Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

3 lipiec 2022

Co się zauważa, co "istnieje"

Świat kultury masowej (w którym nawet „kultura wyższa” musi się zmieścić, ale na pewno nie zdoła się rozpychać) jest tak skonstruowany, że o sukcesie twórcy nie decyduje ani jego talent sam w sobie, ani wartość dzieła sama w sobie, lecz zasięg i intensywność „rażenia”, to zaś zależy od prognozy „sprzedawalności” – pisze prof. zw. dr hab. Mirosław Karwat.

Prof. zw. dr hab. Mirosław Karwat, Uniwersytet Warszawski

Cóż z tego, że ktoś ma talent, mógłby czymś zaimponować, zadziwić, jeśli nie wie o tym nikt poza nim (może jeszcze żona, kochanka, przyjaciel) albo nikt tego nie jest ciekaw, albo nikt, kto się o tym dowiaduje, nie przyjmuje tego do wiadomości, gdyż to go nie obchodzi? Cóż z tego, że ma talent – może nawet uświadamiany w otoczeniu – jeśli pozostaje potencjałem niespełnionym; no, dobra, jest talent, ale gdzie te dowody, owoce, gdzie te dzieła?

Z kolei, gdy talent nie tylko się objawia i dobrze zapowiada, ale i materializuje w dziełach (w odkryciach naukowych, wynalazkach, artystycznych eksperymentach i innowacjach, w utworach mistrzowskich i perfekcyjnych), samo w sobie jeszcze nic to nie znaczy – społecznie – jeśli twórcze poszukiwania i oryginalne dokonania nie zostały zauważone, „nie zaistniały” w świadomości powszechnej albo przynajmniej w świadomości danego kręgu koneserów czy specjalistów. A nie zostały zauważone, gdyż nie przebiły się „w tłoku”, nie doświadczyły skutecznej, nawet natrętnej promocji albo i protekcji.

To prawidłowość dziś jeszcze bardziej aktualna i okrutna niż kiedykolwiek przedtem. W epoce masowej produkcji nie tylko samochodów, komputerów, wina, podpasek (do wyboru, do koloru), ale również książek, filmów, płyt z muzyką możesz sobie być i tworzyć, a jednak jakby cię nie było.

Działa tu statystyczna reguła selekcji: autorze, kompozytorze, oblicz sobie prawdopodobieństwo, że ktokolwiek cię „wypatrzy” w tej ofercie, gdzie konkurują tysiące tytułów i nazwisk do wyboru. ) Ten mechanizm sprawia, po pierwsze, że „nie istnieje” w ogóle (w obiegu, w odbiorze), a jeśli nawet, to się nie liczy to, co nie jest wskazane palcem, podsunięte natrętnie potencjalnym odbiorcom jak umowa do podpisania, jak lodówka lub kotlet w cenie okazyjnej. Nie liczy się dzieło ani twórca, którego nie namaszcza, nie propaguje i nie sprzedaje (niebezinteresownie oczywiście) jakiś sponsor, protektor, którego nie lansuje jakaś firma marketingowa i kampania promocyjna.

Paradoksalnym skutkiem tego jest, po drugie, odwrócenie pierwotnej, racjonalnej – wydawałoby się – relacji między twórcą jako takim lub jego konkretnym dziełem a zainteresowaniem jego dokonaniami. Ta pierwotna (zabytkowa) relacja polegała na tym, że nie lansuje się, nie promuje byle czego i byle kogo, choć wspiera się nagłośnieniem (reklamą, ale nie tylko) i chwytami handlowymi (takimi jak promocyjne ceny) to, co sam promujący uznaje za wartościowe i zasługujące na forsowanie.

Dziś relacja między wartością dzieła i talentem twórcy a jego zauważeniem, wyeksponowaniem i propagowaniem zmienia się na taką, że nie tyle ważne jest, co i kogo promujemy, lansujemy (chyba, że chodzi o kumpla czy własne potomstwo), ile to, jaki to może przynieść zysk lub ewentualnie inną korzyść – jednak też wymierną, przeliczalną na interesy aktualne i przyszłe. To ekonomiczna reguła obiegu (należałoby raczej powiedzieć: obrotu) dzieł przekształconego w rynek. Dzieło jest towarem, warte jest tyle, ile ktoś jest gotów za nie zapłacić – czy to jako odbiorca, czy jako sponsor spodziewający się w zamian udziału w zyskach.

Może więc więdnąć to, co jest oryginalne, nowatorskie – i nawet niekoniecznie trudne dla szerszej rzeszy odbiorców, przeznaczone nie tylko dla pewnego kręgu wtajemniczenia – w czasie, gdy za sprawą reklamowej kampanii i marketingowej strategii „furorę” robią dziełka takie sobie, przeciętne, a nawet banalne, nijakie. Jak dwudziesty z kolei kryminał „w stylu szwedzkim”, sto dwudziesty romans a la Harlequin, jeszcze jedna nieprzesadnie śmieszna ani wzruszająca komedia liryczna.

Zwycięzcą na rynku czytelniczym trwale pozostają więc pozycje, które podsuwane są pod nos i przedstawiane jako atrakcja zanim ktokolwiek je przeczyta (bo nie posadzajmy o to księgowej z firmy marketingowej). Na rynku muzycznym utwory i albumy ulokowane zawczasu albo po ukazaniu się natychmiast na listach przebojów i nagłośnione premierą w postaci specjalnego koncertu. A w kręgu produkcji filmowej te filmy, których zwiastuny z wyprzedzeniem zbombardowały potencjalnych widzów w Internecie, telewizji, na plakatach i które „biją” pozostałe rekordem zysku w pierwszym tygodniu projekcji w kinach.

W świecie książek recenzje i wywiady z autorami rzadko (choć jeszcze to się czasem zdarzy) dotyczą pozycji uznanych z góry za niszowe. Nie łudźmy się też, że dla decyzji, z kim się rozmawia lub o kim i o czym się mówi, nie ma znaczenia to, czy twórca, autor należy do kręgu znajomych redaktora albo razem z nim do jakiejś wspólnoty nazywanej nieelegancko koterią artystyczną czy literacką.

Niektórzy desperaci (częściej w kręgu artystów, rzadziej wśród literatów, ostatnio już i wśród młodych karierowiczów w środowisku naukowym, którzy idą „z duchem czasu”, opanowali reguły komercji, medialności) usiłują samoobsługowo nadrobić brak mecenasów, sponsorów, marketingowych protektorów (którzy sami chcą w nich zainwestować, a byliby drodzy, gdyby ich wynająć z własnej inicjatywy). Czym? Próbą prowokacji, wywołania skandalu, aby w ten sposób wymusić uwagę, może nawet znaleźć się w centrum uwagi – i już nie wrócić na margines albo do strefy cienia. Jednak okrutna prawda jest taka, że nawet ekscesy skandalistów wymagają ustawki do spółki z jakimś medium, a więc osobnik bez koneksji, bez kumpli w gazecie (najlepiej w brukowcu), w telewizji czy w jakiejś internetowej redakcji wygłupi się raczej nadaremnie.

Chcesz zaistnieć? Albo twórz to, na co jest popyt (na nowinki i rewelacje to popyt jest tylko w gadżetach technicznych), udatnie naśladując wzorce sprawdzone, albo też – jeśli próbujesz czymś się wyróżnić, to czyń to z umiarem. Szansą na sukces jest typowy scenariusz z zaskakującym finałem; schematyczny kryminał z detektywem-dziwakiem; nabożne requiem, ale w stylu pop. I nie omieszkaj wkręcić się między tych, którzy milczeniem skazują na niebyt, a choćby wzmianką podświetlają twoje dzieło. A najlepiej pisz, komponuj, wydawaj z myślą z góry o jakiejś nagrodzie, do kryteriów której byś pasował. Może tu się uda? Złapiesz jakąś nagrodę, może tylko wyróżnienie – to wtedy przelot komety potrwa dłużej.

PROF. ZW. DR HAB MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 248, lipiec 2022, ISSN 2300-6692 również

  1. PUNKT WIDZENIA

    O zaniechaniach na froncie ideologicznym
  2. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Od Yoshiwary do celibatu
  3. O HAMAKOWANIU NA ŁONIE

    Sarenka
  4. WIERSZOWNIA DECYDENTA

    Troskliwe rady
  5. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Przygarnij książkę
  6. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Alaska nasza
  7. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Hotele miłości
  8. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Gejsza i Uno
  9. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Zapomniane wojny, zapomniani jeńcy
  10. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Zakochany słoń
  11. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Co się zauważa, co "istnieje"
  12. MIASTA DECYDENTA

    Piotrków Trybunalski
  13. ZROZUMIEĆ DALEKI WSCHÓD

    Dzielnice Czerwonych Latarni