Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

2 styczeń 2023

Pozerstwo

W stycznościach z innymi ludźmi – zwłaszcza w kontaktach codziennych, powszednich, jak i w chwilach szczególnych, przełomowych, w momentach zwrotnych lub np. „w godzinie próby” – marzy nam się, aby każdy naprawdę był tym, za kogo się podaje, jak się przedstawia lub pokazuje innym – pisze prof. Mirosław Karwat.

Prof. zw. dr hab. Mirosław Karwat

Aby wizerunek, jaki nam ktoś sugeruje, zgadzał się z rzeczywistym charakterem tego człowieka, z jego poglądami i zasadami (Oby miał takie! I oby stałe), bo wtedy jest partnerem lub nawet przeciwnikiem przewidywalnym, odpowiedzialnym, godnym szacunku i zaufania. Tak jest, przeciwnikowi także można ufać – choćby w tym sensie, że zawsze potwierdzi, iż jest i pozostaje sobą. Bezpieczni czujemy się w takim układzie współżycia, gdy wiemy, kto jest kim, a w związku z tym, czego się po nim spodziewać.

Niestety, jak wiadomo, nie brakuje wśród nas i wokół nas symulantów różnej maści. A więc ludzi, którzy udają, że kimś są – choć nim nie są, albo, że kimś nie są – wbrew własnej naturze.

Jedni czynią tak na zasadzie mimikry (by wydawać się takim „jak trzeba”), a więc w imię asekuracji, z powodu obaw, że we własnej skórze mogliby nie zyskać akceptacji albo nawet narazić się na dezaprobatę i kłopoty. To przypadek dość trywialnego instynktu przystosowawczego.

Inni wysilają się na „kreacje wizerunkowe” ze względu na kalkulacje pragmatyczne (np. karierowiczowskie strategie zasłużenia na uznanie i protekcję; politykierskie użytki z porad spin doktorów w kampaniach wyborczych i w medialnych występach).

Są jednak i tacy, którzy symulują z jeszcze innego powodu i w jeszcze odmiennej intencji. Nie przerażają ich oczekiwania ani wymagania, które albo ich nie dotyczą, albo musiałyby przerosnąć ich możliwości; ponieważ te wymagania (np. rozmaite „standardy”) mają w nosie. Więc pod tym względem we własnych myślach i uczuciach pozostają niezależni. Nie liczą też na „ugranie” swoją fałszywą kreacją czegoś praktycznie użytecznego: nagrody, awansu, dopuszczenia do czegoś dla nich niedostępnego. Natomiast odczuwają potrzebę dowartościowania, gdyż sami czują się nie tylko niedocenieni, ale i niepewni własnej wartości, a nawet pogrążeni we własnych oczach swoją marnością. Zwłaszcza marnością swojego statusu.

Może im doskwierać niezamożność kontrastująca z pragnieniem komfortu, wręcz luksusu, z chęcią naśladowania w stylu życia tych, których na to stać i którzy mogą kłuć w oczy swoją prosperity. Może ich uwierać przynależność do grupy, która nie tylko nie jest „na świeczniku”, ale w ogóle funkcjonuje w cieniu, w tle, na marginesie. Do grupy, której członkom przypada w udziale jeśli nie lekceważenie, to w najlepszym razie anonimowość, w przeciwieństwie do jednostek ze „śmietanki towarzyskiej”, salonów, ze światka celebrytów lub  dygnitarzy.

I ten dyskomfort rozpaczliwie usiłują sobie zrekompensować sztucznymi sposobami dodawania sobie rzekomych walorów, atutów, a nawet znaczenia. Próbują upozorować swoją czy to znakomitość, czy to ważność, czy oryginalność (np. desperacką ekstrawagancją), czy to pozycję człowieka luksusowego, „luzaka” cieszącego się „pełnią życia”, czy też postawę człowieka rzekomo wyzwolonego z konwenansów. Marzy im się wizerunek osoby jeśli nie powołanej do wyższych celów niż otoczenie skażone odium pospolitości, to w każdym razie będącej „ponad to”, o co inni muszą dbać, zabiegać, nawet walczyć.

Tak rodzi się fenomen pozerstwa. Choć pożywką dla niego może też być „zbieranie punktów” w roli wymagającej współzawodnictwa, odświeżania mandatu itp.

Geneza tego określenia jest dość oczywista. Nasuwa się analogia między pozowaniem do portretu, rzeźby, „paradnym” krokiem modela czy modelki na deptaku (model/ka od manekina różni się tylko wyraźnie osobniczą urodą, aparycją oraz demonstrowaniem ciuchów w ruchu) a sytuacją – zwłaszcza trwałą, powtarzalną, gdy ktoś „wskakuje w nie swoje buty / ciuchy”; gdy ktoś wciela się w nieswoją rolę i położenie, jednak to przebranie natrętnie podsuwa otoczeniu jako swoją wizytówkę, znak rozpoznawczy, jakby metkę.

Oczywiście, to zasadnicza różnica, czy ktoś pozuje komuś do obrazu albo zdjęcia ślubnego (wtedy chodzi o uchwycenie jego cech indywidualnych albo tylko użyczenie swojej postaci do przedstawienia jakiegoś typu sylwetki, uosobienia jakiejś idei), czy też ktoś pozuje na kogoś (wtedy podszywa się – co prawda, nie pod określoną osobę, lecz pod określoną pozycję społeczną, rolę albo dobrze widziany wzór osobowy).

Pozer to ktoś, kto chce na siebie zwrócić uwagę – i wyróżnić się wrażeniem, o jakie się stara – nienaturalnym zachowaniem, strojem nieprzystającym do jego sytuacji materialnej lub przynależności społecznej ani do jego osobowości, charakteru; sposobem wysławiania się i gestami, jakie wyrażają jego wyobrażenie o roli, w którą próbuje się wpisać, wcielić (a nie jego autentyczną rolę). To ktoś, kto działa albo nawet tylko biernie funkcjonuje na pokaz (a bywa, że i na zamówienie), nie zaś na zasadzie ekspresji swojej natury, upodobań, skłonności. Ktoś, kto jak ognia boi się własnej spontaniczności, gdyż ta może go zdradzić, obnażyć; usiłuje więc wyreżyserować siebie samego równocześnie z reżyserowaniem spektaklu serwowanego innym.

Pozerstwo jest więc korelatem pretensjonalności – nienaturalności, sztuczności w zachowaniu, gdy ktoś atakuje otoczenie roszczeniem do uznania przez „podczepienie się” do obiektów podziwu, autorytetu, popularności. Ale to pretensjonalność w wydaniu „ofensywnym” – bo istnieje też taka forma pretensjonalności, czyli roszczenia do uznania na wyrost, jak minoderia, wdzięczenie się do tych, na których uznaniu nam zależy. Najczęściej jest to przejawem aspirowania do grupy czy kategorii wyższej w takiej czy innej hierarchii prestiżu niż ta, do której faktycznie należymy.

Jednym z objawów tego bywa niekonwencjonalność, a czasem „normalność” na  pokaz.

Oto przykłady z życia codziennego: Pedant, ulizany i obsesyjnie sterylny na co dzień – aż po extremum nerwicy natręctw – udaje przed kimś abnegata. Osobnik przejęty i zaszczycony jakimś występem lub dopuszczeniem do lepszego towarzystwa, zżarty tremą… zgrywa zblazowanego starego wyjadacza, zmanierowanego i znudzonego bywalca salonów. „Wapniak” pozuje przed młodszymi (uczniami, kolegami, widzami) na młodzieżowca, epatując ich demonstrowaniem młodzieńczości, wigoru, luzu, choć jest w tej kreacji przerażony, a w swoim prawdziwym usposobieniu znużony życiem, stetryczały lub sparaliżowany rutyną. Inny z kolei: W domu pantoflarz, w pracy zgrywa władcę albo uwodziciela.

Z życia publicznego:

Typowe w repertuarze PR „ocieplanie wizerunku”, równoważenie wrażenia obcości prominenta demonstracjami „normalności” czy sympatyczności: pan minister swinguje na fortepianie; pan poseł pisze wiersze; pani senator ukazuje „ludzkie oblicze” w roli gospodyni z bigosikiem w TV przed Wigilią; pani prezes tańczy. A Pan Dyrektor pokazuje krzepę w przeciąganiu liny podczas imprezki integracyjnej.

Ale z poważniejszym zadaniem, w celu pomnożenia politycznego kapitału:

Ważniak – przejęty swoim poczuciem władzy lub zbolały podświadomym poczuciem, jak mizerna i pozorna jest ta władza – pozuje w czasie wyborów na równego i swojego chłopa. Krętacz i hipokryta w jednej osobie zgrywa przed światem – gdy jest przed mikrofonem i w obiektywie kamer – osobnika pryncypialnego, moralistę, demaskatora zepsucia i nadużyć. Gnida znana ze służalczej kariery odstawia przed zdumioną publicznością spektakl kontestatora, buntownika, gdy jego patron już jest ściągany z postumentu. Bojówkarz znany z chamstwa próbuje zaistnieć jako… subtelny intelektualista, popisując się erudycją, cytując wyszukane dzieła ideologów. Nawet w obcych językach. Dla odmiany: na ceremonię zaprzysiężenia – przez, niestety, nie mojego prezydenta – przychodzę w trampkach i w swetrze przetartym w łokciach. I w ten sposób demonstruję swój sprzeciw (wprawdzie teraz współrządzę, ale pozostaję w opozycji do „układu”); podkreślam „nieprzekupność” (nie wyciszysz mojej niezgody swoją nominacją); potwierdzam wierność sobie (patrzcie, ministerstwo ministerstwem, ale ja się nie zmieniam). Z innej kolekcji kuriozów: Przez trzy tygodnie – bo tak długo wytrzymam – po wyborze na prezydenta miasta (dużego miasta, gdzie z domu do pracy mam kawałek) dojeżdżam do urzędu rowerem, mogę nawet hulajnogą. Bo ja jestem jednym z was, jednym z nas, swój chłopak jestem, sąsiad.

Ciśnienie marketingu i PR, teraz jeszcze internetowa pandemia autoekspozycji w mediach społecznościowych (pokaż się, bądź rozpoznawalny, zbieraj polubienia) sprawiają, że zasiew pozerstwa jest imponujący. W tej sferze mamy najwyższą wydajność z hektara, a plony zbiera się kilka razy w roku.

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 254, styczeń 2023, ISSN 2300-6692 również

  1. SPOSÓB NA MOLE

    Dieta cud
  2. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Rok Królika
  3. CZYTANIE PRZY JEDZENIU

    Niedosyt
  4. ZAPISKI WAGABUNDY

    Święto Słońca w Peru
  5. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Armenia nie chce być drugą Białorusią
  6. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Nowy Rok w Chinach
  7. KULTURA I ZWYCZAJE

    Gamoństwo
  8. NASI BRACIA MNIEJSI

    Język zwierząt pełny
  9. JAPOŃSKA TRADYCJA

    Kartki jak obrazy
  10. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Pozerstwo