Established 1999

I CO TERAZ?

1 czerwiec 2014

Czekamy na wisienkę - 25.06

No, brawo! Państwo zamieniło się w magiel, a w każdym razie wygląda na to, że zarządzane jest przez ludzi, którym najmilsza jest atmosfera magla. To jedno. A drugie, to ogromne ról pomieszanie… – pisze Marek J. Zalewski.


Zacznę jednak od anegdoty… Mojemu przyjacielowi ukradziono kiedy, kiedy, czyli dawno, znaczną sumę pieniędzy. Przyjaciel udał się czym prędzej na pobliski posterunek policji, gdzie chciał złożyć doniesienie o przestępstwie i doznanej w jego wyniku szkodzie. Policjant, a jakże, przyjął poszkodowanego, odpytał o jego niemal całe drzewo genealogiczne i zapytał: Panie Krzysztofie (bo mojemu przyjacielowi tak właśnie na imię), a skąd pan miał tak znaczną sumę pieniędzy? No, miałem – odrzekł Krzysztof. No, tak – na to policjant – ale skąd pan je miał, te pieniądze? Miałem je w teczce w kopercie, po przyjściu do domu wyjąłem kopertę z teczki i położyłem na parapecie… Panie Krzysztofie – na to policjant – ale skąd te pieniądze, co miał je pan w tej kopercie? Na to Krzysztof, że rano wyjął je z szuflady, włożył do koperty, kopertę do teczki i… Panie Krzysztofie, my się nie rozumiemy, bo ja się pytam – dociekał zirytowany policjant – skąd pan miał te pieniądze, co to je pan miał w szufladzie? Krzysztof chwilę się zastanowił i powiedział: proszę pana, jak sobie przypominam, to one zawsze tam były… i opuścił posterunek, wiedząc, że owe pieniądze są bezpowrotnie stracone…


Dlaczego zacząłem od tej anegdoty? A dlatego, że politycy PO, eksperci od służb i część publicystów zachowuje się jak ten policjant. Oto bowiem, zamiast analizować to, co jest na taśmach, dlaczego na nich jest właśnie to, dlaczego spotykają się akurat ci ludzie i o co im tak naprawdę chodzi, jakie to ma znaczenie dla tego wszystkiego, co działo się, dzieje się i będzie się działo, wszyscy ci ludzie zachowują się jak ten policjant. Bo interesuje ich to, kto nagrał te rozmowy i na czyje polecenie? A to, jak i to skąd Krzysztof miał te pieniądze, jest w tej chwili najmniej ważne!!!


Dlaczego? Bo spodziewam się, ba, jestem pewien, że rozwiązanie będzie KOMICZNE, zgodnie z tym, co swego czasu, przy szczególnej okazji powiedział Bronisław Komorowski: jaki prezydent, taki zamach… Czyli okaże się, że nie jest to perfidna prowokacja, ani działanie „wiadomych ośrodków pod płaszczykiem”, ani też jakaś wysublimowana akcja ze ściśle określonym celem. Ale o to mniejsza… Chociaż… Właśnie z wystąpienia premiera Tuska dowiedziałem się, że gdyby nie węgiel w Składach Węglowych SA i inny, niż polski, alfabet, to nikt nikogo by nie podsłuchiwał, a już z pewnością nie prominentnych polityków partii, której przewodzi sam premier. No nie, ręce opadają… Ale, że powtórzę, o to mniejsza…


Należy natomiast rozdzielić trzy sprawy! Pierwsza to – KTO nagrywał? (gdy to będzie wiadomo, reszta jest banałem…) I ta winna iść swoim tokiem! Bo to jest przestępstwo, zgodnie z KK. Druga to konieczność znalezienia odpowiedzi na pytanie – jak to jest/było możliwe dokonanie tych nagrań. Chodzi o OKOLICZNOŚCI lub OTOCZENIE, jak kto woli. Tragikomiczne jest to, że z taką łatwością można nagrać osoby, które USTAWOWO mają przyznaną ochronę, w tym kontrwywiadowczą! Kto za tę AMATORSZCZYZNĘ odpowiada? Oto jest PYTANIE! Kto w tych – na psa urok – służbach pracuje? Oto jest drugie PYTANIE!


I sprawa trzecia, która najbardziej interesuje i porusza opinię publiczną, a wraz z nią mnie… Otóż, mnie interesuje HIPOKRYZJA, DWULICOWOŚĆ, MAŁOŚĆ, DWUZNACZNOŚĆ, CYNIZM naszej BEZKLASOWEJ klasy politycznej! Tych spraw nie można MIESZAĆ!


Tym bardziej, że obserwujemy ogromne ról pomieszanie… Oto, były wicepremier, a dziś wzięty adwokat zastępuje zieloną lamówkę swej togi lamówką czerwoną przeznaczoną dla tog prokuratorskich i peroruje w telewizji o tym, z jakich paragrafów by skorzystał, aby postawić zarzuty dziennikarzom „Wprost”… Oto, wybitna publicystka opiniotwórczego tygodnika, znana też z radia i telewizji przywdziewa szaty Katona i odsądza od czci i wiary konkurencyjny tygodnik… Oto, znani socjologowie z tytułami profesorskimi stają się adwokatami polityków… Oto, sami politycy dwoją się i troją, aby w pocie czoła utopić w powodzi niepotrzebnych słów sedno sprawy. Oto, rozmowy nagranych polityków nazywa się „prywatnymi”, gdy nagrania nie pochodzą z rozmów z napotkaną sąsiadką, ani imienin u wujka Henryka, ale były to nagrania rozmawiających ze sobą FUNKJONARIUSZY państwowych, którzy na spotkanie jadą służbowymi samochodami i płacą za wikt… SŁUŻBOWYMI kartami kredytowymi…


Teraz, gdy mleko się wylało, to trzeba wziąć szmatę i POWYCIERAĆ!!! A wskazywanie – jak w znanej anegdocie sprzed lat – że „u was to Murzynów biją”, czyli publiczne szukanie autorów, a nie aktorów tej podsłuchowej farsy (AUTORÓW, powiadam, a nie AKTORÓW) jest bisowaniem tej farsy bez zachęt ze strony publiczności! Tylko jedna litera różnicy w tych wyrazach, ale ta jedna wystarczy, aby zorientować się, kto jest poważnym politykiem, kto tylko politycznym kuglarzem! Niestety, wszystko wskazuje na to, że tych drugich jest zatrzęsienie, a tych pierwszych… Ja ich jakoś nie dostrzegam. Donald Tusk w swym środowym (25 bm.) wystąpieniu w Sejmie odniósł się JEDYNIE do… obscenicznego języka, którym posługiwali się nagrani politycy, a zakończył swe wystąpienie wnioskiem o wotum zaufania dla swego rządu. Ręce opadają!!! Oto, słowa, powszechnie uważane za nieprzyzwoite, mają być powodem do głosowania nad istnieniem rządu! Ręce opadają!


 


Podobnie minister Sikorski.. Na Twitterze odniósł się tylko do tego, że nigdy nie był w knajpie u Sowy… (nagranie pochodzi z Amber Roomu w Pałacyku Sobańskich, siedzibie Polskiej Rady Biznesu). Ręce opadają!!! Larum grają, a platformersi z Donaldem Tuskiem na czele, szukają potencjometru, aby je wyciszyć. To dowód na fundamentalny brak rozeznania w tym, jak postępować w sytuacji krytycznej.


 


Jeżeli chodzi o ocenę naszych stosunków ze Stanami i naszego (Polski i polskich polityków) stosunku do Stanów dokonaną przez min. Sikorskiego, to zgadzam się z nią CAŁKOWICIE. I za tę gorzką prawdę, jakże potrzebną (!), Ministrowi dziękuję. Inną sprawą jest to, że Jego słowa wypowiedziane podczas „prywatnej kolacji” świadczą albo o amatorszczyźnie RS, bo minister MUSI uważać na KAŻDE wypowiadane słowo i w KAŻDYCH okolicznościach!, albo może RS chce/chciał zwrócić uwagę na oczywiste BŁĘDY w polityce zagranicznej, którą nakreśla prezydent i rząd, a minister tylko realizuje? Może wyjdzie nam (Polsce) na zdrowie, gdy Waszyngton zorientuje się, że nie jesteśmy „palcem robieni” i zdajemy sobie sprawę z ich gierek, że mamy swoje zdanie o ich poklepywaniu po ramieniu i robieniu nas w balona….


 


I CO TERAZ? Nasłuchujemy… Nie, nie podsłuchujemy, ale nasłuchujemy. A nuż coś się jeszcze wydarzy. Myślę, że czeka nas jeszcze jakaś „wisienka na torcie”, ale nie jako nagroda, ale rezultat, jak mawiał nieodżałowany Kisiel. Póki co…


 


MAREK J. ZALEWSKI


**********


Polacy, nic się nie stało – 17.06


Treść wystąpienia premiera Tuska w poniedziałkowe popołudnie świadczy o tym, że remanent wypadł zadowalająco. Gdy w miniony piątek pojawiły się zapowiedzi tego, co zamieści tygodnik „Wprost” w poniedziałek, pomyślałem, że tytuł tej rubryki jest bardzo dobrym tytułem dla felietonowego komentarza, który miałem zamiar napisać. Ale po poniedziałkowej konferencji prasowej premiera Tuska, okazało się, że jako tytuł znacznie trafniejszy jest znany okrzyk kibiców…


W międzyczasie było jeszcze niedzielne stanowisko Narodowego Banku Polskiego, które dało premierowi asumpt do takiego, a nie innego ułożenia treści swego poniedziałkowego wywodu. Z oświadczenia NBP wynika bowiem, że do spotkania miało dojść z inicjatywy prezesa Marka Belki, a jego celem było „omówienie zagadnień związanych z bezpieczeństwem obrotu gotówkowego”, co polegało, m.in. na zapoznaniu ministra Sienkiewicza z planem wprowadzania nowych banknotów oraz wynikach przetargu na produkcję monet 1, 2 i 5 groszowych. A to, co podaje „Wprost” jest już bardziej prywatną częścią spotkania…


Skoro tak, to dlaczego o tych sprawach na dobrą sprawę nie ma prawie śladu w tym, co wydrukował „Wprost”? Prawie cała rozmowa toczy się bowiem wokół kłopotów budżetowych i dotyczy tego, w jaki sposób NBP może wspomóc rząd. I to mnie najbardziej zastanawia…


Zastanawia mnie, dlaczego bardzo późny wnuk autora Trylogii i świeżo upieczony (powołany w lutym, a nagrania dokonano w lipcu) minister spraw wewnętrznych, Bartłomiej Sienkiewicz spotykał się z prezesem NBP, Markiem Belką i rozmawiał z nim o tym, co może zrobić NBP, aby zmniejszyć deficyt w budżecie państwa! Zastanawia mnie co lub kto sprawił, że prezes NBP o budżecie państwa rozmawia z ministrem MSW? To przecież tak, jakby minister sportu rozmawiał z szefem Instytutu Meteorologii o tym, jak on może wpłynąć na pogodę, aby uprzyjemnić życie ministrowi środowiska! Że to kuriozalne? Ależ, oczywiście! Ale wcale nie mniej niż nagrane spotkanie u Sowy. Ergo – z czyjego polecenia minister BS był na spotkaniu z prezesem MB? Czy do spotkania nie mogło dojść z inspiracji premiera Tuska, którego BS jest bliskim znajomym i któremu zlecił delikatną misję.


Oczywiście, redakcja mogła nagrania zmanipulować albo zrobili to ci, którzy nagrania „przygotowali”, bo temat, który miał być – jak chce NBP – przedmiotem rozmowy, mógł się wydać mało interesujący. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że oświadczenie NBP jest de facto kołem ratunkowym rzuconym przez prezesa Belkę zarówno ministrowi Sienkiewiczowi, jak i premierowi Tuskowi. I bardzo pięknie, ale… Dlaczego prezes w towarzystwie swego najbliższego doradcy spotyka się z ministrem na gruncie, nazwijmy to, neutralnym, czyli w restauracji i to takiej, której nie zna, bo nigdy przedtem w niej nie był? Natomiast jest ona doskonale znana politykom PO… Nasuwa się zatem wniosek, że miejsce proponował minister Sienkiewicz. Prezes Belka na to przystał, uznając zapewne, że skoro tak, to lokal musi być „sprawdzony i obstawiony”. I był, ale ciekawe przez kogo, bo z całą pewnością nie przez ochronę ministra… Poza tym, skoro inicjatorem spotkania był prezes NBP, to dlaczego nie zaprosił ministra do siedziby NBP, gdzie i dokumenty pod ręką, i wzory banknotów, a może i one same pod ręką? Pominę fakt, że czy na Rakowieckiej (MSW), czy na Świętokrzyskiej (NBP) takie spotkanie byłoby znacznie tańsze niż to w knajpie u Sowy, bo tylko auta jednego z uczestników spotkania i jego ochrony (mają ją obaj) spaliłyby benzynę, a i wyszynk w siedzibie wliczony jakby w koszty…


Należy zwrócić uwagę, że wbrew temu, co powtarzają niektórzy politycy i komentatorzy, nie było mowy o nakłanianiu nikogo do łamania prawa. Mowa była jedynie o konieczności zmiany ustawy o Narodowym Banku Polskim, jeżeli miałby on bardziej aktywnie włączyć się do ograniczenia deficytu budżetowego. Jest to o tyle ciekawe, że zgodnie z tym, co uparcie twierdzą premier i jego ministrowie, sytuacja polskiej gospodarki jest wyśmienita i cała UE nam tego zazdrości. Z nagrań wyłania się natomiast nieco inny, mniej różowy obraz, skoro trzeba kombinować wokół NBP, aby wziął bardziej czynny udział w kształtowaniu polskiej gospodarki. Prezes Belka powiedział, że musi nastąpić zmiana na fotelu ministra finansów, który musi opuścić Jacek Rostowski, a jego miejsce ma zająć „techniczny, niepolityczny” kandydat. A poza tym prezes Belka jednoznacznie stwierdza, że jego partnerem musi być ten, „kto nazywa się Prezes Rady Ministrów, a nie Minister Finansów”. Znaczy to, że Marek Belka chce mieć kontakt z jedynym prawdziwym decydentem.


Ale to, że minister spraw wewnętrznych spotyka się z prezesem banku centralnego to mniejsza. Temat, zgodnie z oświadczeniem biura tergo drugiego też nie stanowi sensacji sam w sobie, ale… Ale miejsce i styl omawiania spraw już tak, a to, że wszystko (czy aby na pewno?) zostało nagrane i upowszechnione – tym bardziej. To już sensacja i jako taka budzi oczywiste zainteresowanie. Tym bardziej, że stawia to pod dramatycznym znakiem zapytania jakość ochrony najważniejszych urzędników i omawianych przez nich spraw. I tym bardziej, że opublikowano też rozmowę ministra z wiceministrem, w której ten pierwszy, tonący w kłopotach z uwagi na ciężar naręcznego zegarka konsultuje tego drugiego o to, czy aby służby skarbowe nie depczą zbytnio po piętach jemu, a szczególnie jego żonie. I to też nie jest wszystko, bo podobno jest jakaś rozmowa pani wicepremier z szefem jednej z ważniejszych, jeżeli nie najważniejszej wyspecjalizowanej służby państwa. Są też nagrania ze spotkań „najbogatszego Polaka”, jak go powszechnie nazywają media, z szefem NIK oraz z jednym z ministrów…


Podobno tych nagrań jest więcej… Jeżeli tak, to rozmowy kogo z kim dokumentują i o czym? Tego, póki co, nie wiemy, ale… Ale może to tylko wierzchołek góry lodowej, o której wiadomo, że na powierzchni widać tylko 1/7 jej objętości? Aż strach się bać…


Premier, którego minister zapewne za jego poduszczeniem, przyzwoleniem, wiedzą (niepotrzebne skreślić) spotyka się z prezesem banku centralnego, na wieść o tym, że nagrania z tego i wielu innych, równie spektakularnych spotkań wielu innych polityków, tenże premier reaguje w sposób co najmniej zagadkowy.. Bo, oto zamiast wrócić do Warszawy, oświadcza jedynie, że swoje stanowisko przedstawi popołudniem w poniedziałek… A co w międzyczasie? Pewnie wszystkim, tym bardzo ważnym, tym mniej i tym całkiem mało ważnym platformersom nakazano szybko i dokładnie zrobić rachunek sumienia pod kątem gdzie, z kim, kiedy i o czym rozmawiali…


Treść wystąpienia premiera Tuska w poniedziałkowe popołudnie świadczy o tym, że remanent wypadł zadowalająco. Mam jednak nieodparte wrażenie, że wisienka na torcie lub – jak kto woli – odbezpieczony granat w kloace gdzieś tkwią, a ich „objawienie się” jest uzależnione od reakcji Donalda Tuska. A ta reakcja była najwyżej letnia. Donald Tusk po raz kolejny udowodnił, że umie znaleźć się w sytuacji kryzysowej, umie dokonać analizy źródeł (nic dziwnego, wszak z wykształcenia jest historykiem i badanie źródeł należy do jego warsztatu) i ocenić ich merytoryczną i propagandową wartość. Analiza ta skłoniła go do zajęcia stanowiska, że „Polacy, nic się nie stało!”…


Czy faktycznie, to się dopiero okaże, albo – jak mawiał pewien chiński mędrzec – zobaczymy… Zobaczymy, czy wisienka na torcie się pojawi lub czy granat w kloace wybuchnie…


MAREK J. ZALEWSKI




Ano właśnie – 11.06


Dzisiaj proponuję garść refleksji a propos wydarzeń, które w minionym tygodniu zwróciły moją uwagę. Dotyczą one różnych spraw, ale wszystkie one nas dotyczą… – pisze Marek J. Zalewski. Zacznijmy od kolejnych przejawów tego, że aparat państwa w naszej ukochanej Bolandzie działa, ale nie funkcjonuje…


Oto prof. Chazan, ginekolog i dyrektor publicznego (czyli NIE prywatnego) szpitala w Warszawie, który ZMUSZA swym postępowaniem kobietę do urodzenia dziecka, które z uwagi na wady wrodzone (brak mózgu, kości czaszki, etc.) umrze zaraz po narodzinach, bo tzw. deklaracja sumienia (kompletnie „chory” wynalazek środowiska lekarskiego) nie pozwala mu na dokonanie aborcji. Ale prawo nakazuje w takim wypadku wskazanie ośrodka/lekarza, który taki zabieg przeprowadzi. Prof. Chazan ma jednak prawo w głębokim poważaniu, bo swym celowym działaniem sprawił, że usunięcie ciąży było już niemożliwe z uwagi na upływ czasu. Prof. Chazan popełnia przestępstwo. I co? I NIC! Nikt nie reaguje! Litera prawa pozostaje MARTWA!!!


&


Drugi przykład, to matoł w BMW 3M, który zrobił sobie tor wyścigowy z ulic Warszawy i 36 km pokonał ze średnią prędkością… 177 km/h, „pokonując” przy okazji 16 kamer ulicznego monitoringu. Pochwalił się tym – a jakże – na Facebooku. Pomijam fakt, że go nie zatrzymano w trakcie tego bandyckiego wręcz wyczynu, a jestem pewien, że co najmniej kilku kierowców, których wystraszył, usiłowało dodzwonić się na nr 112, ale o tym, że jest to mało możliwe wiedzą wszyscy, którzy choć raz próbowali… To zresztą kolejny przykład na to, że państwo działa, ale nie funkcjonuje, bo numer jest, ale…, a przecież w całej cywilizowanej Europie ten numer DZIAŁA i FUNKCJONUJE. Nie zareagował NIKT z tych, którzy mają podgląd z kamer monitoringu. Pytanie – ZA CO ONI biorą pieniądze???!!!


Mało tego, nie zareagowali policjanci, obok których ten półmózg w M3 przemknął z rykiem silnika, mając „na szafie” koło 200 km/h! A przecież, jeżeli nie mogli go zatrzymać, ani puścić się za nim w pości, to ich PSIM (a kysz!!!) obowiązkiem było powiadomić kogo trzeba, że ktoś gna na złamanie karku, grożąc innym uczestnikom drogi śmiercią lub kalectwem. I co? I NIC!!! Policja była łaskawa zacząć coś robić, gdy zrobiła się wrzawa internetowa i film nakręcony przez pasażera tego półmózga był dostępny wszędzie. I co? I NIC!!! Okazało się, że ten matoł z M3 jest policji doskonale znany i od dawna sobie z niej kpi! A może on nie taki matoł i półmózg? A może on to robi po to, aby palcem wskazać kretynizmy, których w Bolandzie nieprzebrane mnóstwo? Ergo – a może w tym jego szaleństwie jest metoda? A może…


&


Sąd zamroził aktywa Orlen Lietuva (właściciel rafinerii w Możejkach) – podał Onet…
Tak się kończą nie gry, ani nawet gierki, ale giereczki polityczne, którymi podszyta była POLITYCZNA decyzja kupna litewskiej rafinerii od holenderskiej spółki. Posłusznym menedżerem, który wykonał polecenie było cudowne dziecko polskiego menedżeryzmu… IGOR CHALUPEC! Wicepremier Steinhof nie protestował, gdy zapadała ta KRETYŃSKA decyzja!


A przecież była ona w rodzaju tych „na złość mamie się przeziębię”. Nikt się nie zastanawiał dlaczego ktoś sprzedaje rafinerię. A my przebiliśmy Rosjan i wypłaciliśmy ponad 2 500 000 000 $!!! Rosjanie – ich reakcja była do przewidzenia –   wyłączyli zasilający rafinerię rurociąg pod pozorem remontu (trwa do dzisiaj), a Litwini zdemontowali 20 km specjalnego toru kolejowego, którym produkty rafinerii były transportowane do portu. W rafinerię wpompowano kolejne miliardy m.in. po to, aby przystosować ją do przerobu ropy innej niż rosyjska, która jest znacznie bardziej zasiarczona.


Wszystko to doprowadziło do tego, że rafineria co roku generuje GIGANTYCZNE straty. A dzięki „zręczności” naszej dyplomacji nie potrafimy z Wilnem niczego załatwić, choć rafineria jest… największym pracodawcą i największym płatnikiem podatków na Litwie!!! To jedna z większych, wręcz skandalicznych KOMPROMITACJI polskich polityków, świadczących o ich niekompetencji i nieudolności!!! A wisienką na torcie jest to, że dzisiaj nikt tej rafinerii od Orlenu nie chce kupić i NIE KUPI! Ergo – podarte zostały MILIARDY, a GDZIE WINNY?


&


Na jednym z portali znalazłem tekst o nieprzydatnych, a nawet wręcz zbędnych, żeby nie powiedzieć „głupich”, jak je nazwano we wspomnianym tekście, gadżetach, które producenci samochodów upychają w swych produktach, twierdząc, że bez nich ich produkt nie zadowoli właściciela.


Wg mnie najgłupszym i absolutnie szkodliwym gadżetem jest ten, który sprawia, że silnik gaśnie, gdy auto na chwilę się zatrzymuje! Wbrew zapewnieniom producentów aut, które mają to w wyposażeniu, wpływa to na zwiększenie zużycia paliwa w mieście!. To po pierwsze. Po drugie – powoduje to wielokrotnie szybsze zużywanie się rozrusznika! Po trzecie – silnik samochodu częściej startuje „na sucho”, bo zaburzone jest jego smarowanie. Po czwarte – w aucie jest więcej podzespołów elektronicznych, co musi zwiększać jego awaryjność. Po piąte – najczęściej tego „niszczyciela” nie można wyłączyć, choć np. w samochodach BMW jest taka możliwość, choć i tu trzeba o tym pamiętać i robić to po każdym uruchomieniu silnika. Słowem ten gadżet jest TYLKO po to, aby auta psuły się znacznie częściej!!!


&


Order Orła Białego dla pani Hanny Suchockiej to wg mnie lekka przesada. Dlaczego? A dlatego, że najwyższym odznaczeniem państwowym nie należy odznaczać osób, których czyny stają się kłodami dla państwa i społeczeństwa. A takim czynem było bezprawne podpisanie przez ustępującą panią premier konkordatu! Bezprawne, bo uczyniła to, gdy – po przyjętym przez Sejm (min. Dyka „utknął” w toalecie na czas głosowania) wotum nieufności rząd pani Suchockiej nie miał prawa podejmować jakichkolwiek decyzji o charakterze przekraczającym zwykłe administrowanie.


&


Wieczór 4 lipca, czyli 25 rocznicy pierwszych wolnych wyborów do naszego parlamentu spędziłem dzięki zaproszeniu organizatora, miesięcznika „Polish Market”, w Teatrze Wielkim na symfonii „Polonia” Ignacego Jana Paderewskiego pod patronatem prezydenta Komorowskiego (choć jego samego nie było, bo w tym czasie nadawał podobno imię jakiemuś fragmentowi autostrady… hmm…). Symfonia dość smętna (powstała w 1903 r.), wykonanie przez orkiestrę Teatru Wielkiego pod Jerzym Maksymiukiem… powiedzmy, że nie najlepsze, a brzmienie orkiestry wg mnie paskudne.


Ale nie to najważniejsze. Ważne, że „Polish Market” przy sponsorskim wsparciu Totalizatora Sportowego zorganizował TAKI wieczór w dniu 25 rocznicy Czerwcowych Wyborów (piszę o nich z wielkiej litery, bo takie one były). Przykre było to, że wiele miejsc było pustych. Wiadomo było, że zajęte być powinny wszystkie, bo na zaproszeniu widniała informacja o tym, że miejsca będą przydzielane po pozytywnej reakcji na RSVP, czyli prośbę o potwierdzenie przyjęcia zaproszenia.  A przecież nie chodziło o samą symfonię, jakość wykonania, ale o ten Rocznicowy Dzień! Po koncercie koktajl, na którym rozmowy, rozmowy, rozmowy… W sumie bardzo miły i ciepły w atmosferze wieczór!


&


Przy okazji bytności prezydenta Baracka Obamy w Polsce, tak sobie pomyślałem o braku pomysłu strategicznego w naszej polityce zagranicznej i ciągłym wazeliniarstwie oraz lizusostwie w stosunku do Waszyngtonu. Żałosne to łykanie przez naszych „przywódców” tego amerykańskiego pustosłowia, na które nasi „przywódcy” i znaczna część tzw. ekspertów i publicystów reaguje składaniem solennych i tak samo bezsensownych deklaracji i zapewnień, że udostępnimy, że powitamy z radością, że wydamy więcej (na amerykański złom, oczywiście), że jesteśmy gotowi i takie tam… Ech… Ale było kilka jaskółek w relacjach z tej wizyty, bo pojawiły się uwagi wręcz kpiące z tego, co się działo… I bardzo dobrze!!!


&


I CO TERAZ? Ano właśnie…


MAREK J. ZALEWSKI


***********


I po ćwiartce – 6.06


Zbliżał się, nadszedł, minął… Ten dzień, dzień rocznicy wyborów parlamentarnych sprzed 25 lat, po których nic już nie miało być takie jak przedtem. Ćwierć wieku temu przypieczętowaliśmy rozpoczęcie czasu wolności, choć z konsekwencji tego nie bardzo wszyscy jednakowo zdawali sobie sprawę.


Z tej okazji były wspominki, uroczystości, wizyty, przemówienia, uściski, parady, pokazy i co tam jeszcze po stronie ma. Były też – a jakże – gwizdy, wygrażanie pięścią, połajanki, zgrzytanie zębów, niezrozumiałe uniki i pretensje po stronie winien. Ale gdyby tak nie było, to czy Polska byłaby Polską?


Co zyskaliśmy? Wolność wyboru. Od 25 lat możemy wybierać w zasadzie wszystko i spośród w zasadzie wszystkiego. A może jest też coś, co straciliśmy? Otóż, tak. Straciliśmy bardzo specyficzne poczucie pewności, które można też nazwać swoistym bezpieczeństwem. O ile w PRL-u byliśmy bowiem skazani raczej na brak wyboru, mając pewność, że jutro będzie bardzo podobne do dzisiaj, bo dzisiaj było identyczne jak wczoraj, o tyle w III RP jesteśmy dla odmiany skazani na ciągłe dokonywanie wyboru, a podświadomym uczuciem jest niepewność jutra, bo dzisiaj okazało się, co prawda podobne do wczoraj, ale wczoraj było zupełnie inne od przedwczoraj.


Ta PeeReLowska pewność polegała na tym, że w sklepie były – o ile akurat były – dwa rodzaje masła (tzw. czerwone i niebieskie), dwa rodzaje mleka (ze srebrnym i złotym kapslem), że rozpuszczalna była kawa Marago, że ziarnista była po prostu Kawa, że był jeden rodzaj sera Gouda… A był też taki czas, że mogliśmy mieć pewność, że w sklepach nic nie było, a jeżeli coś akurat „rzucili”, to pewne było, że kilka godzin spędzimy w kolejce.


Ale była tez pewność, że w całej Polsce ceny były takie same i jeżeli akurat kupiliśmy buty z fabryki w Chełmku w Pacanowie, to nie musieliśmy tego żałować, bo w Szczecinie czy w Pile takie same buty byłyby (o ile by w ogóle były) tańsze, ani nie musieliśmy podskakiwać z radości, że w tych miastach okazałyby się droższe. Tak było też z benzyną (a były jej trzy rodzaje: żółta, niebieska i czerwona, a kolor oznaczał liczbę oktanową; żółta miała największą), która o ile była, to wszędzie kosztowała tyle samo… Szkoły nie kombinowały z wyborem podręczników, bo we wszystkich szkołach i dla wszystkich klas w całej Polsce były te same zestawy podręczników, a jedyną różnicę stanowił kolejny rocznik nauczania i rodzaj szkoły (podstawowa, liceum, zawodowa, technikum). Że trudno je było dostać? Prawda, ale za to programy nauczania były na tyle stabilne, że np. młodszy brat mógł np. do IV klasy korzystać z podręczników starszej siostry, która była już w klasie np. VII.


A czy ktokolwiek miał jakiekolwiek obawy idąc do banku, załatwiając jakieś płatności, czy kupując coś na raty w ramach ORS (Obsługa Ratalnej Sprzedaży), lub opłacając cokolwiek w jakiejkolwiek instytucji, że jego wpłata wyparuje i będzie zmuszony płacić jeszcze raz za coś, za co już raz płacił? A ten, kto tamte czasy pamięta, widział lub słyszał, żeby milicjant nawet w pojedynkę obawiał się grupki chuliganów i ze strachu zaniechał interwencji? A czy rodzice obawiali się wypuścić dzieci na podwórko albo – co dzisiaj jest dość powszechne – do szkoły? Można powiedzieć, że jest ryzyko, jest zabawa, ale…


Że to była monotonia, że czasy były siermiężne ? Tak, była. Tak, były. Że to musiało być nieznośne? Może nie tyle musiało, co z pewnością mogło być nieznośne. Ale ta nieznośna monotonia polegała i na tym, że np. nie było takiej gehenny, jak dzisiaj z dostaniem się do lekarza, że nikt nie pytał o ubezpieczenie, bo wszyscy je mieli, a przynajmniej tak zakładano, że w zasadzie wszystkie lekarstwa kupowało się za grosze, bo tyle kosztowały te na receptę. Że trudno było je dostać? Niektóre tak, ale dzisiaj jest podobnie.


Ale tym, co w tej monotonnej pewności i siermiężnej codzienności było najważniejsze i co runęło, wywołując szok, z którym wielu nie może otrząsnąć się do dzisiaj, to była praca, a raczej zatrudnienie. Praktycznie każdy był gdzieś zatrudniony i miał tę pewność, że skoro dzisiaj idzie do pracy, to i jutro, i pojutrze tam pójdzie. Odbębniał te swoje osiem godzin, wracał, jadąc w niemiłosiernym tłoku pociągiem, tramwajem czy autobusem, do domu. A tam, po obiedzie, brał do ręki odłożoną przez panią kioskarkę (o ile miał tęże znajomą) popołudniówkę, w której do czytania było od czterech do ośmiu stron (w Warszawie były aż dwie: „Express Wieczorny” i „Kurier Polski”), a po, hmm…, lekturze włączał (o ile miał) telewizor, wybierając jeden z dwóch programów (to dopiero za Gierka, bo wcześniej był tylko jeden i to od II poł. lat 50.). I to był jeden z niewielu wolnych wyborów, którego Polacy dokonywali w tamtych czasach. Czasach słusznie minionych, czasach partii nieboszczki, jak określa się czasami PZPR, która po kilku przekształceniach znana jest dzisiaj jako SLD.


Ale czy to były czasy malowane tylko odcieniami czerni i szarości? Myślę, że nie. Prawdą jest, że dzisiaj żyje się bardziej kolorowo i łatwiej. Każdy, gdy go tylko na to stać, może jechać dokąd chce i na jak długo chce. Może nawet bez żadnych konsekwencji po ewentualnym powrocie osiąść na jakiś czas gdzie mu się żywnie podoba. Dzisiaj każdy Polak, dzięki temu, co stało się 4 czerwca 1989 roku jest obywatelem świata.


Dzisiaj to, o czym wyżej tylko wspomniałem, jest już historią. Wielu uważa, że ponurą. Ale wg mnie jest to ocena wypaczona. Bo o ile np. prawdą jest, że w kinach dzisiaj jest to, co w kinach całego świata i z niewielkim opóźnieniem od premiery, to za „partii nieboszczki” na ekrany polskich kin trafiały (z kilkuletnim nawet opóźnieniem) najlepsze produkcje światowe. Podobnie w księgarniach jest dzisiaj bajecznie kolorowo, ale ileż w tej ofercie pozycji wartościowych? A nakłady? Dzisiaj nakład 3 000 egzemplarzy uchodzi za… masowy. Autor, który sprzedał 10 000 egzemplarzy, to autor bestsellera. Za PeeReLu taki nakład był nakładem podstawowym, choć odczuwano notoryczny brak papieru na książki i gazety. Dzisiaj reglamentację papieru i w ogóle czegokolwiek trudno sobie wyobrazić. I to jest super!


Gdy spojrzeć na te minione 25 lat, to… serce roście – jak drzewiej mawiano! Polska jest inna. Na pewno zamożniejsza. Na pewno barwniejsza. Na pewno silniejsza i swobodniejsza. Czy mogłaby być jeszcze bardziej? Bardziej, niczym ptaszek pitu z „Opowieści Szeherezadka” Jeremiego Przybory, który tym się różnił, że miał jedną nóżkę bardziej? Z pewnością! Bo w ciągu tych 25 lat popełniliśmy całe mnóstwo błędów. Błędem była likwidacja PGR-ów, błędem była bałaganiarska prywatyzacja, w wyniku której uzyskano blisko pół biliona złotych, które zamiast przynajmniej w części przeznaczyć na fundusz emerytalny choćby dla tych, którzy ten majątek współtworzyli, roztrwoniono. Błędem były programy NFI oraz OFE, które pozwoliły wzbogacić się nielicznym. Błędem była prywatyzacja sektora bankowego w wyniku której ponad 80 proc. tegoż znalazło się w rękach zagranicznych inwestorów. Błędem było… Ale dajmy spokój. Tamtych błędów ani nie naprawimy, ani nie popełnimy ich powtórnie.


I CO TERAZ? Mamy naszą, demokratyczną, suwerenną, wolną Polskę. Zasłużyliśmy na nią, bo długo o nią walczyliśmy i długo na nią czekaliśmy. Ale czy, jak pisał poeta, mniej dzisiaj umiemy dla niej umierać, a bardziej dla niej żyć? Pewnie tak. Tym bardziej, że nie ma dzisiaj potrzeby umierania dla niej. W ciągu tych 25 lat staliśmy się istotnym elementem politycznej i militarnej układanki w Europie. Musimy dołożyć starań o to, aby powiązania w tej układance były silniejsze i efektywniejsze. A w tej materii zawsze będzie coś do zrobienia…


Tak czy owak, było co świętować 4 czerwca 2014 roku! Szkoda tylko, że tak wielu Polaków uznało, że nie jest to ich święto. Jeden z polityków dostał nawet alergii na Dzień Wolności i to do tego stopnia, że trafił do szpitala… Cóż, bywa i tak. Za kolejne ćwierć wieku będzie okazja do świętowania jeszcze bardziej okrągłej rocznicy. Że nie wszyscy wezmą udział w tym świętowaniu? Trudno. Ich wybór, choć może nie do końca…


MAREK J. ZALEWSKI


**************** 


I zaczęło się – 2.06


Eurowybory za nami. Za nami też pogrzeb generała Wojciecha Jaruzelskiego. Oba te wydarzenia,  i same eurowybory, i śmierć Generała, wiążą się ze sobą w sposób niezwykły. Tego samego bowiem dnia, gdy w Bolandzie nieliczni wyborcy chyłkiem przemykali do lokali wyborczych, zmarł gen. Wojciech Jaruzelski. Myślę, że Generał wiedział kiedy odejść. Dzień eurowyborów „przykrył” – jak mawiają niektórzy publicyści i politycy – Jego odejście.


I zapewne byłoby chociaż przez chwilę „ciszej nad tą trumną”, gdyby nie kompletnie nierozważne, aczkolwiek zrozumiałe skąd inąd, zachowanie Leszka Millera, za którym coraz trudniej mi nadążyć. Oto bowiem, szef SLD, gdy nadeszła podczas wyborczego wieczoru jego kolej wstępnego ich podsumowania, zaczął od oświadczenia, że te wybory nie odbywałyby się w Polsce, gdyby nie dokonania gen. Jaruzelskiego. W związku z tym – mówił dalej przewodniczący Miller – jego partia już w powyborczy poniedziałek wystąpi do prezydenta Komorowskiego z wnioskiem w sprawie ogłoszenia żałoby narodowej. I to było co najmniej nierozważne, a z całą pewnością nieprzemyślane. Dopiero po tej zdumiewającej tyradzie odniósł się do wstępnych wyników, które w jego opinii okazały się znakomite dla SLD, bo partia stała się trzecią siłą w kraju i dowiodła, że jest jedyną prawdziwą reprezentantką lewicy. Było to tzw. robienie dobrej miny do złej gry, bo SLD nie tylko straciło dwa mandaty, ale i dziesiątki tysięcy głosów. Dlatego też początek wypowiedzi poświęcony śmierci Generała był zrozumiały, bo „przykrywał” tromtadrację zawartą w dalszej jej części.


Śmierć Generała, czego można było być pewnym, dała początek nowej odsłonie sporu, czy raczej pyskówce, wokół roli, którą i jaką odegrał w najnowszych dziejach Polski. I znowu najgłośniej krzyczeli ci, którzy uważają, że historia jest tylko jedna, że tylko oni znają jej prawdziwy przebieg i że ogóle jest prosta, jak – nie przymierzając – konstrukcja cepa. Bo przecież, gdyby nie tacy osobnicy, jak Generał, to Związek Radziecki nie miałby po wojnie czego szukać nad Wisłą, że Polska byłaby wolna, suwerenna i demokratyczna, że byśmy wszyscy byli zdrowsi, piękniejsi i bogatsi… Tak właśnie by było, gdyby nie „zdrajcy” pokroju gen. Jaruzelskiego. A już wprowadzenie stanu wojennego było oczywistą zbrodnią na narodzie polskim i ukoronowaniem kariery Generała ukutej przecież w Moskwie…


Taaak… Ci wszyscy krzykacze zawsze budzili moje zdumienie. Mam wrażenie, a nawet jestem przekonany, że owi krzykacze biorą do ręki historię Europy i na parzystych stronach zostawiają to, co z tej historii pasuje do ich teorii, a na nieparzystych uzupełniają ją swoimi wyobrażeniami, jak według nich ta historia by się potoczyła. Dlatego Generał jest dla nich zdrajcą, a pułkownik Kukliński bohaterem. Dlatego Powązki Wojskowe nie dla Generała, a już asysta wojskowa to prawdziwy skandal. A przecież gen. Jaruzelski był pierwszym prezydentem III RP. I nie ma znaczenia, że był wybrany przez Zgromadzenie Narodowe z przewagą jednego głosu, a nie w głosowaniu bezpośrednim i powszechnym. Ale tak było postanowione. Mało tego, Generał, mając świadomość ułomności takiego wyboru wcale nie palił się do objęcia tej roli i gdy tylko zapadła decyzja o nowych wyborach z ulgą złożył dymisję z urzędu.


Jedno jest pewne – generał Jaruzelski jest postacią niejednoznaczną, a przez to też postacią tragiczną. Dzisiejsi Jego krytycy zachowują się identycznie jak ci, którzy pod niebo wynoszą pułkownika Kuklińskiego, a w większości są to te same osoby. Zazdroszczę tym, którzy są wolni od wątpliwości i świat widzą czarno-biały. Niektórzy, acz nieliczni, zachowali się w sposób szczególnie nikczemny. Do nich zaliczam szefa IPN, który wystąpił z oświadczeniem w sprawie miejsca pochówku Generała, w którym oprotestował decyzję o tymże na Powązkach Wojskowych. Do nich zaliczam też Wojciecha Saramonowicza, który na swej fejsbukowej stronie zestawił gen. Jaruzelskiego z admirałem Doenitzem, który 30 kwietnia 1945 r. na mocy testamentu Hitlera został prezydentem Rzeszy, co Saramonowiczowi skojarzyło się z wyborem gen. Jaruzelskiego na prezydenta III RP przez Zgromadzenie Narodowe. Mało tego, w przeciwieństwie do gen. Jaruzelskiego, Doenitz – zdaniem tegoż Saramonowicza – „odkupił” swe winy, odsiadując 10 lat w więzieniu po wyroku Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Ale analogia z gen. Jaruzelskim – co zdaje się podkreślać Saramonowicz – tkwi w tym, że gdy Doenitz zmarł, to jego pogrzeb miał charakter prywatny i rodzinny, i „nikomu w Niemczech nie przyszło do głowy”, aby miał on jakiekolwiek elementy pogrzebu państwowego… Bardziej obrzydliwe i jednocześnie absurdalne porównanie trudno sobie wyobrazić!!!


I CO TERAZ? Śmierć generała Wojciecha Jaruzelskiego, pierwszego prezydenta III RP nie zakończy dyskusji o jego roli w naszej historii. Ta będzie się toczyła zapewne tak długo, aż gdzieś tam po latach, uczestnicy sporu spojrzą sobie ze zdziwieniem w oczy i zapytają siebie nawzajem – a o co to my się tak w ogóle spieramy/kłócimy? Tak też będzie z oceną okresu PRL. Myślę, że gdy ostatni świadek okresu, który zakończył się w Polsce w roku 1989, połączy się z większością ludzkości (bo ludzkość dzieli się na żywych i umarłych, z tym, że tych drugich jest znacznie więcej), nawet wówczas spory nie umilkną. Bo w nas, Polakach, jest coś takiego, że tracimy mnóstwo energii na sprawy, które nie ułatwiają nam budowania przyszłości. Niestety…


MAREK J. ZALEWSKI

W wydaniu nr 151, czerwiec 2014, ISSN 2300-6692 również

  1. WPUSZCZANI W KANAŁ

    Przekop a sprawa polska - 23.06
  2. JAK ZARABIAĆ Z KLASĄ

    Koniak nad Wisłą - 18.06
  3. POZNAJ DOBRĄ ŻYWNOŚĆ

    Piknik z ambasadorką Bielucha - 14.06
  4. SM BIELUCH

    Nowy prezes spółdzielni - 10.06
  5. JAPOŃSKA WHISKY

    Cena smaku - 10.06
  6. SIŁA OPINII

    Sprawdziłem, polecam - 9.06
  7. ULICAMI WARSZAWY

    Marsz dla Jezusa - 9.06
  8. Z KRONIKI BYWALCA

    Wystawa artystów z Polski i Tajlandii - 23.06
  9. D-DAY I CO Z TEGO?

    Higieniści - 6.06
  10. LEKTURY DECYDENTA

    Każdy może zostać supermenem - 23.06
  11. POLSKA MOTORYZACJA

    Optymizm producentów samochodów - 4.06
  12. IMR ADVERTISING BY PR

    Bieluch Media Tour - 4.06
  13. ANGLIK IN POLAND

    Robin Hood był pierwszy - 4.06
  14. TP NR 25

    Nietykalni - 18.06
  15. DIAGNOZY DLA POLSKI

    Elity do naprawy - 2.06
  16. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Poniedziałek, 30.06 – Złowrogi fudyzm
  17. SZTUKA MANIPULACJI

    Przezorna autodeprecjacja - 2.06
  18. I CO TERAZ?

    Czekamy na wisienkę - 25.06
  19. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Inni wyciągają wnioski... - 23.06
  20. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Milion sprawiedliwych - 9.06