Established 1999

I CO TERAZ?

1 czerwiec 2015

Wydymani.PL - 22.06

Tytuł to jednocześnie nazwa nowej partii politycznej, której powstanie niniejszym zapowiadam – pisze Marek J. Zalewski.


Jej zlot założycielski odbędzie się – a jakże – na Stadionie Narodowym i na ów otaczających błoniach w Dniu Święta Czekolady (d. E. Wedel). Jednocześnie proszę Was, EDZ (Ewentualnie Drodzy Zgromadzeni), aby w sytuacji gdybym z jakichś powodów się nie stawił, zaczynajcie beze mnie…


Uważam, że TA partia (Wydymani.PL) ma znacznie większe szanse na sukces wyborczy, albo jakikolwiek sukces, od każdej innej partii, bo mniej lub bardziej wydymanym może poczuć się każdy Polak i każda Polka (Polka może nawet bardziej). To po pierwsze. Po drugie – gdy się rozejrzeć po tzw. scenie politycznej – to pojawił się jakiś taki trend na „nowe”. We wszystkich ugrupowaniach politycznych przede wszystkim poszukiwane są nowe twarze. Zaczęło się to przed wyborami prezydenckimi, gdy gra w „okrutnego marynarza” miała wyznaczyć kandydatów na kandydatów, którzy mieli zastąpić liderów i polec w nierównej walce z Bronisławem Komorowskim. Nawet w PSL, który w mniemaniu swych liderów jest partią z ponad stuletnim rodowodem, ten trend zwyciężył.


O rezultatach personalnych nie ma co rozprawiać, bo mamy je świeżo w pamięci. Warto jednak przypomnieć, że mieliśmy kilka rozczarowań i dwa wielkie zaskoczenia. Przy czym jedno było z gatunku „dwa w jednym”. Bo wygrana Andrzeja Dudy takim zaskoczeniem była, a drugim w tym „jednym” była przegrana Bronisława Komorowskiego. Tym naprawdę drugim był wielki sukces Pawła Kukiza. Wielu widziało już w nim przyszłego premiera po jesiennych wyborach, a co najmniej wicepremiera z ramienia koalicjanta PiS. Bo co do tego, że PiS wygra wybory panuje dość zgodne przekonanie.


Problem w tym, że premier/wicepremier in spe nie ma jeszcze partii, którą mógłby poprowadzić do kolejnego sukcesu. Swoje ugrupowanie ma natomiast kilka tysięcy miłośników jazdy na łyżwach, którzy stawili się na początku czerwca na warszawskim Torwarze, znanym powszechnie jako sztuczne lodowisko. Okazało się, że z jazdy na łyżwach nic nie będzie, ale skoro już się zjechano, to powołano do życia ugrupowanie o nazwie NowoczesnaPL. Wymyślił to Ryszard Petru, ekonomista-celebryta, komentujący to, co dzieje się w gospodarce polskiej i światowej, ale i przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Po co on to zrobił? Nie bardzo do końca wiadomo. Ale najpewniej po to żeby zgromadzić w Nowoczesnej PL tych, którzy zawiedli się na PO, a mimo tego zawodu do PiS im ciągle daleko. Zaś stanąć za Pawłem Kukizem też im jakoś mało wypada, choćby intelektualnie.


Gdy tak się rozglądam wokół i przyglądam temu i owemu, utwierdzam się w przekonaniu, że partia Wydymani.PL ma na dobrą sprawę wygraną w kieszeni. W zasadzie to i program jest niepotrzebny, bo przecież – jak słyszę, czytam i widzę – wydymani to po prostu MY wszyscy! Skoro Paweł Kukiz skrzyknął 20 proc. spośród wszystkich głosujących w pierwszej turze wyborów prezydenckich, mówiąc o rzeczach mało zrozumiałych dla większości z nich, to moje hasło „Wydymani przez wszystkich, łączcie się” staje się hasłem absolutnie uniwersalnym. Bo przecież każdy wie gdzie, kiedy, przez co i przez kogo wydymany został! Tak, czy nie? Oczywiście, że tak.


A program, gdy zapytają oń przedstawiciele mediów? Najpierw trzeba przejąć władzę od tych obwiesiów, którzy od ćwierćwiecza robią wszystko, aby partia Wydymani.PL miała miliony sympatyków, jeżeli nie członków. A gdy to, czyli przejęcie władzy, nastąpi, to my – wydymani, już ich urządzimy!!! A co? A kto nam zabroni? A kogo urządzimy? A wszystkich urządzimy!!! Od lewa do prawa i od prawa do lewa. Co tam Kukiz? On antysystemowy? Toż jego antysystemowość jest śmiechu warta! Wszak jego wyborczy sukces i to, że dzisiaj uważany jest przez jednych niemal za rozdającego karty, a przez innych co najmniej za przysłowiowy języczek u wagi, jest dowodem, że jest on wręcz „dzieckiem systemu”, a jego sukces tegoż systemu owocem. Nie inaczej!


Ale faktem jest, że jeden z systemików systemu się wali. W partiach systemu pilnujących, bieganina jak po pustym sklepie, a można nawet powiedzieć, że wrze. Wrze chaosem. W Platformie wymienili tych, których powinni wymienić już przed rokiem z okładem, a przynajmniej przy okazji ubiegłorocznej jesiennej zmiany premiera. Mnie najbardziej zaciekawił prof. Zembala, który zgodził się zostać nowym ministrem zdrowia… Bardzo to dla mnie ciekawe, co światowej sławy transplantologa skłoniło do tego, aby przejąć tekę od Arłukowicza? Przecież tak doświadczony lekarz i jednocześnie menedżer MUSIAŁ nie tylko zdawać sobie sprawę, ale po prostu MUSIAŁ wiedzieć, że w ciągu kwartału absolutnie NIC nie uda mu się zrobić i niczego poprawić zarówno z powodu inercji samego ministerstwa, jak i ustawodawczej ślamazarności Sejmu. Że ministerialny tytuł jest mu potrzebny do CV, bo nie chciał być gorszy od swego wielkiego historycznego poprzednika, prof. Religi?  Nie. O taką małość i próżność Profesora nawet nie podejrzewam. A więc, dlaczego? A może ma to związek bardziej z biznesową, aniżeli lekarską działalnością nowego ministra-profesora, o której to ciekawy materiał wydrukował dopiero co tygodnik „NIE”? Mam nadzieję, że coś na ten temat wie pani premier.


Pani premier wyzwała na debatę prezesa Kaczyńskiego, a w zasadzie każdego z PiS, kto zechce wyzwanie przyjąć. Bo okazało się, że pisowską Wunderwaffe, czyli kandydatką na następczynię Ewy Kopacz będzie Beata Szydło, matka i ojciec, a i akuszerka wyborczego sukcesu Andrzeja Dudy. Coś mi się wydaje, że ta kandydatura została wysunięta tylko po to, aby w razie konieczności panią Beatę odsunąć, oddając tekę premiera ewentualnemu koalicjantowi. Prezesowi Kaczyńskiemu nie uchodziłoby tak po prostu odstąpić komuś z innej partii fotela prezesa Rady Ministrów. A pani Beata Szydło, to zupełnie inna historia… I w ten oto sposób przedpole dla ewentualnego koalicjanta, który może postawić bardzo twarde warunki stoi otworem. A tym koalicjantem może być… PSL. Tylko w takim układzie jego lider może mieć jakieś nadzieje na fotel szefa rządu. Że na krótko? Pewnie tak, ale zawsze…


A w samym PSL przebąkiwano o zmianie lidera. Janusza Piechocińskiego miałby zastąpić minister Kosiniak-Kamysz, ale na partyjnej konwencji nie udało się zwolennikom takiego posunięcia nawet poszerzyć programu o taki wniosek. SLD sypie się z dnia na dzień, coraz wyraźniej pokazując, że samo przekroczenie progu wyborczego będzie dla Sojuszu nie lada sukcesem. Stąd podszyte rosnącym niepokojem poszukiwania partnerów do stworzenia wspólnych list wyborczych na jesień. Twój Ruch ustami swego twórcy, przewodniczącego i bodaj jednego z dwojga (obok wielkiej i zarazem ostatniej nadziei polskiej polityki, czyli Barbary Nowackiej) członków i jednocześnie współprzewodniczących, zapewnił, że „spokojnie, spokojnie…”, że swoje w wyborach zdobędzie i jeszcze pokaże. Aż strach – w tej sytuacji – się bać. Tym bardziej, że swego miejsca szuka dwóch „wygnańców”, jeden z SLD, a drugi z TR, czyli Napieralski i Rozenek. Im też się wydaje, że ciągle mają na plecach tornistry, a w nich buławy należne WIELKIM politykom.


I CO TERAZ? Czy w tej sytuacji może zabraknąć potencjalnych członków nowej partii? Nie może i nie zabraknie! Przed partią Wydymani.PL wielką widzę przyszłość. Bo i przeszłość potencjalnych jej członków wszak także wielka jest. A przyszłość może być jeszcze większa! Niestety…


MAREK J. ZALEWSKI


Komentarze: decydent.pl


Taśmowe pokłosie – 10.06


Sowa, a raczej u Sowy nagrywano. Stonoga upublicznił to, co mu – jakby powiedział Macierewicz – Chińczycy podrzucili na wycieraczkę, a co z prokuratury wyniósł… No właśnie – KTO? A jeżeli wyniósł, to jak do tego doszło? Bo nie chodzi o kilka kartek, ale podobno o ponad 2500, zgromadzonych w 20 tomach…


Przypomnijmy, że „aferę Sowy” od „afery Stonogi” dzieli rok z niewielkim okładem. Od czasu publikacji przez „Wprost” taśm nagranych w restauracji „Sowa i Przyjaciele” słyszeliśmy wielokrotnie, że sprawa zostanie wyjaśniona do… końca sierpnia ubiegłego roku. A tę datę podał ówczesny premier, Donald Tusk.


To, że nic z tego nie będzie, wiedziałem od samego początku, gdy zamiast zająć się tymi, którzy bredząc, jak w malignie i używając przy tym rynsztokowego języka, drwili z państwa, będąc za to państwo odpowiedzialni, zajęto się tymi, którzy – w kolejności – opublikowali skandaliczne rozmowy, a następnie tymi, którzy te skandaliczne rozmowy nagrali. Mało tego! Nagranych posłów, ministrów, prezesów tak byłych, jak i obecnych okrzyknięto i uznano za ofiary i pokrzywdzonych!!!


Toż to była drwina z opinii publicznej. Oto, za wszelką cenę wmawiano tejże opinii, że najważniejsze nie jest to, co ta zgraja politycznych kpiarzy i sobiepanków, mających się za elitę społeczeństwa (choć bardziej pasuje tu knajacka „elyta”) wygadywała przy stołach suto zastawionych wykwintnymi daniami i takimiż alkoholami na dokładkę opłaconymi nie ich prywatnymi pieniędzmi, ale naszymi, pochodzącymi z naszych podatków, ale ważne jest to, że te rynsztokowe i drwiące komentarze zostały nagrane! To i tylko to uznano za karygodne. Natomiast tych, co je nagrali i tych, którzy te nagrania upublicznili odsądzono od czci i wiary, oskarżając ich niemal o przygotowywanie zamachu stanu, co najmniej działanie na rzecz tajemniczych „ktusiów”, posługujących się – jak powiedział premier Tusk – „obcym” alfabetem.


To, co się potem działo było kolejną kpiną. Wiadomo, że pod dywan można zamieść wszystko. Jedyny problem, że ten dywan może okazać się za mały, zupełnie jak kołdra, która okazuje się za krótka w najmniej oczekiwanym momencie… Mistrzem zamiatania był Donald Tusk. To on grzmiał, a raczej grzmoty zapowiadał, ale tak naprawdę mówił „Polacy, nic się nie stało”, wszak macie ciepłą wodę w kranie.


Prokuratura z widocznym mozołem, ale nieustannie prowadziła śledztwo. Śledztwo, którego celem było oskarżenie dwóch kelnerów i jednego może i nieco szemranego tzw. biznesmena. Przesłuchiwała rzeszę świadków i tzw. pokrzywdzonych, innymi słowy ofiary swego zamiłowania do bredzenia przy nieliczeniu się z jego konsekwencjami. A to, co usłyszano, pracowicie spisywano i pakowano w teczki, a te z kolei udostępniano – jak twierdzi prokurator generalny Seremet – zgodnie z prawem pełnomocnikom tzw. stron. Zapewne ze względu na, hmm…, wagę sprawy i jej , hmm.., niewątpliwie niezwykłe jej skomplikowanie z prokuratury zamiast postanowień wychodziły jedynie kolejne decyzje o kolejnych terminach przedłużenia śledztwa.


Tymczasem pod dywanem było już za dużo. Gdy wydawało się, że w ogniu kampanii wyborczej, najpierw prezydenckiej, a teraz, już przestępującej próg, kampanii parlamentarnej, pozostanie tylko drapanie blizn po niedawnych ranach, inny tzw. biznesmen (według wielu, także podejrzanej konduity) okazuje się być tym, który zapalił pochodnię w składzie prochu…


Coś wisiało w powietrzu, bo jakiś miesiąc temu na rynku prasowym pojawiły się trzy nowe tygodniki z gatunku szmatławców lub – jak kto woli – tabloidów. Jeden to tygodnikowa wersja „Faktu”, drugi to tygodnikowa gadzinówka spod znaku „Gazety Polskiej” i trzeci, którego wydawcą jest… Zbigniew Stonoga. Tak, ten sam, którego w miniony wtorkowy wieczór aresztowano, w nocy przesłuchano i nad ranem wypuszczono, ale już z nakazami wynikającymi z postawionych mu zarzutów o upublicznienie czegoś, co było zakazem upubliczniania objęte.


I co? I się zaczęło! Nagle i nieoczekiwanie, niespodzianie i zaskakująco, gwałtownie i znienacka okazało się, że Seremet nie spełnia, że Arłukowicz nie uleczył służby zdrowia, że Biernat (na tego szkoda każdego słowa), że Karpiński już ma dość skarbu, że Cichockiego niewinne oblicze neutralizuje miast wyostrzać służby, że Rostowski nie dał rady radzić, że w końcu Sikorski okazał się jednak nie dość dostojny na marszałka Sejmu, że nie „dość…” jest jeszcze kilku wiceministrów… A co z Wojtunikiem, którego swego czasu zwykły „kapeć” mało nie przyprawił o zawał, tak samo gadatliwym, jak przenikliwym szefem anty-służby? A nie, Wojtunik jeszcze anty – pobędzie.


A kogo ci tzw. politycy rozczarowali? A panią premier Ewę Kopacz. 8, słownie OSIEM, miesięcy pani premier zajęło to, aby dojść do takiego wniosku… Ciekawe, bardzo ciekawe… A czy coś się przez te 8, słownie OSIEM, miesięcy zmieniło? Ooo… Wiele, bardzo wiele. Pani premier, będąca jednocześnie przewodniczącą partii, która od 8, słownie OŚMIU (tu 8 i tu 8, jakiż to zbieg okoliczności) lat z taką troską dba o dobro tego kraju, a której przedstawiciele prawdę o jego sprawach wypowiadać potrafią tylko przy restauracyjnych wystawnych spotkaniach opłacanych przez naiwnych podatników, a więc tej pani premier nagle „spadły łuski z oczu”.


I CO TERAZ? Łapanka! Ratuj się, kto może! Tyyyle stanowisk do obsadzenia. Tyyyle odpraw do wzięcia po jesiennych wyborach. Szkoda tylko, że tak mało czasu zostało na korzystanie ze służbowych limuzyn dla nowych ministrów i wiceministrów.


I jeszcze jedno, Pani Premier. Ja NIE PRZYJMUJĘ Pani dzisiejszych przeprosin. Słowo „przepraszam” w ustach tzw. polityków i tzw. dziennikarzy, którzy od wieczornego Pani wystąpienia powtarzają je i się nim zachwycają, NIC dla mnie nie znaczy. A nie znaczy NIC, bo właśnie NIC w ich ustach nie znaczy!


MAREK J. ZALEWSKI


Komentarze: decydent@decydent.pl


Bez patentu – 1.06


Prezydenckie mamy z głowy. Jedni są zadowoleni, inni zatroskani, ci przerażeni, tamci zmieszani, a jeszcze innym oczy ze zdumienia jeszcze nie powróciły do oczodołów. Ale przecież nie brakuje i takich, którzy to WSZYSTKO mają – excuse le mot – w dupie…


Przed nami parlamentarne… Po nich pewnie odczucia wyborców będą podobne, ale niekoniecznie będą tożsame z tymi po tych wcześniejszych wyborach. Może kto inny będzie się cieszył, kto inny będzie przecierał oczy ze zdumienia, a jeszcze kto inny będzie tak smutny, a nawet jeszcze smutniejszy niż wtedy, gdy chował pod krzakiem na działce swego ukochanego psa. Tylko jedna część elektoratu będzie odczuwała to samo, co w maju. To ci, którzy mają WSZYSTKO – exscuse le mot – w dupie! Dla nich nic się nie zmieni. Bo inaczej, jak łysym z dwuwiersza Stanisława Leca, którym nic nie stoi i nic im nie wisi, to tym akurat WSZYSTKO leży (kalafiorem) i WSZYSTKO wisi. To wszyscy ci, którzy nie fatygują się do lokali wyborczych, bo albo nic nie uważają, albo nie mają na kogo głosować. A skoro tak, to po kiego się fatygować, odrywać się od zwykłych coniedzielnych zajęć lub np. wygaszać wcześniej działkowego grilla?


Tak czy owak, w październiku wybory tzw. parlamentarne się odbędą, a tzw. politycy i tzw. komentatorzy zajmować się będą sobą nawzajem tylko przy okazji jednej, a nie dwóch, jak w prezydenckich, turą. Ponadto w tzw. międzyczasie są wakacje. Całe dwa miesiące, które jedni z owych tzw. polityków i tzw. komentatorów uznają za dar z niebios, a inni już dziś wydają jęk zawodu, że tyyyle czasu na zmarnowanie… Ale za to po wakacjach wszyscy odpalą z impetem pary uchodzącej z rozszczelnionego nagle szybkowaru. O, my nieszczęśni, którzy będziemy skazani na to przedwyborcze wycie…


Ale cóż? Takie jest zbójeckie prawo demokracji? Chcieliśta demokracji, no ją mata! A może być ciekawie… Oj, może. I to już niebawem.


Wróćmy jeszcze na chwilę do niedawnych wyborów prezydenckich zakończonych katastrofalną klęską, ubiegającego się o reelekcję, Bronisława Komorowskiego i zwycięstwem „człowieka znikąd”… Sądzę, że większość je omawiających, nie dostrzega jednej niezwykle istotnej rzeczy. Otóż, wyniki tych majowych wyborów oznaczają sprzeciw, a nawet negację używanego przez znaczną część tzw. polityków określonego i zarazem oklepanego słownictwa, jak i bardzo specyficznego tonu oraz sposobu ich wypowiadania.


Wyborcy (szczególnie ci „od” Kukiza i Korwina) powiedzieli NIE takiemu słownictwu. Powiedzieli NIE epatowaniu – odmienianymi przez wszystkie przypadki – wolnością, osiągnięciami, jakimś złotym wiekiem, wszelką martyrologią, bezpieczeństwem, zagrożeniami, miauczeniem o obecność obcych w naszych granicach, zakupami broni itp. itd. Powiedzieli też NIE ciągłej egzaltacji, graniczącej z orgazmem, wokół domniemanych sukcesów polskiej polityki zagranicznej i kłamliwej interpretacji sukcesów gospodarczych. Bo te nie były rezultatem działalności państwa i jego funkcjonariuszy. Były one sukcesem poszczególnych ludzi, na co dzień ciężko pracujących. Osiągnęli je nie dzięki, ale w zasadzie wbrew polityce tego państwa, a nawet jakby jej na przekór. Masa ludzi, szczególnie młodych tych sukcesów ani nie widzi, ani tym bardziej nie odczuwa. Bo to państwo nic dla nich nie zrobiło, ale za to wiele uczyniło dla obcych, dla tzw. inwestorów zagranicznych. A oni nic temu państwu nie zawdzięczają. Bo dla nich samoloty do Londynu są odpowiedzią na pytanie, co fajnego jest na polskich lotniskach…


Paweł Kukiz to zrozumiał. Od dawna rozumie to Janusz Korwin Mikke. Kompletnie zatracił rozumienie czegokolwiek z młodzieżowego oglądu świata Janusz Palikot. Miał on wielką okazję zbudować coś naprawdę wielkiego, gdy przed czterema laty z małym okładem tworzył swój Ruch. Ale zamiast zająć się czymś naprawdę ważnym, uznał, że najważniejsze dla Polski i Polaków (tych młodych, głównie dzięki którym zdobył dziesięć procent mandatów w Sejmie) są związki partnerskie i marihuana… Na dokładkę popełnił i ten błąd, że projekt ustawy o związkach partnerskich pozwolił – a jeżeli tak wymyślił, to tym gorzej – przedstawiać, co prawda jednemu z najlepiej ocenianych posłów polskiego Sejmu, posłowi Biedroniowi, ale będącemu również przedstawicielem tzw. mniejszości seksualnej. Efektem było to, że w Polskę poszło, że ta ustawa to homoseksualny ukłon i nic poza tym! Podobna niezręczność, a może raczej arogancja i dezynwoltura została zaprezentowana przy próbie przeforsowania legalizacji marihuany.


Ale ci, co zrozumieli, jakby podlali więdnący kwiatek. Jakby obudzili zahipnotyzowanych. Stąd blisko 25 proc. głosów zebranych w I turze wyborów prezydenckich dla tych, co mienili się antysystemowcami. Czy zdąża się oni zorganizować w ciągu najbliższego kwartału? Nie jest to niemożliwe. Rozbudzone zostały emocje i nadzieja na to, że tym „palantom” z Wiejskiej i z Krakowskiego można odmierzyć na łokciu. A wtedy… Płaczom i zgrzytaniu zębów nie będzie końca.


I CO TERAZ? Można zacząć wyglądać nadchodzących zmian. Można nasłuchiwać zbliżającej się ich nawałnicy. Można też przyłączyć się do idących po zmiany i stać się cząstką nawałnicy. Nikt nie ma patentu na dokonywanie zmiany. Jeżeli Platforma Obywatelska jeszcze tego nie dostrzegła, to jej katastrofa jest bliska. Jeżeli z kolei w Prawie i Sprawiedliwości uważają, że aby ZMIENIAĆ wystarczy ZAMIENIAĆ prezydenta Komorowskiego na prezydenta Dudę, premier Kopacz na premiera Kaczyńskiego, gen. Kozieja na Macierewicza itd. itp., to PiS także rozpłynie się w politycznym niebycie.


I to by było na tyle. To znaczy na teraz…Do miłego.


MAREK J. ZALEWSKI


Komentarze: decydent@decydent.pl

W wydaniu nr 163, czerwiec 2015, ISSN: 2300-6692 również

  1. DIAMENT DIAMENTOWI NIERÓWNY

    Nie daj się oszukać, jak Napoleon III - 18.06
  2. TURYSTO! PIJ!

    Whisky przyciąga do Szkocji - 19.06
  3. HANDEL PALIWAMI

    W obronie uczciwych przedsiębiorców - 15.06
  4. RYNEK SZTUKI

    Jak zostać znanym artystą? - 11.06
  5. LEKTURY DECYDENTA

    Rewolucyjna teoria ewolucji - 8.06
  6. A PROPOS...

    ...Amerykanów w Polsce - 15.06
  7. W OPARACH WIZERUNKU

    Psychologia neofity - 1.06
  8. I CO TERAZ?

    Wydymani.PL - 22.06
  9. PREKURSORZY MEDYCYNY cz. 2

    Leonardo - mistrz genialnego oka - 1.06
  10. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Migracja a solidarność - 24.06
  11. WIATR OD MORZA

    Forsa na wakacje - 16.06
  12. KONFEDERACJA LEWIATAN

    Obawy o e-faktury - 11.06
  13. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Składamy mozaikę - 15.06
  14. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Poniedziałek, 29.06 – Nie z tej ziemi