Established 1999

EUROPEJSKIE SPOJRZENIE

22 czerwiec 2008

Esencja integracji

Polskie podejście do uczestnictwa w polityce zagranicznej UE zostało skomplikowane przez decyzję poparcia dla okupacji Iraku. Atak na Irak nastąpił mimo braku zgody Narodów Zjednoczonych na inwazję na jeden z krajów członkowskich i na obalenie głowy tego kraju, bez względu na to, jakim odrażającym był liderem. Nie odbyło się też żadne głosowanie w Sejmie, które zaaprobowałoby decyzję wysłania polskich żołnierzy na taką akcję. Było to niekonstytucyjne. Pojawiła się, nawet w USA, nerwowość z powodu utraty wiarygodności przez ONZ, nie mówiąc już o rosnącym niepokoju z powodu dopuszczenia do niebezpiecznego precedensu, pozwalającego na niemal jednostronną interwencję militarną w niezależnym państwie na podstawie fałszywego pretekstu – pisze Richard Cottrell.


RICHARD COTTRELL



Debata nad reformą konstytucyjną, która poprzedzi kolejne mini-rozszerzenie UE o Rumunię, Bułgarię i Chorwację i przybliży uczestnictwo Turcji, poskutkuje sprecyzowaniem, co oznacza i co jest zawarte w definicji europejskiego obywatelstwa. Wytyczy również drogę do dalszej erozji suwerenności państw członkowskich w pewnych delikatnych obszarach, takich jak podatki. Uważa się na ogół (niesłusznie), że jest to dziedzina, w której UE nie ma nic do powiedzenia. Od początku EEC stworzyła wspólny sposób opodatkowania (w efekcie podatek od sprzedaży), czyli VAT, który muszą przyjąć wszyscy kolejni członkowie Unii. Początkowo intencją wprowadzenia podatku VAT było stworzenie standardowego sposobu subwencji dla utrzymania wspólnego rynku, ale dla Francji za de Gaulle’a było to zbyt wiele do przełknięcia. Była to również radykalna propozycja postawiona, kiedy państwa członkowskie nie mogły być na nią gotowe – a mianowicie aby zarządzać poziomem podatków w taki sposób, aby zapewnić we wszystkich państwach członkowskich równe warunki konkurencji. Jednak Komisja na początku przegrała walkę o bezpośrednią kontrolę nad VAT-em, który zamiast pięknych założeń stał się jeszcze jedną, wygodną formą ściągania podatków przez same państwa członkowskie – co było zupełnym zaprzeczeniem oryginalnego zamierzenia. Przez cztery dekady kolejne komisje stopniowo zwiększały swój wpływ w zakresie VAT, przy pomocy i z błogosławieństwem Parlamentu, w kierunku przejęcia kontroli nad tym podatkiem od państw członkowskich.



Skąd biorą się pieniądze Unii



Zasadnicze źródła bieżącego budżetu Unii to:



Środki własne



Dziwna, nieadekwatna do rzeczywistości nazwa. Składają się na nie rozmaite rolnicze opłaty, w tym kontyngenty cukrowe, które są zwracane do centrum, plus cła nakładane na import towarów spoza państw UE, oraz rozmaite inne opłaty na granicach zewnętrznych UE, związane ze Wspólną Polityką Rolną i wspólną unią celną.



Składka członkowska



Dokładnie tak – składka wpłacana przez każde państwo członkowskie, w zależności od określonej dla każdego kraju formuły. Tylko jednemu państwu, Wielkiej Brytanii, udało się wynegocjować znaczną zniżkę.



VAT



Około 1% całkowitego VAT każdego z państw członkowskich. Jeśli jednak szacowany VAT jest wyższy od pół procent PKB, to ta ostatnia wielkość jest stosowana do obliczeń. Jest to formuła, która będzie miała zastosowanie do Polski, jako jednego z biedniejszych krajów.



Dodatki – czwarte źródło



Jeśli występuje deficyt budżetowy ( a tak zwykle jest), Unia musi zastosować mechanizm zbierania dodatkowych funduszy. Dodatkowe wpłaty obliczane są jako procent PKB wytwarzanego przez każde z państw członkowskich. Dodatki stanowią obecnie około 70% w przepływach środków pieniężnych. Byłoby znacznie bardziej praktyczne, gdyby wszystkie cztery źródła zostały połączone w jedno: VAT, jak proponowano przy wprowadzaniu VAT-u. Ponieważ jest to tak logiczne, prawdopodobnie tak właśnie się stanie, około 2010 do 2012 roku.



Kiedy Komisja, wyposażona we wrażliwe „anteny polityczne”, odbiera sygnały o spodziewanym oporze wobec bezpośredniego, czy nawet zawoalowanego, ataku, jaki zamierza przeprowadzić na obszar, który państwa członkowskie uważają za święty i do ich wyłącznej decyzji, istnieje inna droga. Komisja może przedłożyć „nieformalny projekt”, albo sławne (czy może niesławne, zależnie od punktu widzenia), „niewiążące porozumienie”. Są one uzupełnieniem istniejącego prawodawstwa, na które państwa członkowskie już się zgodziły, jak w przypadku Dyrektywy nr 6 na temat VAT-u, która stała się standardowym tekstem definiującym ten podatek. Następnie Komisja zaczyna opierać się na takich nieformalnych porozumieniach jak na przedłużeniu oryginalnej dyrektywy, dzięki czemu możliwy był ogromny postęp w harmonizacji poziomów VAT między państwami członkowskimi. Dzięki temu pierwotny zamiar użycia VAT-u jako „wyrównywacza” konkurencji zostaje stopniowo osiągnięty „bez ofiar w ludziach” w sensie politycznym.



Siły napędowe



W tym miejscu konieczna jest krótka dygresja na temat tego, co konkretnie mamy na myśli używając terminu „Unia” (czy jakiegokolwiek z jej poprzedników), w związku z tworzeniem prawa i jego egzekucją. Polityka Unii powstaje tylko poprzez proces pełnej konsultacji: od pierwotnej propozycji legislacyjnej (przedkładanej przez Komisję), przez Parlament Europejski i jego specjalistyczne komitety, przez dwie oficjalne ciała konsultacyjne: Komitet Regionów i Komitet Ekonomiczno-Społeczny, Komitet Stałych Przedstawicieli Państw Członkowskich (Ambasadorów) (Coreper), opinie parlamentów Państw Członkowskich, oraz, w niemałym stopniu, przez oficjalnie rozpoznawane organizacje reprezentujące producentów i przemysł (czytaj: lobbing). I wreszcie Rada Ministrów (każda rada zajmująca się określonymi zagadnieniami), a dla szczególnie istotnych kwestii, w których występuje znaczna różnica zdań między państwami członkowskimi – sama Rada Europejska, w skład której wchodzą głowy państw członkowskich. Komisja, Parlament i Rada są powiązane w sieci procesów pozwalających na wypracowanie wspólnego stanowiska. Słowa „Done at Brussels” (Sporządzono w Brukseli) odnoszą się do każdej dyrektywy, rozporządzenia czy zalecenia i oznaczają, że proces legislacyjny został zakończony i parlamenty państw członkowskich powinny je teraz wprowadzić do prawa narodowego (z wyjątkiem przepisów, które obowiązują dokładnie w momencie ich zatwierdzenia przez Radę Ministrów).



Należy odnotować, że chociaż Rada Ministrów i Parlament wprowadzają poprawki do proponowanego przez Komisję prawa, niemal nigdy nie zmieniają go w znaczący sposób. Rzadko zdarza się też, żeby propozycja przepadła. Bardziej prawdopodobne jest, tak jak w przypadku dyrektywy o nieuczciwym obrocie akcjami przez osoby mające dostęp do poufnych informacji, akt prawny zostaje na lata zatrzymany przez system. Najczęściej wola integracjonistów” przeważa nad niezależnymi interesami niezależnych państw.



Dwie siły napędowe „coraz ściślejszej unii” to Komisja i Parlament Europejski. Komisja wypełnia zadania, które historycznie zostały jej przydzielone przez Traktat Rzymski, a Parlament instynktownie dąży do integracji – chociaż dwie instytucje dążą do różnych modeli politycznych. Przedstawiciele służby cywilnej, którzy przygotowują propozycje legislacyjne i wprowadzają je w życie, oraz politycy, zawsze stoją na wspólnym stanowisku, że Komisja jest niewystarczająco energiczna w dążeniu do głębszej integracji – za wyjątkiem obszarów, którymi ich państwa pochodzenia są szczególnie zainteresowane, co ma bezpośrednie przełożenie na głosy wyborców. Europarlamentarzyści często przejawiają tendencję do wycofywania się w protekcjonizm i specjalne warunki w kwestiach takich jak rolnictwo, hutnictwo, niektóre aspekty usług finansowych, czy wspólna waluta – ta ostatnia kwestia dotyczy państw, które pozostają fiskalnymi agnostykami. Zarówno Parlament jak i Komisja są otwarte na intensywny, specjalistyczny i wybiórczy lobbing, niemal zawsze w celu zmiany propozycji legislacyjnej, a nie jej całkowitego zarzucenia. Prawo przychodzi więc „z dołu”, od służby cywilnej, zostaje przefiltrowane przez przedstawicieli wybranych do parlamentu, rozmaite ciała konsultacyjne i lobbing, aż osiąga Radę Ministrów.



Unikalne w organizacji UE jest fakt, że propozycja może od początku spotkać się z opozycją ze strony większości państw członkowskich, czyli ze strony Rady Ministrów, co tworzy specyficzny konflikt konstytucyjny. Propozycja może też mieć poparcie większości państw członkowskich, ale nie wszystkich. Obie racje mogą mieć niemal takie samo poparcie, w którym to przypadku decydująca jest opinia parlamentu lub wnioski z procesu pojednawczego. Może się to wydawać niezwykłe, ale nie istnieje fizycznie żadne ciało, które można by opisać jako rząd” w centrum Unii Europejskiej.



Innym sposobem na zrozumienie Europy będzie spojrzenie na jej funkcjonowanie, jak gdyby była to jedna wielka korporacja – Europa S.A. W tym modelu korporacja ma ściśle kontrolowany i efektywny zarząd – Komisję, która ma rzeczywistą władzę wykonawczą, oraz radę nadzorczą – Radę Ministrów, która powinna reprezentować udziałowców – mieszkańców Europy – ale jest osłabiona przez chybione poczucie misji. Udziałowcy mają swój własny komitet (Parlament Europejski), który stale stara się zwiększyć swój wpływ na sposób działania korporacji. Europa S.A rośnie dzięki fuzjom i przejęciom (nowe państwa członkowskie) i stale konkuruje z inną dużą korporacją (USA). Rzeczywiste podobieństwo UE do tej struktury jest niepokojące, podobnie jak jej niektóre wady i procesy ewolucyjne. Adam Smith zauważył tendencję zarządu (w tym przypadku Komisji) do oddalania się od legalnych właścicieli (udziałowców; tu: mieszkańców UE); w 1932 roku ekonomiści Berle i Gardener Means zauważyli, że dwie trzecie całego przemysłu w Ameryce było w rękach „dużych korporacji kontrolowanych przez zarząd, a nie przez prawnych właścicieli”, a bardziej współcześnie John Kenneth Galbraith stwierdził, że „coroczne walne zgromadzenie udziałowców w dużych amerykańskich korporacjach jest prawdopodobnie najbardziej skomplikowanych sposobem są okłamywanie samego siebie”. Zamieńmy „doroczne zgromadzenie wspólników” na spotkania Europejskiej Rady Ministrów, a Komisję podstawmy za „zarząd” i otrzymujemy pouczający model, który sugeruje, zgodnie z rzeczywistością, że innowacyjne pomysły i impet do działania w Europa S.A powstają w Komisji Europejskiej, a następnie najbardziej wpływowi członkowie rady nadzorczej – Rady – którzy równie silnie popierają integrację, wprowadzają ją w życie.



Aby zorganizować rząd UE, państwa członkowskie muszą kiedyś stworzyć Stałą Radę Ministrów, nadrzędną nad stałą komisją wykonawczą – której członkowie przejmą bezpośrednią odpowiedzialność za zarządzanie Unią od samych państw członkowskich. Będzie to ostateczna i największa rezygnacja z suwerenności. Propozycje reformy konstytucyjnej, a zwłaszcza wybory prezydenta, przyspieszyłyby ten proces. Takie rozwiązanie będzie niezbędna, ponieważ w obecnym układzie Komisja i Parlament są aktywną stroną procesu konstytucyjnego, a Rada Ministrów/Rada Europejska są reaktywne.



Wielkie osiągnięcia, takie jak wprowadzenie Euro, wspólny rynek, bezpośrednie wybory do Parlamentu, głosowanie większościowe w Radzie Ministrów czy kolejne procesy rozszerzenia EU miały miejsce, ponieważ Rada Europejska została zmuszona do reakcji przez nawałnicę sił, która miała swoje źródło w Komisji i Parlamencie. W takich sytuacjach dochodzi do doniosłych momentów, kiedy UE zamienia się w teatr i mamy do czynienia z przejawem „szczytowania”. Nierzadko zatrzymuje się zegary, kiedy czas przeznaczony na podjęcie decyzji dobiega końca. Głowy państw przetrzymują się nawzajem przy niekończącym się obiedzie, wywołując jedni u drugich niestrawność (Pani Thatcher była znana z twardych negocjacji, chociaż Francoise Mitterand także trzymał swoich odpowiedników do późna przy stole), ale ostatecznie zostaje wypracowany kompromis, który jest następnie prezentowany światu w formie oświadczenia, przypieczętowanego sławną grupową fotografią uśmiechniętych liderów. Taki „system” nie powinien się sprawdzać w praktyce, ale jak do tej pory działa.



Ramy prawne określające granice odpowiedzialności UE i państw członkowskich zostały już naszkicowane. Nazywają się Zasadą Pomocniczości. Nie są nigdzie precyzyjnie opisane w prawie Wspólnoty, opierając się logicznie na zasadzie, że nie można jej zdefiniować w języku prawniczym z wystarczającą dokładnością. Ale nie miejmy złudzeń: to tylko listek figowy przykrywający to, co państwa członkowskie uważają za nadmierne odsłonięcie na tendencje centralistyczne Brukseli. Teoretycznie ta zasada rozgranicza kwestie, w których decyzje powinny być podejmowane we wspólnym interesie, od innych, w których państwa członkowskie są bardziej kompetentne. Polska, na przykład, może polegać na tym, że decyzja o aborcji pozostanie w obrębie prawa krajowego. Ale skoro żaden polski rząd nie może zabronić obywatelom podróży zagranicznej i zakończenia niechcianej ciąży w innym kraju, efektywność tej zasady jest od początku wątpliwa. Mimo braku bezpośredniej ingerencji znoszącej zakaz aborcji, Unia pozwala go obejść. Jest to interesujący przykład relatywizmu jako instrumentu politycznego.



Ostatecznie wszystko, co nie jest obiektem zasady zależności, może stać się przedmiotem decyzji Trybunału Sprawiedliwości.



Państwo narodów



Wszystko to wskazuje jasno, że podczas gdy Unia wchodzi na drogę ostatecznej federacji, konieczne jest zastąpienie luźnej i nieefektywnej zasady przez definicję praw państwa federalnego i praw stanów wchodzących w jego skład, na wzór USA.



Wracając do kwestii podatków – USA radzi sobie ze zróżnicowanymi poziomami podatków lokalnych, a nawet różnymi formami opodatkowania, w 50 „stanach członkowskich”, a mimo to zachowuje sprawną wspólną walutę. Dolar „wydaje się tak samo” wszędzie w Ameryce. Ponieważ USA są homogeniczne, a przyszłe USE będą etnicznie zróżnicowane, mogłoby to być przyczyną zachowania przez państwa członkowskie prawa do nakładania podatków i decydowania o wydatkach. Jednak Bruksela wysyła inną wiadomość. Growth and Stability Pact (Pakt Stabilności i Wzrostu) to seria środków zmuszających państwa członkowskie do utrzymania dyscypliny, które leżą u podstawy Euro i zapobiegają wszelkim zachowaniom państw członkowskich, które mogłyby zagrozić walucie. Europejski Bank Centralny i Komisja mają więc możliwość postukać palcem w ramię narodowych ministrów finansów, którzy w jakikolwiek sposób przekroczyli dopuszczalne granice. Traktat z Maastricht, który ojcował Euro, określił zespół zasad naruszających suwerenność państw członkowskich już przyjmując Euro, w tym zapobiegawcze ograniczenie długu publicznego jako wielkości zależnej od PKB (nie może przekraczać 3% PKB, warunek, którego Polska nie spełnia). Wszystkie te działania wskazują na poważne naruszenie suwerenności w kwestii podatków, co jest różne od praktyki amerykańskiej. Oznaczają one historyczny precedens, pozwalając ECB i UE na kontrolę nad krajowym budżetem państw członkowskich, czyli naruszenie zarezerwowanej dla krajów władzy nad podatkami i wydatkami.



Poczęcie Euro dało podstawy dla ECB do ustalania standardowej stopy procentowej we wszystkich 12 państwach strefy Euro, a kraje spoza strefy mają niewielki wybór jak tylko ją przyjąć. Czyli możliwość niezależnego ustalania stóp procentowych przez narodowe banki centralne została zniesiona, podobnie jak wpływ polityków, którzy tradycyjnie starali się pociągać za sznurki w tej kwestii, działając spoza sceny.



Konwergujmy!



Państwa członkowskie są nieustannie zmuszone wykonywać mało przekonującą polkę w swoich stosunkach z „coraz ściślejszą unią”. Blair, Chiraq, Berlusconi czy Simitis w Grecji, wszyscy dużo mówią o „ograniczaniu” władzy Unii, jak gdyby nie byli sami jej częścią. Przypomina to kogoś, kto stoi zahipnotyzowany wpatrując się światła nadjeżdżającego TIR-a. Zwycięstwo unii pieniężnej, czyli rezygnacja z dwunastu krajowych walut, w tym najstarszej, francuskiego franka, oraz tego symbolu absolutnej stabilności, jakim była dla wszystkich Niemców marka – nastąpiło niemal dokładnie w zaplanowanym terminie. Ale nie zapominajmy, że poprzedziły ją dwie spektakularne porażki unii monetarnej, eksperymenty centralnego zarządzania wzajemnymi kursami walut UE. Spekulanci walutowi, a zwłaszcza Węgier George Soros, udowodnili, że systemy monetarne są zawsze celem nie do obrony, podczas gdy jedna waluta z niezależnym bankiem centralnym, mająca podstawy w rezerwach 12 państw, dużo prawdopodobniej przetrwa. Ironią losu wydaje się, że węgierski forint został zdewaluowany w czerwcu br. po działaniach spekulantów, w następstwie nieprzemyślanej interwencji banku centralnego. Służy to tylko udowodnieniu powiedzenia „w jedności siła”. Lekcja, jakiej Bruksela nauczyła się na błędach była następująca: jeśli nie można ustalić lub kontrolować kursów wymiany, to trzeba się ich pozbyć dzięki unii monetarnej. To cudownie proste: pozbyć się biurokracji ( oraz 11 walut, przy założeniu unii fiskalnej w krajach Beneluksu) a zaprosić wolny rynek i zjednoczoną walutę.



Unii monetarnej służy gospodarcza konwergencja. Jest to europejski odpowiednik dolara, który „wydaje się tak samo” wszędzie w USA, co jest spowodowane tym, że względne relacje między 50 stanami USA są mniej więcej identyczne, a tam, gdzie pojawiają się realne różnice, są one niwelowane dla „wspólnego dobra” Stanów. Dlatego spodziewany czas przetrwania Euro zależy w dużym stopniu od gospodarek wszystkich państw członkowskich, które powinny, w jak największym przybliżeniu, być zbliżone do ogólnego wyniku gospodarczego UE. Oznacza to mniej więcej jednakowy poziom tempa przyrostu gospodarczego, inflacji, bezrobocia itd. Stopy procentowe zostały już poddane decyzjom Frankfurtu, nawet przez kraju spoza strefy Euro. Pakt stabilności i wzrostu w małym stopniu ogranicza niezależność państw członkowskich przy planowaniu krajowego budżetu. Niektóre z nich – Portugalia, Irlandia, Francja i Niemcy – już mają problemy z powodu łamania ustaleń paktu i dostały ostrzeżenia od ECB ( i Komisji), żeby muszą się poprawić. Polska jest pierwszym spośród krajów przystępujących do Unii, który ma takie same problemy. Wielka Brytania stale dobrze się sprawuje i dostaje od ECB pochwały za dotrzymywanie warunków paktu.



Państwa winne wykroczeń są świadome, że muszę być ostrożne, inaczej mogłyby zdestabilizować strefę Euro, ponieważ odbiłoby się to niekorzystnie na nich samych. Oznacza to również, że „palec Opatrzności” wskazuje, o ironio!, na model liberalnej gospodarki, praktykowany przez Brytyjczyków, Szwedów i, w pewnym stopniu, Duńczyków. Jest to dokładnie model preferowany przez zarządzającą UE technokrację w Brukseli, odmienny od bardziej usztywnionego socjalnego modelu rynkowego Niemców i Francuzów.



Komisja Europejska przeprowadziła z sukcesem całą serię inicjatyw mających na celu liberalizację i pobudzenie konkurencji, w wielu ważnych dziedzinach, włączając lotnictwo cywilne, elektryczność i gaz (w tym dystrybucję), telekomunikację, usługi pocztowe i elektroniczne, bankowość, przemysł usług finansowych, hutnictwo i zaopatrzenie w wodę. Zaczęła także zajmować się transportem kolejowym. Istotne jest, ze wszystkie te działalności (z wyjątkiem usług finansowych) należały uprzednio do dóbr użyteczności publicznej pod ścisłą kontrolą państwa, gdzie odgrywały rolę krajowe przywileje. Władza tych wielkich i nieefektywnych przedsiębiorstw państwowych została efektywnie ukrócona, chociaż nigdzie w Traktacie Rzymskim nie ma wzmianki faworyzującej prywatyzację (czy nawet zwykłą deregulację), ani do dziś nie powstał żaden instrument prawny stwierdzający coś takiego. Inicjatywy Komisji dotyczyły w rzeczywistości zwalczania karteli, budowania konkurencji, całej inżynierii nastawionej korzyść konsumenta, którą państwa członkowskie (za wyjątkiem Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Holandii i Danii) bały się przeprowadzić samodzielnie, nie mając odwagi politycznej na konfrontację z interesami np. związków zawodowych. Jest to jasny dowód, jeśli jakiegoś potrzeba, że polityka Komisji powstaje z praktycznej gospodarczej potrzeby. I nie ma wątpliwości, że Komisja odniosła sukces. Nawet Francuzi, dla których prywatyzacja była atrakcyjna, o ile tylko za granicą, a nie w krajowej konsumpcji, zostali zmuszeni do dostosowania się, chociaż zaciągnięci niejako „na siłę”. Francuskie interesy przejmują tyle zagranicznych dóbr użyteczności publicznej, ile się da, czego przykładem jest TPSA.



„Rozwój konkurencji jako sposobu konwergencji jest ilustracją, jak polityka UE może ewoluować od jednego deklarowanego celu, jakim jest umożliwienie konsumentowi wyboru i podniesienie efektywności dzięki konkurencji, do kolejnego, jakim jest deregulacja, a nierzadko, prywatyzacja. I tak, kiedy na początku lat 80-tych Komisja zaczęła zajmować się monopolistami w lotnictwie cywilnym, narodowymi liniami lotniczymi, przedstawiła to jako przyjazną dla pasażera politykę „otwartego nieba” nad Europą i znaczne obniżenie cen biletów. Narodowe linie lotnicze z nadmiernym zatrudnieniem, przyzwyczajone do pokrywania braku efektywności wysokim poziomem cen, znalazły się w pozycji zagrożonej: dwie dekady później udział państwa w przemyśle lotniczym w Europie skurczył się niemal do zera, a większość przewoźników jest prywatna. Ceny przelotów spadły realnie o 200%, podczas gdy liczba stałych połączeń wzrosła o 400%. Czas na koleje: UE używa dyrektywy dotyczącej księgowości, wymagającej przejrzystości finansowej działalności przewozowej (innymi słowy rozdziału między finansami przewozów towarowych i pasażerskich) i zarządzania infrastrukturą. Jest to „przykrywka” dla promocji konkurencji i otwarcia rynku. Fakt, że doprowadzi to do prywatyzacji i zmniejszenia udziału monopolów państwowych w działalności kolejowej, przedstawiany jest jako czysto przypadkowy skutek uboczny, podczas gdy w rzeczywistości był to właśnie cel działania. (Niesławne PKP „przejada” około jedną piątą wszystkich dopłat z pieniędzy publicznych, skutkiem czego jest brak impulsu do obcięcia kosztów; podobnie jest w przypadku górnictwa i hutnictwa). Oznacza to potajemną promocję sił wolnorynkowych, albo „kuchennymi drzwiami”. Jest to jedna z wielu anomalii Europy, że brytyjski model gospodarczy (blisko spokrewniony z północno-amerykańską wersją klasycznego rynku liberalnego), na który składają się prywatyzacja, deregulacja rynków, demonopolizacja z myślą o korzyści dla konsumenta, jest preferowany przez Komisję. Jest to model odmienny od pionowego społecznego modelu rynkowego stosowanego w takich krajach Francja, Niemcy, Szwecja i Austria”.



Konwergencja będzie wyzwaniem dla większości krajów przystępujących do Unii, z wyjątkiem Estonii i może Węgier i Słowenii. Malta jest za mała, żeby mieć jakieś znaczenie, a Cypr to wyjątkowy przypadek, skupiony na politycznych podziałach. Odległość Polski od konwergencji w dniu akcesji jest taka, że pozostałą część dekady zajmie jej dogonienie reszty UE. Specyficzne dla Polski bariery szybszej konwergencji są oczywiste: nadmierny dług publiczny, brak konkurencji w obszarze dóbr użyteczności publicznej, brak odpowiedniej infrastruktury transportowej, niemal całkowity brak mobilności zawodowej, wysokie bezrobocie strukturalne, obciążenia podatkowe, które zniechęcają przedsiębiorczość i usztywnione rynki pracy i społeczny.



Mimo znaczącego postępu, jaki nastąpił w latach 90-tych, w niektórych sektorach wciąż istnieje ogromna przepaść między poziomem gospodarczego i społecznego rozwoju w Polsce i niektórych państwach UE.


Obecna wartość PKB na głowę w Polsce stanowi około 40% średniego poziomu w UE. Innymi słowy produkcja UE na głowę jest przeciętnie dwa i pół raza większa niż w Polsce. Takie różnice w poziomie produkcji mają znaczący wpływ na inne wskaźniki makroekonomiczne, a zwłaszcza na poziom konsumpcji.


Warto również wspomnieć odległość, jaka dzieli Polskę od innych państw członkowskich UE, które charakteryzują się względnie niskim poziomem rozwoju w porównaniu ze średnim poziomem obserwowanym w UE. Do krajów tych należą Hiszpania, Portugalia i Grecja. Realne PKB na jednego mieszkańca Polski stanowi około 60% tej wartości na mieszkańca Grecji i około 50% w porównaniu z Hiszpanią. A takie różnice są naprawdę znaczące.



Europa w miejscu pracy



Zbytnim uproszczeniem byłoby twierdzenie, że UE zupełnie zarzuciła swoje zainteresowanie socjalnymi aspektami organizacji rynku. Z politycznego punktu widzenia „zarząd UE”, czyli Komisja, przy stanowczym poparciu deputowanych do Parlamentu w Strasburgu, starała się zawsze przeprowadzać reformy gospodarcze przy zdecydowanym poparciu społecznym. Tak zwani „partnerzy społeczni” (social partners), pojęcie obejmujące przedstawicieli przemysłu, drobnej przedsiębiorczości (MŚP) i związki zawodowe, mają swój własny mini-parlament złożony z nominowanych przedstawicieli, czyli Komitet Ekonomiczno-Społeczny (Economic and Social Committee). Przy każdej inicjatywie bierze się pod uwagę opinię Komitetu i chociaż niektórzy lekceważąco określają tę organizację miejscem, gdzie się tylko dużo gada, jest to w rzeczywistości idealne miejsce, gdzie można przetestować opozycję i wykryć jakiekolwiek potencjalne obszary tarć. Nawet kraje takie jak Wielka Brytania, które popierają deregulowany rynek pracy w stylu amerykańskim i utrzymują związki zawodowe na dystans (obojętnie, która partia jest u władzy), wykazują znaczące przywiązanie do zachowania pewnych społecznych zasad rynku pracy. UE wymaga, jako część swoich celów konwergencyjnych, wolnego i płynnego przepływu siły roboczej w obrębie rynku wewnętrznego. Dlatego zajmuje się takimi kwestiami, jak wiek emerytalny, równe płace i szanse dla mężczyzn i kobiet, uznawanie wykształcenia i kwalifikacji zawodowych w innych państwach członkowskich, urlopy macierzyńskie, kodeks praw pracownika w stosunku do pracodawcy, możliwość pobierania emerytury w innym państwie członkowskim i specyficzne prawa dla pracowników dojeżdżających regularnie do pracy w innym państwie członkowskim, w obszarach nadgranicznych. Niemal wszystkie te cele są uświęcone w Europejskiej Karcie Społecznej (European Social Charter).



Sugerowana Konstytucja Europejska i wynikające z niej zmiany w sposobie działania Unii, oznaczają, ze niemal wszystkie prawa pracy zostaną przeniesione na Unię – co oznacza dalszą znaczącą erozję narodowej suwerenności i sposób na dostosowanie siły ekonomicznej rynku pracy do konwergencji i unii pieniężnej.



Jednocześnie Unia jest zmuszona przez rzeczywistość ekonomiczną do rozpoznania bezpośredniego związku między efektywnością a kosztami pracy i faktu, że około 95% aktywności gospodarczej w obrębie rynku wewnętrznego zachodzi w sektorze prywatnym. W świecie, gdzie następuje szybka globalizacja gospodarki, konieczne są elastyczność rynku pracy i szybka adaptacja do zmian technologicznych, jeśli Europa chce utrzymać konkurencyjność swojego przemysłu, dóbr i usług. Gałęzie przemysłu tradycyjnie wymagające dużych nakładów pracy ludzkiej, na których związki zawodowe opierały swoją siłę, takie jak wydobycie węgla kamiennego, hutnictwo czy porty przeładunkowe – dramatycznie zmniejszyły swój udział. W Europie, tak jak w całym świecie, spadł udział produkcji przemysłowej w stosunku do całości działalności gospodarczej. Technologia pozostaje najważniejszym czynnikiem eliminacji miejsc pracy. Związki zawodowe pozostają rozpoznawalną siłą (czego dowodem są francuscy kontrolerzy ruchu lotniczego i kierowcy ciężarówek , niemieccy pracownicy przemysłu chemicznego oraz pracownicy usług publicznych w innych krajach). Związkom zawodowym nie udaje się „skolonizować” tych obszarów gospodarki, gdzie następuje największy rozwój: usług finansowych, sprzedaży detalicznej, marketingu czy mediów. Związki nie są także w stanie zrozumieć i promować zasady, że lepiej jest „sprzedać” pracodawcy wyższą wydajność, niż domagać się wzrostu płac i maksymalnego bezpieczeństwa pracy, kosztem efektywności. Zrozumienie europejskiej polityki socjalnej wymaga odcięcia się od polityki związków zawodowych, których głównym żądaniem są zwykle podwyżki płac. UE chce możliwie największej elastyczności pracy, ale osiągnięcie tego pozostawia w przeważającej części państwom członkowskim – ciekawy przykład zasady pomocniczości (subsidiarity) w praktyce.



A jednak niektóre nakazy, które wyłoniły się z Brukseli, na przykład obowiązkowe konsultacje z pracownikami na temat polityki firmy, spotykają się nie tylko ze sprzeciwem pracodawców i organizacji ich reprezentujących, ale są zaprzeczeniem celu, jakim ma być zwiększenie wydajności pracy. Należą one do „środków łagodzących”, które jednak nie napotykają na gotowość do kompromisu z drugiej strony, stąd nie sprawdzają się w praktyce. Poza tym Wspólna Polityka Rolna CAP, będąca oczywistą konspiracją przeciwko interesom konsumenta, spowodowała, że całe rolnictwo UE pozostaje pod presją silnych grup producenckich, których opór wobec zmianom i publiczne demonstracje dzikości stały się legendarnym symbole polityki UE.



Zasada Pomocniczości dotyczy innych zasadniczych obszarów rynku pracy: płac minimalnych, czy negocjacji poszczególnych zakładów pracy versus spory zbiorowe. Ale bezpieczeństwo pracowników w miejscu pracy (i to zarówno pracowników przed komputerem, jak i pracowników fizycznych) jest obszarem, w który UE coraz bardziej ingeruje.



Ty i Twój dom



Niemal wszystko, co dotyczy Twojego domu i życia codziennego jest w ten lub inny sposób określone przez jakąś politykę rodem z Brukseli. Benzyna bezołowiowa; prawo do urlopu macierzyńskiego i bezpieczeństwo łóżeczka, w którym śpi dziecko; niepalne ubranka dla dzieci i tapicerka; bezpieczeństwo urządzeń elektrycznych; Twoje prawo do podpisania umowy a kimś innym i ochrony przed nachalnymi sprzedawcami; niemal cała zawartość Twojego samochodu; jakość powietrza, którym oddychasz i wody, którą pijesz (i morza, w którym się kapiesz); jedzenie, jakie spożywasz, które jest znacznie droższe, niż mogłoby być, przeciętnie o około 30 Euro tygodniowo na czteroosobową rodzinę, dzięki CAP; wszystkie miejsca, gdzie jedzenie jest przechowywane i przetwarzane; cała zawartość Twojej apteczki i wszystkie leki w szpitalach są pod kontrolą UE; bezpieczeństwo samolotu podczas podróży w przestrzeni powietrznej UE i fakt, że lecisz taniej, niż bez ingerencji UE; Twoja wolność wyboru gdzie chcesz mieszkać i pracować w obrębie UE (z wyjątkiem kilku krajów, które utrzymały ograniczenia w tym zakresie w stosunku do państw przystępujących do UE); jak już wspomnieliśmy, skuteczność prezerwatywy, jakiej możesz użyć, oraz tabletki antykoncepcyjnej; i wreszcie, w dwunastu spośród krajów UE – zawartość Twojego portfela.



Te standardy, a nie jest to naturalnie cała kompletna lista, dotyczą wszystkiego, co jest dostępne na rynku UE, dlatego dotyczy również towarów importowanych spoza Unii.



Strefy wyłączone, gdzie UE nie ingeruje, są zarezerwowane dla obszarów szczególnie wrażliwych dla niektórych narodów. Oznacza to, że kierownica w samochodach w Wielkiej Brytanii i Irlandii jest po prawej stronie i że możesz się zabić, kiedy tylko masz na to ochotę, jadąc z dowolną szybkością po autostradzie w Niemczech. Czystość niemieckiego piwa, mająca swoje tradycje w średniowieczu, jest święta; podobnie jak holenderskie przywiązanie do sieci recyklingu butelek po piwie. Włoskie i francuskie sery przezwyciężyły wszelkie próby harmonizacji. Szczególnie „pachnąca” odmiana szwedzkiego sera jest pod podobną ochroną. Polska również dostała dyspensę na oscypek, pod warunkiem, że nie dostanie się on na pozostałą część wspólnego rynku. A Brytyjska czekolada, mimo wysiłków Komisji, nie nazywa się „vegelate”.



Europa w świecie



Jednolita polityka zagraniczna UE była zawsze trudna do osiągnięcia. Kiedy Wielka Brytania zdecydowała się odebrać Argentynie Wyspy Falklandzkie, ledwie udało się osiągnąć porozumienie. Podobnie podczas podpisywania protokołu z Kioto o emisji gazów – była jedność, ale ciężko wypracowana. W kwestii Iraku okazało się, że uzgodnienie wspólnej polityki jest niemożliwe. Nie ma reprezentanta całej UE w ONZ, mimo że jest w WTO. Jednak podejście „trzymajmy się razem, bo inaczej nas powieszą” ma swoich zwolenników i jest podstawowym składnikiem Traktatu Nicejskiego. Brak wspólnej polityki zagranicznej jest wadą, jeśli Unia jest na drodze do przekształcenia się w super-państwo. Z drugiej strony, jeśli się jest „mocarstwem między-rządowym”, takim jak Wielka Brytania, która jest wyjątkowo przywiązana do swojej suwerenności i instytucji parlamentarnych, podporządkowanie się wspólnej polityce zagranicznej UE nie wydaje się atrakcyjne.



Kwestia Iraku pokazała, że dwie ponadnarodowe organizacje, których skład niemal się pokrywa, takie jak UE i NATO, mogą się zasadniczo różnić w kwestii takiej jak wojna w Iraku. Dalsza komplikacja występuje, kiedy Francja nie podporządkowuje się strukturze dowodzenia NATO, po konflikcie z Generałem de Gaulle’m wiele lat temu, w wyniku którego kwatera główna NATO została przeniesiona z Paryża do Brukseli. Mówi się często, że polityka zagraniczna, wcześniej czy później, wymaga użycia broni, a to będzie bezsprzecznie jedno z najtrudniejszych wyzwań na końcowym etapie ewolucji UE, bez względu na to, czy będzie, czy nie będzie ona dysponować siłą militarną. A to z kolei jest związane ze statusem UE w przyszłych relacjach z USA i jakichkolwiek zmian w percepcji przez USA konieczności udziału we wspólnej obronie kontynentu europejskiego.


Jako supermocarstwo z 420 milionami konsumentów, UE ma już teraz przeważający głos na WTO i tam udało jej się osiągnąć wiele zwycięstw nad polityką amerykańską. UE po rozszerzeniu będzie miała tak dużą „siłę perswazji”, że kierunek rozwoju gospodarki światowej będzie zależał od decyzji G3: USA, UE i Chin. Jest to mniej więcej odzwierciedlenie światowych kwestii gospodarczych w obecnej chwili. (Pamiętajmy, że Rosja ma taki sam udział w handlu międzynarodowym, co Holandia).



Polskie podejście do uczestnictwa w polityce zagranicznej UE zostało już skomplikowane przez decyzję poparcia dla Anglo-Amerykańskiej okupacji Iraku. Atak na Irak nastąpił mimo braku zgody Narodów Zjednoczonych na inwazję na jeden z krajów członkowskich i na obalenie głowy tego kraju, bez względu na to, jakim odrażającym był liderem. Nie odbyło się też żadne głosowanie w Sejmie, które zaaprobowałoby decyzję wysłania polskich żołnierzy na taką akcję. Było to niekonstytucyjne. Można zaryzykować stwierdzenie, że taki epizod, jak Irak, zdarzył się po raz ostatni. Pojawiła się, nawet w USA, nerwowość z powodu utraty wiarygodności przez ONZ, nie mówiąc już o rosnącym niepokoju z powodu dopuszczenia do niebezpiecznego precedensu, pozwalającego na niemal jednostronną interwencję militarną w niezależnym państwie na podstawie fałszywego pretekstu. Posiadanie przez Irak groźnej broni masowego rażenia wydaje się być chimerą, natomiast bardziej ostentacyjny powód inwazji, uzyskanie dostępu do irackiej ropy naftowej, stał się zdecydowanie bardziej oczywisty. A cała sytuacja ilustruje niebezpieczeństwo związane z próbą bycia „po obu stronach muru jednocześnie”.



Polska ma teraz znaczący głos jako szóste co do wielkości państwo członkowskie UE, dlatego musi się wyposażyć w intelektualne i logistyczne zdolności polityczne, aby efektywnie korzystać z tej pozycji. Dlatego prawdopodobnie wprowadzenie w życie postanowień Traktatu Nicejskiego o wspólnej polityce zagranicznej leży w interesie Polski. Pojawia się jednak proste pytanie: czy głosowanie większościowe nad polityką zagraniczną nałoży wystarczającą dyscyplinę na państwa członkowskie UE? Ta kwestia będzie decydująca dla przyszłych relacji pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi.


Richard Cottrell



 



W wydaniu 48, październik 2003 również

  1. NIEUCZESANE REFLEKSJE

    Jeszcze jest czas
  2. PUNKTY WIDZENIA

    Próba sił
  3. GENEALOGIA

    Poszukiwanie korzeni
  4. SAMOOBRONA

    Grabski ku pamięci
  5. PUNKTY WIDZENIA

    Najpierw uczeń
  6. PUNKTY WIDZENIA

    Płeć obojętna
  7. NASI W IRAKU

    Zakazane słowo "propaganda"
  8. HISTORIA. CHAMBOIS 1944

    Chwała i wstyd (cz. 2)
  9. archiwum korespondenta

    Tubezja - więcej czynów
  10. DYPLOMACJA

    Krówki jak woda
  11. DYPLOMACJA

    Empatia / Empathy
  12. EUROPEJSKIE SPOJRZENIE

    Esencja integracji
  13. SZTUKA DECYDOWANIA

    Styl partnerski
  14. SZKOŁA LIDERÓW

    Aktywni obywatele
  15. LOBBING PO ANGIELSKU

    Poseł pod wpływem
  16. DECYZJE I ETYKA

    Lekcja angielskiego
  17. ROLMEX

    Najważniejsza jest rzetelność