Established 1999

HISTORIA

6 lipiec 2009

Chambois trojga gwiazd (cz. 3)

Ze względu na niemożność zapanowania nad taką liczbą jeńców Polacy uzgodnili z Amerykanami przekazanie ich do prowizorycznego obozu jenieckiego, jaki przez kilkadziesiąt godzin utrzymywała w Chambois część amerykańskiej kompanii G 2 batalionu 359. PP 90. DP dowodzonej przez kpt. Laughlina E. Watersa. Amerykanie chcieli wiedzieć, na jaką liczbę jeńców mają się przygotować. I informację taką od Polaków dostali – na ok. 2 tys. jeńców. Jeńcy ci nigdy do Watersa nie dotarli – pisze Grzegorz Czwartosz.

GRZEGORZ CZWARTOSZ


 


Amerykanie, którzy pierwsi wkroczyli do Chambois, walczyli w jego centrum i zdobyli dużą część miasta, nigdy nie nazwali się zdobywcami Chambois. Krajowa literatura nazywa Polaków „zdobywcami Chambois” już w uznaniu faktu przejechania przez nie wieczorem 19 sierpnia 1944 r. Do zdobycia miasta chętnie przyznają się też Kanadyjczycy,… których tam nie było


 


         Wątek rozstrzeliwania niemieckich jeńców przez żołnierzy polskiej 1. DPanc to do dziś jedna z największych kości niezgody pomiędzy Amerykanami a Polakami. Pisze – nieobecny w Chambois – gen. Franciszek Skibiński:Zachowanie się jeńców, wśród których było wielu SS-manów, zaczęło być wręcz bezczelne i prowokacyjne. Udało się jednak uniknąć konieczności zastosowania jedynego możliwego w takiej sytuacji zabiegu pedagogicznego. Mam tu na myśli po prostu… strzelanie”.


         Zdaniem amerykańskich żołnierzy walczących w Chambois nie tylko nie udało się tego „zabiegu” uniknąć, ale wręcz dochodziło do polskiej selekcji jeńców i samosądów na nich, bez względu na to, jakiej byli narodowości – nawet jeśli byli Polakami siłą wcielonymi do tzw. batalionów wschodnich Wehrmachtu. Żołnierze polskiej 1. DPanc zostali w sierpniu 1944 r. zapamiętani przez innych aliantów mniej więcej tak: „Ponurzy i zacięci, wszędzie i wszystkich pytający tylko o to, co BBC mówiło o Powstaniu Warszawskim”. Czy rzeczywiście mordowano niemieckich jeńców pod wpływem złych wieści o powstaniu? Współcześni tego nie rozstrzygną bez przełamania polskiej zmowy milczenia wokół wydarzeń w Chambois.


          Koronnym argumentem strony polskiej na to, że z pojmanymi przez Polaków jeńcami nie stało się nic niezgodnego z prawem jest to, iż najznamienitszy jeniec Polaków pod Chambois – gen. Otto Elfeldt – nigdy nie zgłaszał zastrzeżeń wobec traktowania jego grupy jenieckiej przez polskich żołnierzy. To prawda – zmarły w październiku 1982 r. gen. Elfeldt do końca życia nie miał prawa powiedzieć złego słowa na Polaków, gdyż on i jego grupa jeniecka nie byli świadkami żadnych alianckich przestępstw na jeńcach. Problem dotyczy innych, nigdy nie dostarczonych Amerykanom grup jenieckich, których los oficjalnie pozostaje nieznany. Nieoficjalnie krąży w Polsce na ich temat tajemnica poliszynela. Zdaniem kombatantów amerykańskich sprawy mordów na jeńcach w Chambois były tak dobrze znane, że nawet dziś można o to pytać zaawansowanych wiekiem mieszkańców miasta i 90. dywizja US Army konfrontacji takiej się nie obawia.


           Ze wspomnień Amerykanów wynika, iż żołnierze 90. DP przez cały okres powojenny zawsze strzegli kontaktu z mieszkanką Chambois Denise Buquet. Traktowali ją jak swoistą „polisę ubezpieczeniową” na wypadek przypisywania amerykańskiej dywizji mordu na 1300 jeńcach niemieckich. Mówi zastrzegający sobie anonimowość amerykański oficer-kombatant 90. dywizji z kotła Falaise: „Jeszcze w liście od Watersa [od kapitana-sędziego Laughlina E. Watersa – przyp. G.Cz.], datowanym 13 września 1999 r., widzę jego pytanie skierowane do mnie, czy spotkałem Denise Buquet. Nazywaliśmy ją »wielką damą z Chambois«. Waters był wówczas świeżo po przemiłym spotkaniu z nią. Dyskutowali głównie na temat polskiego kapitana i jego oświadczenia, że Polacy zastrzelili 1300 jeńców”.


 


ZWYCIĘZCÓW NIKT NIE SĄDZI


 


        O jaką Denise Buquet i o jakich 1300 jeńców chodzi w powyższej wypowiedzi? Polacy w rejonie Chambois borykali się z problemem niewspółmiernie wielkiej liczby jeńców w stosunku do żołnierzy, którzy mogli ich pilnować. Żołnierze 1. DPanc mieli tam co najmniej 2 tys. jeńców z następujących grup: ok. 1300 jeńców pojmanych wieczorem 19 sierpnia przez zgrupowanie mjr. Władysława Zgorzelskiego; 500-1000 (wg różnych danych) trzymanych na wzgórzach Mont-Ormel 20 sierpnia; „kilkuset” – jak się to określa – wziętych 20 sierpnia przez jeden z plutonów rotmistrza Jerzego Wasilewskiego; mniejsze grupy wyłapywane do południa 21 sierpnia.


         Ze względu na niemożność zapanowania nad taką liczbą jeńców Polacy uzgodnili z Amerykanami przekazanie ich do prowizorycznego obozu jenieckiego, jaki przez kilkadziesiąt godzin utrzymywała w Chambois część amerykańskiej kompanii G 2 batalionu 359. PP 90. DP dowodzonej przez kpt. Laughlina E. Watersa. Amerykanie chcieli wiedzieć, na jaką liczbę jeńców mają się przygotować. I informację taką od Polaków dostali – na ok. 2 tys. jeńców. Jeńcy ci nigdy do Watersa nie dotarli.


         W swojej książce pt. „Narwik i Falaise” pisze polski kombatant płk Władysław Dec, zastępca dowódcy 3. Brygady Strzelców 1. DPanc.: „Generała leutnanta Elfeldta, 28 oficerów i 1,5 tys. jeńców trzeba było odesłać do Amerykanów. Stało się to dopiero 21 sierpnia”. Jest to obraz obowiązującej w Polsce tezy, iż wszyscy jeńcy Polaków zostali jednorazowo oddani Amerykanom. Podobnie opisuje to gen. Franciszek Skibiński: „[…] … po południu 20 sierpnia mjr Zgorzelski »sprzedał« 1906 jeńców Amerykanom”. Obie te informacje są nieprawdziwe.


           Nawet jeśli przemilczeć widoczne u obu polskich oficerów rozbieżności w liczbach i datach, to nadal pozostaje podstawowy fakt, który nie wytrzymuje konfrontacji z dokumentami, amerykańskimi publikacjami wydawanymi już od roku 1945 oraz z francuskimi i amerykańskimi świadkami. Polacy oddawali jeńców w dwóch partiach, w dwóch różnych miejscach i w różnych dniach, zaś liczba oddanych łącznie jeńców wyniosła połowę deklarowanej.


           20 sierpnia 1944 r. Polacy oddali, według danych amerykańskich, ok. 750 jeńców, zaś według obecnie opublikowanych danych polskich – 796. Jeńców tych oddano nie tym Amerykanom, którzy na nich czekali. Grupę tę dostała nie kompania G 2 batalionu 359. PP 90. DP dowodzona przez kpt. Laughlina E. Watersa, ale przypadkowo napotkana przez Polaków kompania E 2 batalionu 359. PP 90. DP pod dowództwem kpt. Edwarda R. Lienhardta i on to właśnie pokwitował odbiór tych jeńców. Kompania E natychmiast pozbyła się ich i trafili oni do 3. batalionu 358. PP 90. DP – drugiego batalionu piechoty walczącego o zdobycie Chambois. W dokumentacji amerykańskiej grupa ta, w której był gen. Otto Elfeldt, nie przeszła nawet przez ewidencję 2. batalionu 359. pułku, lecz została zapisana na konto 3. batalionu 358. pułku.


         Drugą, i ostatnią, partię jeńców liczącą ok. 200 osób Polacy przekazali 22 sierpnia do dowództwa kompanii kpt. Watersa. Odbyło się to w posiadłości Paula i Denise Buquet – znających język angielski członków ruchu oporu. Denise Buquet była świadkiem wydarzeń na równi z dowództwem kompanii G. Gdy Waters zapytał polską eskortę, gdzie jest reszta jeńców, bo miało ich być do 2 tys., a jest tylko ok. 200, polski kapitan rzekł: „Nie żyją. Zastrzeliliśmy ich. To wszyscy, jacy zostali”. Na słowa zdenerwowanego Watersa (wcześniej świadka polskich samosądów na jeńcach): „Nie możecie tego robić” – polski kapitan odpowiedział: „O tak, możemy. Oni strzelali do moich rodaków”.


            To do dziś słynne w Chambois zdarzenie kładzie się fatalnym cieniem na amerykańsko-polskich stosunkach między sojuszniczymi dywizjami, tym bardziej, że istotnie ginie ślad po co najmniej 1000 jeńców pojmanych przez Polaków.


            Nie ma w Polsce ucieczki od tematu traktowania jeńców w Chambois dopóki Amerykanie mówią, co następuje: „Zwłoki nie kłamią – na terenach [Chambois i okolic – przyp. G.Cz.], na których nigdy wcześniej nie przebywaliśmy, a później na nie wkraczaliśmy, znajdowano całe stosy niemieckich zwłok. Były to ciała pozbawione broni. Zwłoki zalegały w pozycjach spoczynkowych, jakich nie przybiera się do walki”. To wypowiedź pragnącego zachować anonimowość amerykańskiego oficera-kombatanta 90. DP znającego wiele wątków amerykańsko-polskiego konfliktu o jeńców.


 


SPORU WĄTKI KANADYJSKIE


 


         Wczoraj nasze wojska, razem z pododdziałami polskiego 24. Pułku Ułanów, posuwały się wzdłuż rzeki Dives i zdobyły miasteczko Chambois” – powiedział 20 sierpnia 1944 r. kanadyjski ppłk Jean Thorburn podczas odprawy w 27. Pułku Pancernym „Sherbrooke Fusiliers” i wypowiedź ta przeszła do annałów kanadyjskiej wojskowości. Nic bardziej irytującego dla amerykańskiej 90. Dywizji Piechoty oraz jej batalionów czołgów i niszczycieli czołgów. Skoro Kanadyjczycy rzekomo zdobyli miasteczko już 19 – z kim zatem amerykańska dywizja toczyła ciężkie walki uliczne w Chambois – w tym o centrum miasta – aż do 21 sierpnia? Z polskiego punktu widzenia niesmak musi budzić fakt, iż kanadyjska noga nie postała w Chambois, ale z racji podległości polskiej 1. DPanc pod kanadyjski II Korpus niektórzy Kanadyjczycy chętnie przyznają się do zdobycia miasteczka.


            Franciszek Skibiński w jednej ze swoich książek nazywa Polaków „zdobywcami Chambois” i twierdzi, że padło ono już wieczorem 19 sierpnia. Inaczej widzi to kanadyjski bohater narodowy i weteran spod Chambois mjr David V. Currie z 29. Pancernego Pułku Rozpoznawczego „South Alberta”: „Wieczorem 19 sierpnia Polacy zdobyli północny skraj miasta i atakowali II Korpus Pancerny SS zgrupowany na podejściach do niego. Bitwa trwała do 21 sierpnia, gdy zamknięto kocioł Falaise”. Currie to jedyny Kanadyjczyk odznaczony „Victoria Cross” (najwyższe odznaczenie wojskowe Brytyjskiej Wspólnoty Narodów) za kampanię normandzką. Pod Chambois był dowódcą walczącego po sąsiedzku z Polakami kanadyjskiego zgrupowania pancerno-zmotoryzowanego.


        Brak w polskiej publicystyce 1. DPanc i kotła Falaise postaci o kulturze kanadyjskiego historyka Terry’ego Coppa. Jako jeden z niewielu sprawiedliwie obdziela Amerykanów, Kanadyjczyków i Polaków należnymi im zasługami w opanowaniu rejonu zamknięcia kotła. Kulturową przepaść między Polską a Zachodem dobitnie ukazuje m.in. ciepły artykuł Coppa pt. „Nasi polscy towarzysze broni”. W zamian w polskich publikacjach prawie nie istnieje nawet najsławniejszy Kanadyjczyk walczący po sąsiedzku z Polakami – mjr David V. Currie. Gdy już pada o nim symboliczna wzmianka niedokładnie podaje się wielkość jego zgrupowania minimalizując je. Currie dowodził pododdziałami trzech kanadyjskich pułków. Tak jak Polacy łatał dziury w nieszczelnym zamknięciu kotła – za to właśnie dostał „Victoria Cross”. O innych polskich informacjach deprecjonujących Kanadyjczyków lepiej już nie wspominać.


            Polska 1. DPanc walczyła w kotle Falaise imponująco, ale także wykazując polskie cechy narodowe. Gord Collett, kanadyjski łącznościowiec, służył w 4. Dywizji Pancernej – najbliższej Polaków pod Chambois. Nie ukrywa, że bywały momenty, gdy Kanadyjczycy z ukrycia obserwowali piekło, w jakim znajdowały się polskie wozy bojowe i błogosławili fakt, iż to nie ich spotyka takie nieszczęście. Collett był skarbnicą wiedzy oficjalnej i zakulisowej z frontu działań. Polska mieszanina odwagi, brawury, niezdyscyplinowania, pędu do samodzielności, nadmiernej inicjatywy i specyficznej taktyki budziła ambiwalentne uczucia u Kanadyjczyków. Mimo wszystko kanadyjska lojalność wobec polskiego sojusznika okazywała się przedniej próby. Tam, gdzie gen. Franciszek Skibiński pisze, że do zalet polskiej 1. DPanc „należała nade wszystko znajomość zasad taktyki i wysoka umiejętność jej stosowania”, tam Kanadyjczycy widzą to inaczej.


         We wspomnieniach Colletta jest na ten temat taka ciekawostka: „Polacy jako żołnierze budzili najwyższy postrach, ale wojsko wymaga także dyscypliny. Ich nienawiść do Niemców czyniła z nich w akcji niepewnego partnera. Pewnego razu Polakom i naszej dywizji rozkazano atakować o konkretnej godzinie i zatrzymać atak po osiągnięciu wyznaczonego punktu. Miało to być gwarancją, że nasze flanki są osłonięte i zabezpieczone. Atak ruszył, cel został osiągnięty i zatrzymaliśmy się dla umocnienia na zdobytym terenie. Polacy odmówili wstrzymania ataku i nacierali dalej pozostawiając swoje nieosłonięte flanki. Po wysforowaniu się daleko do przodu Niemcy zaatakowali ich tyły, odizolowali i zaczęli niszczyć. Nasz rezerwowy pułk pancerny dostał rozkaz wyruszenia na pomoc i zebrania polskich niedobitków. Polacy potracili czołgi i wielu żołnierzy. Kilka dni później zrobili to samo za cenę utraty połowy czołgów i żołnierzy. Nasz pułk znowu pozbierał ich z pola walki. Uczynili to także po raz trzeci, a wówczas jeden z generałów naszej dywizji zameldował o tym do dowództwa II Korpusu z oświadczeniem, że tym razem po raz ostatni organizuje Polakom akcję ratunkową z narażeniem naszych żołnierzy i jeśli Polacy jeszcze raz zrobią coś podobnego nikt nie ruszy im na pomoc. Wiadomość ta dotarła do Polaków i nigdy więcej już niczego podobnego nie zrobili. Ale nasz generał zniknął z dywizji i jak zrozumiałem został odwołany do Kanady do jakiejś papierkowej roboty. Był to zawstydzający skandal – wysłali dobrego żołnierza na zsyłkę”.


 


(c.d.n.)


Grzegorz Czwartosz

W wydaniu 49, listopad 2003 również

  1. NIEUCZESANE REFLEKSJE

    Jesteśmy tutaj na chwilę
  2. PUNKTY WIDZENIA

    Sedno w kuluarach
  3. PUNKTY WIDZENIA

    Gorsi Polacy
  4. TROSKI PRZEDSIĘBIORCY

    Szkoła krakowska
  5. SZTUKA MANIPULACJI

    Komplementy
  6. DECYZJE

    Błąd jak rzep (cz. 1)
  7. SAMOOBRONA RP - IRAK

    Przeciw agresji
  8. RAWA MAZOWIECKA, SKIERNIEWICE

    Port lotniczy
  9. AMBASADOR

    Azjatycki bakcyl
  10. KONSTYTUCJA EUROPY

    Projekt
  11. KONSTYTUCJA RP

    Preambuła
  12. ODPOWIEDZIALNY BIZNES

    Najpierw etyka
  13. HISTORIA

    Chambois trojga gwiazd (cz. 3)
  14. DYPLOMACJA FUTBOLOWA

    Komu Mundial?
  15. ROLANDEM W RZECZNIKA

    Podły fach
  16. DECYZJE W UNII EUROPEJSKIEJ

    Grupy nacisku
  17. ARCHIWUM KORESPONDENTA

    Szalony prezydent
  18. DECYZJE I ETYKA

    Euro-maraton odpowiedzialności biznesu / The CSR Euro-marathon
  19. PROJEKT USTAWY LOBBINGOWEJ

    Akceptacja rządu
  20. KÓŁKA ROLNICZE

    Polskie wartości / Polish values