIE LEKTUR

    Letni "Browar" - 10.08
  3. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Dzieło - 21.08
  4. IMR Z NES PHARMĄ

    Powrót do współpracy - 3.08
  5. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Wtorek, 18.08 – Snobizm na świerszcze
  6. POWSTANIE WARSZAWSKIE

    Pamięć patriotów - 3.08
  7. W OPARACH WIZERUNKU

    Nowi ludzie - nuworysze - 3.08
  8. A PROPOS...

    ...zostawiania w samochodach psów - 12.08
  9. WIATR OD MORZA

    Wieloryb a sprawa polska - 26.08
  10. LEKTURY DECYDENTA

    Apetyt na browar - 3.08
  11. I CO TERAZ?

    Ci odlatują, ci zostają - 10.08
  12. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Emigranci w służbie czynnej - 4.08
  13. PO PROSTU SZTUKA

    Wenecki sierpień Evy Chelmeckiej - 3.08