Established 1999

Co tam, panie, w Państwie Środka?

16 luty 2011

Chińczyki trzymają się coraz mocniej!

Sprawa chińska z nową mocą rozbłysła na firmamencie polityki światowej w kontekście niedawnej wizyty prezydenta Hu Jintao w Stanach Zjednoczonych. Znów z zazdrością akcentowano, że Chiny o wiele mniej niż inne kraje ulegały ostatnim kryzysom gospodarczym. I równolegle wskazywano, że – co ważniejsze – będąc na fali Pekin tworzy nową mocarstwową konfigurację w skali globalnej. Nawet zapóźnieni obserwatorzy w USA i Europie zauważyli przecież, że Chiny nie stają się, ale już stały się absolutnie kluczową potęgą i graczem. Media amerykańskie powoli przyzwyczajają społeczeństwo USA do nowych realiów. Właściwie o zagadnieniach związanych z tym fenomenem mówi się wszędzie, prawie każdego dnia – w Polsce relatywnie najmniej i to dość niespójnie – piszą Henryk Suchar (na zdjęciu) i Wojciech Hübner.

W postępowaniu współczesnych Chin widać symbiozę poczucia rodzącej się nowej wielkości (po 5 tys. lat egzystencji i serii dramatów w XIX i XX stuleciu, które mogły doprowadzić kraj do kompletnej ruiny) z pozostającym gdzieś w tle wspomnieniem dawnych krzywd, lat lekceważenia i pogardy ze strony krajów, które teraz zostają w tyle. Chiny pokazują nowe, bardzo złożone oblicze. Natomiast u przeciętnego Polaka na wizerunek Chin składa się głównie zlepek dawnych, głęboko osiadłych w świadomości przekonań. Jedno z nich – to powszechne kojarzenie nazwy kraju z tanią produkcją, która zalewa Polskę (i świat), po której można oczekiwać tylko fatalnej jakości i która jest imitacją tego, co ktoś inny wcześniej wynalazł. Utrwaliło się również swoiste poczucie wyższości: europejska Polska góruje nad Chinami we wszystkich właściwie dziedzinach poza rozmiarami gospodarki oraz liczbą mieszkańców. A zwłaszcza może świecić przykładem, jeśli chodzi o wdrażanie zasad demokracji i swobód obywatelskich. I tylko ostatnio pojawiają się pojedyncze, oderwane sygnały o niezwykłych osiągnięciach tego kraju, o instalowaniu się na globie nowego, mało zrozumiałego potentata. Do umysłów niespiesznie przebijają się informacje o narastającej mocy finansowej i militarnej, wyczynach w podboju kosmosu i rozwoju infrastruktury, czy w takich dziedzinach jak superszybka kolej, której technologia mogłaby przecież przyjść w sukurs naszej w tym względzie mizerii.


 


Po 40 latach Chiny strąciły w zeszłym roku Japonię z drugiego miejsca na podium globalnych mocarzy gospodarczych. Teraz gonią już tylko Stany Zjednoczone i niektórym badaczom wydaje się, że od jakiegoś już czasu Chiny są po cichu zainteresowane właśnie tylko tą pierwszą lokatą. Komentarze amerykańskich mediów świadczą o tym, że USA, po raz pierwszy od dziesięcioleci, zaczynają czuć na plecach oddech wielkiego rywala i zarazem partnera. Rządząca Komunistyczna Partia Chin zatwierdziła już 12. plan pięcioletni, w założeniach którego wzrost dochodu narodowego w okresie 2011-2015 ma sięgać średnio 7 proc. rocznie. Po opublikowaniu danych za 2010 rok, gdzie odnotowano wyższe (10,3%) niż przepowiadane tempo wzrostu, wielu ekspertów sądzi jednak, że faktyczna dynamika gospodarki Chin w obecnej pięciolatce może przewyższać oficjalnie zaplanowaną przez partyjnych strategów. Podobnie było m.in. w latach 2006-2007 (planowane 7,5%;  faktyczne – ponad 11%.). Obawy o szybką utratę przewagi przez Amerykanów są jednak przedwczesne. W kategoriach bezwzględnych Chiny są po prostu większym krajem o większej ilości mieszkańców i doścignięcie Stanów Zjednoczonych przez Chiny jest całkowicie możliwe w perspektywie nawet dziesięciolecia. Jednak w kategoriach względnych, w tym jakości życia, przepaść między tymi państwami jest rażąca (dochód na głowę mieszkańca wyższy obecnie w USA ponad 6 razy). I dystans jakościowy, jeśli nawet malejący, ma szanse pozostać na dłużej.


 


Już w marcu Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych na maratońskiej sesji w pekińskiej Wielkiej Hali Ludowej prawdopodobnie bez większych problemów przypieczętuje dokumenty planistyczne przygotowane pod okiem prezydenta Hu i jego równie pracowitego kolegi, premiera Wen Jiabao. Oczekuje się, że ten zgrany tandem za niespełna dwa lata ustąpi miejsca tzw. piątej generacji przywódców, której czołowymi eksponentami mają zostać Xi Jinping i Li Keqiang. Przegrupowania personalne, jeśli nastąpią, mogą nie prowadzić do większych zmian w polityce. Xi, kreowany na szefa państwa, już zapowiedział, że jest zwolennikiem kontynuacji strategii zapoczątkowanej przez poprzedników. Bezprecedensowy rozwój Chin w ostatnich dekadach był wydatnie  uzależniony od świata zewnętrznego, który masowo importował chińskie produkty. Obecnie Chiny weszły jednak na drogę coraz śmielszych prób zastępowania popytu zewnętrznego popytem krajowym, łącznie z tworzeniem warunków do wzrostu płac, pomimo coraz bardziej widocznej presji inflacyjnej. Jeśli to wyjdzie, z czasem Państwo Środka będzie jeszcze mniej wrażliwe na zewnętrzne wahania koniunktury. Potencjalnych konsumentów jest przecież prawie półtora miliarda.  


 


Chiny stały się eksporterem świata numer jeden, pokonując w tej dziedzinie Niemcy. A wielkości są zawrotne – w 2009 roku wartość chińskiego eksportu wyniosła ok. biliona 200 mld dolarów. Powoli dociera do nas, że Chińczycy mają już więcej aut niż niedawni rekordziści Amerykanie, wiodą prym w sferze internetu szerokopasmowego oraz rzucają gigantom wyzwania nawet w takich branżach jak kosmetyki czy środki pielęgnacyjne. Zgodnie ze swymi ambicjami, Chiny chcą przeskoczyć ze stadium powszechnie już uznanej „fabryki świata” do etapu wiodącego, światowego centrum wysokich technologii. I to z aspiracjami przegonienia Zachodu w sferze kreatywności technicznej, która, jak sami przyznają jeszcze czasem szwankuje. W języku polityków karierę robią słowa: naukowy i własny, ale z chińską specyfiką. A nośnikiem takiego manewru ma stać się polityka ogłoszonego już parę lat temu „Narodowego rozwoju nauki i techniki w średnim i długim okresie (2006-2020)”, która ma przynieść „wielki renesans narodu chińskiego”. Odrodzenie bazować ma na własnych, wewnątrzkrajowych rozwiązaniach i myśli twórczej. Chiny czują się już na tyle silne, żeby – przynajmniej na poziomie deklaracji i intencji – nie podążać śladem innych, ale iść własnymi torami rozwoju i nadawać ton trendom globalnym.    


 


Chiny wydają się być partnerem nie tylko dla USA i poszczególnych gospodarek na wszystkich kontynentach, ale już i dla świata jako całości. Nie ma właściwie żadnego zjawiska wewnątrz Chin, czy to po stronie popytu, czy też podaży, które nie wywołałoby zauważalnych reperkusji, a nawet wstrząsów o zasięgu międzynarodowym. Świat, a szczególnie Stany Zjednoczone powiązane są z Chinami zarówno potężnym handlem, jak i finansami. Skumulowane chińskie inwestycje (Chiny wyprzedzają w tej dziedzinie Japonię, Arabię Saudyjską i Wielką Brytanię) w amerykańskie papiery wartościowe wynoszą ponad 900 mld dolarów.    




Chiny są fenomenem w dużej mierze kontrowersyjnym, ale też zdają sobie sprawę, że na różne kontrowersyjne posunięcia mogą już sobie pozwolić. Zagranica mówi o przypadkach dumpingu, ukrytym subsydiowaniu produkcji, kredytach, których nie trzeba spłacać. A na to Chińczycy odpowiadają, że są po prostu biedniejsi, żyją skromniej i mają niższe koszty, a ich rynek ma też swoje wymogi. Koniec końców konsumenci świata powinni być im wdzięczni za to, że doprowadzają do obniżki cen, które nie mogą być już dyktowane wyłącznie przez dawnych monopolistów. Zagranica trąbi, że Chiny nie przestrzegają prawa własności intelektualnej, na co Pekin przypomina praktyki  międzynarodowych monopoli, które potrafiły bezwzględnie narzucać swoje racje.


 


Chiński impet i skala działania mobilizuje obcy kapitał. I nie wygląda na to, by miały go zrazić zmiany proponowane w 12. planie pięcioletnim, stawiającym sobie za cel zwężenie przepaści między biednymi a bogatymi. Jej zasypywaniu sprzyjać ma podwyżka płacy minimalnej. Giganty biznesu nie pierzchną też z Chin z powodu podniesienia cen surowców, czy wprowadzenia podatku na ochronę środowiska, które –  co tu dużo mówić – jest miejscami w opłakanym stanie. Nikt inny tak bardzo jak przedsiębiorcy w Chinach nie truje atmosfery dwutlenkiem węgla. Ale pomimo różnorakiej krytyki, współczesne Chiny to jednak w praktyce akceptowany kolos  produkcyjny i eksportowy, łącznie ze wszystkimi negatywnymi skutkami wynikającymi z tego statusu.


 


Ocenia się, że za 10 lat Szanghaj (kreowany od jakiegoś czasu na Paryż tamtego regionu), gospodarz ostatniego EXPO, może swoim potencjałem, kwotą skumulowanych walorów przyćmić Nowy Jork i Londyn. Eksperci twierdzą, że do tego czasu można się również spodziewać pełnej wymienialności juana i jego współistnienia jako waluty rezerwowej na równi z dolarem, czy euro. Niedawno Władimir Putin zakomunikował (i już uruchomiono odpowiedni mechanizm wymiany przy moskiewskiej giełdzie walutowej MICEX), że w rozrachunkach z Chinami juan będzie używany jako waluta rozrachunkowa z pominięciem dolara jako dotychczasowego przelicznika. Ocenia się, że obecnie już ok. 1/3 chińskiego handlu przygranicznego odbywa się w juanach. Chińskie przedsiębiorstwa są coraz wyraźniej zachęcane do takich właśnie rozliczeń, a korporacje – do wydawania własnych obligacji w juanach (tzw. dim sum bonds ). Wszystko to może niebawem uczynić z juana trzecią co do ważności walutę światową.


 


Tymczasem Waszyngton ciągle stawia Pekinowi zarzuty o trzymanie się sztucznie zaniżonego wobec dolara kursu juana. Ale to nie jest przedmiotem krytyki ze strony Korei Południowej i Japonii, czy innych kluczowych kontrahentów Chin. Nawiasem mówiąc, bez entuzjazmu, ale systematycznie umacniają one juana, i mimo to nadal wygrywają konkurencję z innymi eksporterami. I jeszcze: dokuczliwe, międzynarodowe kampanie przeciwko naruszaniu praw człowieka nie paraliżują chińskiego  establishmentu. Toteż, kiedy co roku departament stanu USA ogłasza sprawozdanie o zakresie poszanowania swobód obywatelskich na świecie, wytykając niedociągnięcia m.in. Chinom, te – dokładnie w tym samym czasie – wydają swój raport, nie oszczędzając Ameryki.  


 


Rozbuchane dążenia i gwałtowny pęd Państwa Środka, które jeszcze 30-40 lat temu tkwiło w cywilizacyjnym średniowieczu, jednych prowokuje do antychińskich przygan i protestów, innych inspiruje do snucia nieokiełznanych hipotez. Za jednego z  najbardziej hurraoptymistycznych autorytetów uchodzi dziś laureat Nobla, amerykański ekonomista Robert Fogel. W materiale, wydrukowanym na łamach „Foreign Policy” (styczeń/luty, 2010) Fogel uważa, że w 2040 roku chiński PKB na mieszkańca wyniesie 85 tys. USD, a udział Chin w światowym PKB osiągnie pułap 40-procentowy. Guru z USA zakłada jednak, że Chiny będą się rozwijać bez zakłóceń przez kolejnych 30 lat. Ale konia z rządem temu, kto potrafi przeczuć, jakie – w takim horyzoncie czasowym – będą trendy technologii, czy  demografii, a przede wszystkim – stan ludzkich umysłów w Chinach i na świecie.


 


Natomiast w gronie pesymistów rej wodzi James Chanos, amerykański Grek, który dorobił się fortuny m.in. na spekulacjach giełdowych. Chanos podważa rzetelność statystyk prokurowanych za Wielkim Murem. Wskazuje na nieścisłości. Z jednej strony – mówi – rzekomo obłąkańczo przybywa prywatnych pojazdów, z drugiej – urzędowe informatory nic nie wspominają o zwyżce popytu na benzynę. Jego zdaniem w Chinach natychmiastowego schłodzenia wymaga rynek nieruchomości, na którym niejedno państwo już się potykało.  


 


Jak by nie było, na Zachodzie który uzmysłowił sobie, że ekspansja Chińczyków jest raczej nie do powstrzymania, ścierają się racje dotyczące przyszłości giganta z Azji Wschodniej. I aż się roi od strategii szykowanych w ośrodkach analitycznych. Natomiast u nas, poza nielicznymi wyjątkami, większość spraw dotyczących Chin jest z reguły przekazywana w mediach na zasadzie ciekawostki czy anegdoty przytaczanej na marginesie głównego nurtu wiadomości. Nasze renomowane programy dyskusyjne poświęcone czasami Chinom raczej nie prowadzą do elementarnego uporządkowania naszych głów, czy też do wyciągania wniosków na temat koniecznej strategii w tym względzie. Powstaje wrażenie, że czołowi eksperci sami nie wiedzą, co z tym fantem zrobić. Ale może kwestia – wielowątkowa i trudna – jest jednak na tyle ważna, że warto na niej skoncentrować więcej uwagi, a nie zaczynać i kończyć rozważań na temat Chin od dyżurnego potępiania tamtejszych ograniczeń praw człowieka. Bo to tylko ułamek   prawdy o współczesnych Chinach.


 


Chcąc nie chcąc, stajemy się przecież częścią nowego świata, w którym – obok Stanów Zjednoczonych – przodująca rola przypada już Chinom, i w którym trzeba umieć efektywnie sobie radzić. Bo w gronie czołowych państw pojawił się równorzędny  centralny gracz funkcjonujący w nowym, bardziej rozproszonym układzie sił na samym szczycie. Tymczasem wielu krajowych polityków stosuje sarmacką zasadę „moja chata z kraja”. Generalnie wiadomości z zagranicy są spychane w cień, albo są kompletnie rugowane, ugruntowując nacechowane zaściankowością podejście do autentycznych problemów. Czasem rodzi się swoisty paradoks przy porównaniach z dawną Polską, która systemowo wpędzała się w izolację, gdyż uprawianie czystej autarkii w życiu gospodarczym było zwyczajnie wygodne. Ale, o dziwo, nawet nowa Polska – przecież otwarta i sprzężona z resztą świata – przytłoczona wewnętrznymi sporami i detalami, nie zawsze robi wrażenie otwartej na zjawiska o profilu globalnym. 


 


Efektem odgrodzenia się od bieżących wydarzeń, które przesądzają o kształcie świata i określają jego głównych aktorów, jest ciągłe wydziwianie na Rosjan czy wykpiwanie innych sąsiadów, wybrzydzanie na Chińczyków i deprecjonowanie wartości ich towarów. Graniczy to z niechęcią poznawczą i megalomanią, którą jak widać bez skutku chłostał Stanisław Bystroń. Jest niezmiernie charakterystyczne, że środki przekazu bez wigoru, skąpo relacjonowały jedną z najważniejszych imprez AD 2010 – EXPO w Szanghaju (i to mimo, że polski pawilon budził niekłamane zaciekawienie). Czy też ze zwłoką i bez zbytniej refleksji opowiadały o tragicznym trzęsieniu ziemi w Chinach w maju 2008 roku, choć w doniesieniach roiło się i roi od spraw dużo mniejszego kalibru. W tym kontekście, już nawet nie warto pastwić się nad narodowym przewoźnikiem, który tylko na parę tygodni uruchomił połączenie lotnicze z Pekinem, i nie dotrwał nawet do Olimpiady (z pewnością specjaliści wymienią ważne czynniki obiektywne, które stały na przeszkodzie, ale fakt pozostaje faktem). To wszystko nie buduje nowoczesnego wizerunku Polski, tym bardziej, że do Chin polecieć można ze Słowacji, Ukrainy czy z Węgier, czyli z państw, którym teoretycznie wiedzie się gorzej.  


 


Generalnie, chińskich problemów nie da się sprowadzić do rangi ciekawostek i zbyć kolejnymi, banalnymi potępieniami. Jako zjawisko ChRL jest szczególnym wyzwaniem dla polskich strategów, mediów i naszego rozumienia świata, które wydaje się trochę spetryfikowane czy wręcz anachroniczne.


 


Wojciech Hübner kierował regionalnym programem ONZ The Silk Road Initiative obejmujacym Chiny i Azję Centralną


Henryk Suchar był korespondentem PAP w Pekinie

W wydaniu 111, luty 2011 również

  1. GIEŁDA PAPIERÓW WARTOŚCIOWYCH

    Wchodzą Litwini
  2. OTWARTE FUNDUSZE EMERYTALNE

    Czy kompromis jest możliwy?
  3. LEKTURA DECYDENTA

    Kody młodości
  4. Co tam, panie, w Państwie Środka?

    Chińczyki trzymają się coraz mocniej!
  5. IMR ADVERTISING BY PR

    Umowa z Polfą Łódź
  6. EUROPA ŚRODKOWA

    Rośnie rynek leków generycznych
  7. POLSKA AGENCJA PRASOWA

    Kręgosłup informacyjny
  8. ROPONOŚNE LOBBY BLOKUJE

    Mozolna jazda samochodu elektrycznego
  9. PKPP LEWIATAN APELUJE:

    Senatorowie, myślcie o rozwoju regionów!
  10. SZTUKA MANIPULACJI

    Układowicze i załatwiacze
  11. BADANIE KONSUMENCKIE

    Jak działa Alphol Omega Plus?
  12. ALPHOL OMEGA PLUS

    Wyniki badania stanu skóry
  13. ZDROWIE DECYDENTA

    Jak często i co badać?