Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

7 sierpień 2022

Nagrody i wyróżnienia

Kto nie ma nagród, wyróżnień, tytułów honorowych, prestiżowych koneksji (kiedy splendor znajomych, kumpli lub protektorów użycza i przydaje mu blasku, a samo bywanie w znakomitym towarzystwie i w miejscach zaszczytnych nobilituje), ten się nie liczy w obiegu, na scenie publicznej – pisze prof. zw. dr hab. Mirosław Karwat.

Prof. zw. dr hab. Mirosław Karwat

Kto sam nie błyszczy albo nie jest podświetlany, ten wegetuje w cieniu. Niech sobie będzie pracowitym i sumiennym przeciętniakiem, niezawodnym, produktywnym i wzorowo sprawnym w roli robotnika, zabawiacza publiczności, urzędnika, nauczyciela, naukowca. Niech się cieszy, że coś umie, w czymś jest pożyteczny i ma z czego żyć. Ale przy tym niech mu wystarczy własna satysfakcja i to, że nikt nie ma do niego pretensji, a niech go nie martwi myśl, że o ile czegoś nie spartaczy lub nie dowie się, że już jest zbędny w swojej roli, pracy, to nikogo poza jego mikroświatkiem nie obchodzą jego ambicje, wysiłki, drobne satysfakcje.

W „społeczeństwie spektaklu”, za sprawą telewizji i Internetu zaszła istotna zmiana cywilizacyjna i mentalna.

Kurczy się zbiór ludzi zadowolonych z funkcjonowania tylko w sferze kameralnej, prywatnej i intymnej, cieszących się stabilnym życiem osobistym, rodzinnym i pracą bez rozgłosu. Ludzi nie odczuwających ujmy z powodu swojej zwyczajności, powszedniości swojej egzystencji, a jeśli oczekujących sukcesu i ożywczej innowacji, to w kolejnych etapach ustalonej drogi. Osoby takie nie przeżywają męki czy upokorzenia z powodu swojej anonimowości. Nie uwłacza im świadomość, że są znani i potrzebni tylko najbliższym, przyjaciołom, pracodawcy, klientom.

Pęcznieje natomiast krąg ludzi spragnionych uwagi szerszego otoczenia, nieomal krzyczących desperacko „zauważcie mnie!”. Ludzi wystawiających „na sprzedaż” swoje życie realne, jak i to wyreżyserowane na pokaz. Tę narcystyczno-ekshibicjonistyczną obsesję świetnie wyraża licytacja w FB liczbą znajomych i znajomych moich znajomych, „obserwatorów”, polubień, galerie selfies – i temu podobne wskaźniki złudzenia, że jeśli się pokażę, wystawię na widok publiczny, to właśnie z tego powodu wydam się innym ludziom kimś ciekawym, ba, oryginalnym, niezwykłym. Nieważne, że zaprzecza temu banalność i monotonna typowość tych autoekspozycji, rozpaczliwe naśladownictwo tego, co już dawno było, i to wielokrotnie, w rozmaitych wyczynach i pozach.

To uspołecznienie targowiska próżności – niegdyś zastrzeżonego dla dworów monarszych, mikroświatka arystokracji, potem nawet dla „spospolitowanego” kręgu gwiazdorów popkultury i celebrytów (teraz niemal każdy chciałby być celebrytą albo „influencerem”) – to ewidentna (ale w skali masowej) kompensacja niedowartościowania, niespełnienia. Im bardziej brakuje ci zwykłego szczęścia w życiu osobistym, osiągnięć w pracy zawodowej poświadczających twoją wartość, talenty, im mniej znaczyła twoja opinia i wola w środowisku rodzinnym, sąsiedzkim, pracowniczym – tym bardziej łakniesz upublicznienia swojej osoby, zaznaczenia swojej obecności.

Jest to więc – na zasadzie inflacyjnej zgoła – kompensowanie deficytu w mechanizmie nagród i wyróżnień. Ten mechanizm dotychczas z założenia zakładał, że stara się wielu, wielu nawet ma osiągnięcia i zasługi, ale tylko nielicznym spośród nich przysługuje szczególne zainteresowanie społeczne i uznanie – a więc szacunek, podziw, zazdrość (choćby ta konstruktywna, jako chęć naśladownictwa, w odróżnieniu od wątrobiarskiej zawiści).

Co więcej, mechanizm nagród i wyróżnień w punkcie wyjścia opierał się – jeszcze do niedawna – na niewypowiedzianym, ale oczywistym założeniu, że aby aspirować do nagrody (lub  jej ekwiwalentu w postaci nieformalnego uznania, znaczenia, autorytetu, popularności), trzeba przede wszystkim coś umieć, coś robić i coś stworzyć (stworzyć – nie powtórzyć, skopiować, przerobić, zrobić coś tak jak zwykle).

Dzisiejsza kultura „publicity” przekreśliła ten fundament. Dziś do Panteonu może aspirować i przepychać się każdy, a tytułem do zainteresowania i bycia kimś znanym jest nie dzieło i nie indywidualność (jako niepowtarzalność, oryginalność osobowości), ale „lans” i sprawność w kreowaniu i sprzedawaniu wizerunku.

W ten oto sposób dokonała się osobliwa „demokratyzacja” znaczenia. Jej znakiem firmowym są dwie zasady.

Nowa zasada pierwsza: Każdy ma prawo do nagrody!

Nie musi to być nagroda lub wyróżnienie w sensie formalnym – jak nagroda literacka, naukowa, tytuł najlepszej książki historycznej w mijającym roku, pracownika miesiąca, przeboju wszech czasów. Swoistą nagrodą jest regularność występu w telewizji, w portalu internetowym, ba, prowadzenie blogu, vlogu, zdobycie renomy i marki w charakterze „coacha” od sałatek, wypieków, wróżbiarstwa z kart, kolportera plotek, ploteczek, doniesień z dziurki od klucza i spekulacji na temat cudzych romansów, rozstań, rozwodów, pikantnie zaciekawiających chorób.

W środowisku pracowników nauki – zwłaszcza w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych – taką kompensacją poczucia beznadziejnej niszowości lub anonimowości w tłoku, gdy doktorów i profesorów są setki i tysiące, w większości jednakowo skazanych na „niewidzialność” – stają się dziś występy w roli komentatorów i ekspertów w mediach. Wtedy czują, że „mają nazwisko”, że się „wyindywidualizowali z tłumu”. Niektórzy wreszcie czują się naprawdę błyskotliwsi od kolegów niewystępujących przed szkiełkiem (czego nie mogą dowieść wykładami, jakie odbywają się przecież osobno i dla wąskiego kręgu słuchaczy ani książkami też przeznaczonymi tylko dla specjalistów i zainteresowanych). Stali bywalcy programów medialnych, o których złośliwi powiadają, że oni „nie wychodzą z telewizora”, zaczynają nawet czuć się wręcz niezastąpieni. A tego jako żywo nie odczuwają w roli wyrobników nauki zmuszanych do kolejnych awansów, którymi nie zaimponują kolegom osiągającym do samo (doktorat, habilitacja, profesura), zmuszanych do publikacji i raportów z badań, których… nikt nie czyta.

Nowa zasada druga: Nagradzamy nie za wartość dzieła i nawet nie za „całokształt” w imponującym bilansie czyjejś działalności, lecz za umiejętność wpasowania się wniosku o nagrodę w ogłoszone kryteria (jak w konkursie na zatrudnienie, w przetargu na inwestycję), w aktualny trend, za asertywność w autopromocji, autoreklamie i uzyskanej protekcji, rekomendacji.

W zreformowanej (Gowinem i poprzednikami) nauce przyznanie grantu jest swoistą nagrodą. Ale czy za jakieś odkrycie? Nie, projekt badawczy to zapowiedź, nie sprawozdanie z wyniku. Za otwarcie nowych horyzontów postawionym pytaniem, ryzykiem eksperymentu? Nie, za wzorcową poprawność „aplikacji”. Sławetna „doskonałość naukowa” (pretensjonalny wykwit biurokratycznej nowomowy w polityce naukowej) w praktyce oznacza dziś perfekcję w formalnej oprawie wniosków – w zestawieniu opisu zgodnego z szablonem, poświadczeń, zaświadczeń, kalkulacji itd.

Pierwotny – dziś już tylko pozornie oczywisty – sens nagród i wyróżnień – był taki, że miało to być wyeksponowanie (jako przykładu, wzoru do naśladowania) czegoś, co jest więcej niż poprawne, dobre, co jest lepsze niż to, co zwyczajne, typowe. I taki, że to akt szczególnie rozumianej sprawiedliwości (każdemu to, na co zasłużył; nie – każdemu, czego zapragnie, a umie się o to postarać, nie – każdemu się należy). Rangę pewnych dokonań, osiągnięć, zasług (i odpowiednio:  formalną lub symboliczną hierarchię danego środowiska zawodowego) określa się tu współmiernie do ich znaczenia społecznego (gospodarczego, artystycznego, naukowego). Określa się w ten sposób, że premiowany jest związek dzieła z kwalifikacjami, uzdolnieniami twórcy.

Nagrodę przyznajemy więc nie za to, że jesteś i nie za to, że się starasz, tym bardziej nie za to, że się o nią dopraszasz (np. regularnie startując w konkursie dorocznym finalizowanym nagrodą, regularnie zgłaszając swój film do Oskara). Co prawda, niektóre nagrody przyznawane regularnie – w rozmaitych cyklicznych konkursach, festiwalach – uwikłane są w tę pułapkę, że nagroda przyznana być musi (z rzadka rezygnuje się z przyznania nagrody głównej czy pierwszego stopnia) i wybiera się nie to, co niezwykłe i najlepsze w ogóle w tej dziedzinie, ale z tego, co stało zgłoszone i zaprezentowane. A skutkiem tego jest porównywalność wartości (symbolicznej, moralnej) tych nagród do wahania kursów walut i akcji na giełdzie. Bywa to nawet – nagradzanie „najlepszego z tego badziewia”.

W pierwotnym, idealnym wzorcu nagrodę przyznajemy za to, czym nas zaskoczyłeś, w czym przeskoczyłeś samego siebie, nie mówiąc o innych. Za to, co – jak sądzimy w danej chwili – zachowa wartość w przyszłości, czemu trudno będzie dorównać następcom i konkurentom.

Otóż to znów jest dziś nieaktualne. Dziś ważne jest to, co się dobrze sprzeda, a sprawcą „eventu” wywołującego wrażenie i windującego czyjeś osobiste znaczenie może być dowolny osobnik – także dyletant, ignorant, sprytny skandalista.

Nie znaczy to jednak, że nagrody i wyróżnienia zupełnie zniknęły, rozpłynęły się w tym oceanie natrętnego lansu, autopromocji, sezonowej mody na pewne nazwiska osoby, o których jest „głośno”. Bynajmniej.

Inflacja waluty nazywanej uznaniem społecznym spowodowała tylko, że w pewnych dziedzinach i środowiskach nagród, „nominacji”, tytułów honorowych, splendorów przyznawanych plebiscytarnie (np. głosami publiczności, czytelników) jest tyle, że nieomal dla wszystkich uczestników-pretendentów wystarczy. Otrzymasz nagrodę jeśli nie tu, to gdzie indziej. Dostaniesz tę nagrodę na pewno – jeśli nie dziś, nie za rok, to za pięć lat doczekasz, wyżebrzesz, załatwisz sobie, nawet sam sobie ufundujesz i przyznasz przez podstawione jury na twoim utrzymaniu (jak to bywa w środowisku biznesu lub na styku biznesu i komercyjnej kultury).

Przede wszystkim jednak: nagrody coraz częściej przestają być wypłatą (jak premia za coś, co mogło być „niczego sobie” lub zgodne z wymaganiami, lecz okazało się ponadstandardowe, nadzwyczajne), a zaczynają być… zaliczką, przedpłatą, inwestycją. W takim przypadku to nie „koniec (i nagroda) wieńczy dzieło”, lecz nagroda staje się kapitałem użytym na kredyt do tego, co dopiero ma powstać i może okazać się równie dobrze sukcesem jak obciachem.

Ale o tym za miesiąc.

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 249, sierpień 2022, ISSN 2300-6692 również

  1. MACKI ISLAMU

    Alhambra - perła Orientu
  2. SENTYMENTY

    Pusty uśmiech kelnera
  3. LŚNIENIE HISTORII

    Róże damasceńskie
  4. WALKA BOGÓW

    Hadad albo Ba'al
  5. XOCHIMILCO, MEKSYK

    Pływające ogrody
  6. LEGENDY MEKSYKU

    Miłość jak wulkan
  7. NIEGASNĄCY KONFLIKT

    W Syrii nadal wojna
  8. SPORT POLITYCE SZKODZI

    Dwa zero dla golfa
  9. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Świątynia Nieba w Pekinie
  10. SMAKI DECYDENTA

    Meksyk: kuchnia i życie
  11. CZYTANIE WSTECZ

    Służalczość warszawki
  12. WALKA O TRON

    Kot królem Polski
  13. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Ninja - wróg czy sprzymierzeniec władzy?
  14. RELIGIE DECYDENTA

    Wielki Budda - Hongkong
  15. WPISANE W TREND

    O lewicach
  16. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Nagrody i wyróżnienia
  17. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Cały świat pod jednym dachem
  18. HIROSZIMA - NIGDY WIĘCEJ

    Dzwon pokoju
  19. BRAKI PAMIĘCI

    Orzeł na tablicy
  20. WIERSZOWNIA DECYDENTA

    Na dziś
  21. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Tatuaż - przynależność, status, kara, piękno
  22. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Ya-ku-za - żałosny obraz upadku
  23. SEZONOWE REFLEKSJE

    Nieznośna lekkość czasu