Established 1999

EWOLUCJA MORALNOŚCI

2 marzec 2021

Ten nasz przeregulowany świat

Zaczynam pisać w niedzielę 14 lutego. Mamy zimę, wreszcie śnieżną po kilku ładnych latach. Cudownie! Odśnieżamy chodniki. Odśnieżamy jezdnie. Nie odśnieżamy przejść dla pieszych, tych między chodnikiem a jezdnią – pisze Dorota Kramarczyk.

Dorota Kramarczyk

Wypełniamy obowiązki prawne. Miasto odśnieża jezdnie (i „swoje” chodniki), wspólnoty, spółdzielnie i inni właściciele nieruchomości – ciągi dla pieszych wzdłuż swoich nieruchomości. Nie ma przepisu na odśnieżanie pasma między chodnikiem a jezdnią. Sprawa nie jest uregulowana. I to jest powód pozostawienia zwałów śniegu, a potem brudnego błota z piaskiem, byśmy sobie wydeptali przejście butami. To zjawisko da się zaobserwować nawet w obrębie osiedla, którego jesteśmy współwłaścicielami. Płacimy zarządom, administratorom, to nasze ciężko zarobione pieniądze idą na wypełnianie obowiązków prawnych. Ale nikt nie wpada na pomysł, że te obowiązki mają służyć ułatwieniu życia nam samym. Zarządcy chcą zapłaty za odśnieżenie tych kilku metrów kwadratowych więcej?  Proszę bardzo, zapłaćmy im dodatkowo te kilkanaście złotych. Na Boga, to nie miało być tak, byśmy byli sługami przepisów. To przepisy mają służyć nam!

W Krakowie i na warszawskim Ursynowie, wzorem bodajże Lwowa, spróbowano posypywać chodniki fusami z kawy zamiast piaskiem z solą. Wspaniały pomysł! Mniejsze obciążenie dla środowiska, ocalone psie łapy, podeszwy butów i generalnie ekologicznie oraz tanio. I cóż słyszymy w radiu? Głosy urzędowe, napominające pomysłodawców. Bo fusy z kawy to bioodpady, które mają być kompostowane. Ich miejsce jest w odpowiednim pojemniku, trzeba je wywieźć przepisowym wehikułem, a w ogóle nikt nie ma prawa używać urzędowej kawy do takich nieprzepisowych celów. Usłyszałam i zagotowałam się w środku. Przecież to nie miało być tak, by środowisko naturalne było sługą przepisów. To przepisy mają służyć ochronie środowiska!

Dwa zimowe absurdy. Wyjątek? Niestety nie. To reguła w naszym przeregulowanym świecie.

Trudno wymienić dziedziny prawa, w których występuje nadregulacja, w których przepisy są przegadane, nadmierne, niepotrzebnie szczegółowe, bo wydaje się, że obecnie to zjawisko jest powszechne. Prawo pisane niebezpiecznie zbliża się ku zasadom tworzenia instrukcji obsługi promu kosmicznego. A kto czyta instrukcje obsługi? Obawiam się, że niewielu bohaterów. Szkoda na nie czasu. Czy nie mamy też wrażenia, że takie instrukcje wprowadzają nas w błąd? Czy nikt nie pogubił się przy próbach uruchomienia urządzenia zgodnie z grubym załącznikiem od producenta i doszedł do ładu dopiero po pójściu po tak zwany chłopski rozum? Niestety prawo stanowione coraz bardziej wiąże ręce sądom, utrudniając kierowanie się zdrowym rozsądkiem i tym samym psując im opinię wśród obywateli. To zjawisko jest jeszcze bardziej złożone, bo obywatele, przyzwyczajeni do przeregulowanych ustaw, oczekują od państwa przepisów na wszystko, czyli nowego Kodeksu Hammurabiego. W tym naszym rozbudowanym systemie prawa krajowego i europejskiego perspektywa dalszego poszerzania i uszczegółowiania regulacji przyprawia mnie o gęsią skórkę.

Prawo jest formą regulacji stosunków społecznych. W systemie podziału społeczeństw na państwa to one mają stać na straży przestrzegania ustalonych norm moralnych i zasad współżycia ludzi, przełożonych na normy prawne.  Otrzymują w tym celu szereg kompetencji i tworzą kolejne normy prawne, które już nie są bezpośrednim odzwierciedleniem intuicyjnie pojmowanych zasad moralnych. W istocie współczesne państwa wytwarzają całą masę regulacji, które służą wyłącznie utrzymaniu państwa jako takiego oraz jego instytucji, a ich liczba rośnie lawinowo. Jednym z narzędzi utrzymania istniejącego porządku społecznego jest należąca do państw arbitralna egzekucja prawa.  Im bardziej złożone społeczeństwo, wytwory cywilizacji, dorobek naukowy i kulturalny, tym większe wydają się potrzeby „ilościowe” co do prawa stanowionego. Jednak wraz ze wzrostem liczby przepisów, czyli wyartykułowanych na piśmie ustanowionych norm, maleje przestrzeń, przeznaczona w trójpodziale władzy na prawo orzecznicze, czyli rozstrzygnięcia sądów, a także prawo zwyczajowe, bez których nie sposób wyobrazić sobie nowożytnego systemu prawnego.

W peerelu prawnicy narzekali na nadmiar tak zwanego prawa powielaczowego, czyli powtarzania i rozbudowywania aktów normatywnych w aktach niższego rzędu, często bardzo niskiej rangi. Obecnie, dzięki Konstytucji z 1997 r., został przesądzony system źródeł prawa, dzięki czemu akty nieobjęte rozdziałem III Konstytucji nie mają mocy powszechnie obowiązującej. Jednak niepowstrzymany pęd ku uszczegółowianiu regulacji doprowadził do tego, że teraz władza ustawodawcza tworzy akty o szczegółowości wspomnianej już wcześniej instrukcji obsługi. Tym samym zawłaszcza pole działania praktyki, zwyczaju, doktryny służącej fachowej wykładni, orzecznictwa.

Nie widać zrozumienia, że im mniej, tym lepiej. Przecież prawo to pewnego rodzaju język, służący określonej wypowiedzi. Nie da się zrekonstruować normy prawnej na podstawie wyizolowanego przepisu, czy nawet grupy przepisów w obrębie jednostki redakcyjnej aktu normatywnego. I nie da się napisać przepisu, który można zdekodować wprost, po jednokrotnym przeczytaniu. „Czytanie” prawa wymaga znajomości rozwiązań systemowych, a nawet historii państwa i prawa. Nikt nie zna przepisów na pamięć. Trzeba znać kod, pozwalający na rekonstrukcję normy. A to wymaga lat nauki, studiów i aplikacji (tak, tak, bez aplikacji nie ma prawnika; nie należy wierzyć w umiejętności absolwenta – „gołego magistra”; by rzetelnie zdobyć zawód, trzeba najpierw terminować u praktyka). W tym przypadku nowoczesność niczemu nie służy. Tradycyjny sposób nauczania jest najlepszy.

Za to nowoczesność szkodzi w takim sensie, że prawodawca może sobie pofolgować i uchwalać bezustannie nowe ustawy, nowelizować co pięć minut to, co zostało przeprowadzone „szybką ścieżką legislacyjną” (a co nagle, jak wiadomo, to po diable), bo przecież są komputery, jest oprogramowanie, można szybko pisać, szybko uzgadniać, a potem szybko wyszukiwać błędy i szybko poprawiać. No i oczywiście praktycy mogą korzystać ze specjalnych programów prawniczych, by odnaleźć to, co trzeba w tym zalewie regulacji.

Jedno jest pewne. Obecnie najpewniejsi zatrudnienia mogą być legislatorzy. Zajęcia im nie zabraknie. Im szybciej będą powstawać nowe regulacje, im bardziej będą pomijane procedury uzgodnieniowe, które ze swojej istoty mają eliminować potencjalne błędy w projektowanych aktach normatywnych, tym więcej kolejnych nowelizacji będzie trzeba przeprowadzać i to coraz szybciej. Takie błędne koło.

A jak w tym wszystkim znajduje się przeciętny praktyk? Ano coraz trudniej wykonuje się zawody prawnicze. A tu jeszcze boczną furtką wpadli różni „specjaliści” bez aplikacji, a to przy okazji osławionej akcji deregulacyjnej 2011-2013. Szukano na siłę, co by tu zderegulować i przy okazji jakoś tak pojawiły się pewne ułatwienia dla pewnych grup podmiotów. Oczywiście deregulacja dotyczyła zawodów, a nie prawa jako takiego. Nikt już nie jest w stanie dokonać takiego dzieła. Chyba że w każdym ministerstwie usiądzie grupa prawdziwych ekspertów, naukowców i praktyków, którzy zostaną wyposażeni w prawo podejmowania decyzji, a nie tylko wyrażania opinii.

Zadusi nas kiedyś to prawo stanowione. Im więcej go kosztem życia, tym bliżej do jakiejś innej „kracji”, niż demokracja. Technokracji, biurokracji, autokracji.

Nie jestem zwolenniczką common law, bo jest to system obcy naszym kontynentalnym europejskim standardom, ale pewnych rozwiązań zazdroszczę. Przede wszystkim roli sądów i tego, jak orzecznictwo tworzy prawo. Oczywiście prawo stanowione i tam jest obecne, zapewne w coraz większym stopniu, ale trzecia władza ma silną pozycję, naprawdę równorzędną z dwiema pierwszymi. Sądy bowiem są od tego, by przenosić normy prawne na grunt praktyki. By kształtować ich właściwe rozumienie. By ocalić zdrowy rozsądek.

Sądom nie wolno wiązać rąk przegadanymi przepisami, bo wszyscy marnie zginiemy w biurokratycznym bełkocie.

Na zakończenie obrazek z życia miasta. Stoimy przed przejściem dla pieszych, bo jest czerwone światło. A mamy późny wieczór, ulicę dojazdową do dzielnicy sypialnej, świetny widok na obie strony. Nic nie jedzie i nie ma możliwości, by nagle wyjechało nam na pasy. Ale stoimy. Mimo że zakaz przechodzenia na czerwonym świetle ma służyć naszemu bezpieczeństwu. Mimo że Kodeks wykroczeń jeszcze przewiduje coś takiego, jak społeczna szkodliwość czynu, bez której nie ma wykroczenia. Zatem w opisanej sytuacji nie można pociągnąć nas do odpowiedzialności. Ale stoimy jak pies Pawłowa. A nawet upominamy innych, zmierzających na drugą stronę jezdni a świadomych sensu prawa, by też stali.

I to jest kwintesencja tak zwanej świadomości prawnej obywateli. Świadomości pogrążonej w oparach absurdu.

DOROTA KRAMARCZYK

W wydaniu nr 232, marzec 2021, ISSN 2300-6692 również

  1. HISTORIA DECYDENTA

    Cuda i dziwy
  2. DECYDENT POLIGLOTA

    Wszystko o języku francuskim
  3. WIERSZOWNIA DECYDENTA

    Nowy Ład
  4. HISTORIA DECYDENTA

    Zawsze Polska
  5. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Chiny zagrażają gospodarce USA
  6. WIATR OD MORZA

    Osiecka
  7. KRYMINAŁ DECYDENTA

    Przeszczepy
  8. ANGLIK IN POLAND

    Murzyniątka czy żołnierzyki?
  9. ALBA LACH HERITAGE

    Chopin w Szkocji
  10. RELIGIA DECYDENTA

    Cuda po śmierci
  11. KRYMINAŁ DECYDENTA

    Zabójstwo "przez pomyłkę"
  12. WIERSZOWNIA DECYDENTA

    Samce z gumową pałką
  13. SZTUKA DECYDENTA

    Prawda o grabieżcach
  14. WIATR OD MORZA

    Idy marcowe
  15. HISTORIA DECYDENTA

    Sanatorzy o brudnych rękach
  16. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Rok wojny
  17. HISTORIA DECYDENTA

    Intrygi na francuskim dworze
  18. EWOLUCJA MORALNOŚCI

    Ten nasz przeregulowany świat
  19. ANGLIK IN POLAND

    Brexit shock
  20. BAŚŃ W WERSJI SCIENCE FICTION

    Helena i AI (Piękna i bestia)
  21. ALBA LACH HERITAGE

    Dlaczego Szkocja?
  22. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Komu niezbędny jest dystans?
  23. LEKTURY DECYDENTA

    Terroryzm to przemoc polityczna